__________________________________________________________________
Kto zna dzieła Umberto Eco wie, jak wymagająca jest ich lektura. Zresztą, czego innego spodziewać się po oczytanym i wykształconym semiotyku? O ile więc "Imię róży" znużyło niektórych "dłużyznami", a "Teoria semiotyki" uczyła trudnej sztuki dekodowania, tak "Nie myśl, że książki znikną" plasuje się według mnie na równi z "Zapiskami na pudełku od zapałek" - stanowi po prostu tekst nie tyle naukowy, czy wymagający od czytelnika pewnych kompetencji, co zapis przemyśleń dotyczących kultury. Nie jest to książka w zakotwiczonym jej znaczeniu - to raczej rozmowa, którą spisano i wydano w formie książki właśnie. Wywiad, gdyż Jean-Philippe de Tonnac prowadzi dialog Włocha Eco i Francuza Carrière, starając się ukierunkować ich myśli swoimi krótkimi pytaniami. Zdarza się, że poruszane kwestie odchodzą od tematyki książek i sprowadzają się do rozmów o kulturze w ogóle. Stąd użyte przeze mnie określenie "wywiad-rzeka" - bowiem tak, jak wartkie strumienie łączą się w jeden nurt, który biec może różnymi korytami, tak niejednoznaczna jest rozmowa Eco i Carrière′a - czasem trudno panom uciec od dygresji, czy przytaczania ciekawych anegdot. Z jednej strony to plus, z drugiej minus.
Tych, którzy spodziewali się jednoznacznej odpowiedzi na pytanie "czy książki znikną", niniejsza pozycja rozczaruje. Wydaje się bowiem, że namysł nad "problemem" stał się jedynie punktem wyjścia do szerszych rozważań. Sam Eco zresztą na samym początku tomu zaznaczył, że o przyszłości książki wypowiadał się w tekście Nowe środki masowego przekazu a przyszłość książki i nie zamierza się powtarzać. Z grubsza - tyle więc w tym temacie. Tytuł można więc odczytywać w nieco innym kontekście: nie myśl, że książki znikną, a więc nie zastanawiaj się nad tym. Można przyjąć również inny punkt widzenia: odpowiedzi klarownej brak, niemniej przytoczona w omawianej pozycji historia książki, zwrócenie uwagi na teksty, które naszą kulturę tworzą, kieruje wniosku ku niezwykłemu znaczeniu literatury - chociażby dlatego nie udziela się odpowiedzi na pytanie, zdawałoby się, retoryczne.
"Przyszłość ma
to do siebie, że zawsze jest niespodziewana", powie w tekście
Jean-Claude Carrière. Panowie poświęcają jej więc stosunkowo niewiele
miejsca, rozprawiając o nowych technologiach i mediach, które to rzekomo
miałyby zająć miejsce tradycyjnych książek. Eco uważa, że już Goebbels
miał już przeczuwać konkurencyjność mediów, nie sądzi jednak, by te
mogły w rzeczywisty sposób zaszkodzić naszym "papierowym lekturom". Poza
tym o jakich cudach techniki mówimy? Dla przykładu, kolportaż książek
Wiktora Hugo w XIX wieku był szybszy, niż teraz - ewentualny obecnie
postęp równa się więc raczej miniaturyzacji, bowiem "współczesne"
wynalazki nie są szczególnie odkrywcze. Jean-Philippe de Tonnac zauważa
zmianę za sprawą nowej techniki naszych przyzwyczajeń i systemu wartości
do tej pory czerpanego z książek. Carrière dookreśla: współcześnie
można snuć namysł nad zasadą "przekręcić albo kliknąć", która
determinuje sposób odbioru obrazów. Wreszcie mówi wprost: Internet
stanowi powrót do epoki alfabetu, wszyscy bowiem zmuszeni zostaliśmy za
jego pośrednictwem do czytania i pisania. Wymaga tego od nas komputer,
poszerzając zresztą paletę umiejętności, które musimy nabyć do
korzystania z niego. Zmiany są więc wyraźnie widoczne, zmianie bowiem
uległo uczestnictwo w kulturze, ona sama również przeszła ewolucję. Czy
jednak nie ma w niej już miejsca na książki? Umberto Eco stanowczo
sprzeciwia się takiemu podejściu, tłumacząc, że od czasu ich
wynalezienia nie odkryto lepszego substytutu (jak w przypadku łyżki,
koła, młotka...).
"Granicy doskonałości przekroczyć się nie da." - nie można poprawić książki,
roweru, okularów ani alfabetu. Książka zawiera w sobie pewien
biologiczny pierwiastek (jak pismo będące przedłużeniem ręki i w tym
sensie stanowiące biologiczny komponent natury ludzkiej). Wydaje się, że
jedyną jej wadą jest... niszczenie się. Czy lepsze są jednak wydania
elektroniczne? Obecnie szybko pozbywamy się nowości. Jean-Claude
Carrière zauważa, że żywot "trwałych nośników" jest niezwykle krótki. W
tej chwili nawet całe komputery wymagają wymiany co dwa, trzy lata. Jaką
mamy pewność, że za kilkadziesiąt lat będzie można odtworzyć dzisiaj
gromadzone pliki? Część z nich już teraz jest bezużyteczna - do
dokumentów z 2005 roku zapisanych na płycie CD już dawno nie mam
dostępu... W tym aspekcie tradycyjna książka wydaje się być
długowieczna. Oczywiście pod warunkiem, że nie zginie język, w jakim
została spisana i że nie strawi jej najlepszy cenzor świata - ogień.
Obserwowane przez nas współcześnie formy okaleczania książek - tworzenia
streszczeń, wydawania lektur we fragmentach i tym podobne - miały
miejsce w każdej niemal epoce, nie powinny więc dziś dziwić. Jak czytamy
w tytule jednego z rozdziałów: "Wiedzę o przeszłości zawdzęczamy
kretynom, imbecylom lub wrogom." Proces selekcji, któremu zawsze
poddawana jest - choć w różnym stopniu i na różnych poziomach - kultura,
towarzyszy ludzkiej myśli od początku - tak w końcu funkcjonuje
człowieczy mózg... Rozprawianie o przeszłości wydaje się być więc
uargumentowane - obaj panowie chętnie wybierają się w podróż w czasie.
"Nasza przeszłość nie jest zaskorupiała - jest o wiele bardziej witalna, niż mogłoby nam się wydawać."
- zapewni przy okazji selekcji Jean-Claude Carrière. Wraz z Umbertem
Eco wyszarpną otchłani zapomnienia pikantne przykłady powieści
wzgardzonych, rozmarzą się wspominając wspaniałych i niedocenionych
poetów, przypomną wielkich badaczy, których wkład w naukę został
brutalnie przemilczany. Eco wyjaśni, dlaczego wynalazek druku stanowił
prawdziwą rewolucją demokratyczną, dowiemy się też, co łączy badacza z
Flaubertem. Poznamy świętego Ambrożego, który jako pierwszy nie czytał
na głos, opowieści o księgarzach i antykwariatach przeniosą nas wreszcie
do świata rodem z "Klubu Dumas". Pondato podane zostają w książce
metody mnemotechniczne przy okazji zagadnienia pamięci, poznajemy
podejście Amerykanów do historii kina i telewizji, "słuchamy" rozmów o
architekturze, epokach, swoistej mentalności Francuzów i Włochów,
poznajemy niesprawiedliwie ocenionych w procesie selekcji wielkich, lecz
zapomnianych. Poznamy niezwykły przykład książki będącej reportażem "na
żywo" (Noce paryskie Retifa a rewolucja francuska), wreszcie
wpływ interpretacji na tworzenie się arcydzieł. Padnie kilka pytań,
które pozostaną bez odpowiedzi, nie o nią jednak - jak się wydaje -
chodzi. Rozmowa i wymiana poglądów, doświadczeń, licytacja na
anegdoty i coraz ciekawsze przykłady, wreszcie narracja o sobie -
zakamuflowana w postaci opowieści o książkach, wydają się być
wartościowe same dla siebie - czy atrakcyjniejszym kąskiem dla
ludzi inteligentnych nie jest właśnie ożywiona dyskusja w miejsce
suchych odpowiedzi na zadane pytania?
Co ciekawe, w dołączonym do
książki indeksie nazw osobowych kursywą zaznaczono postaci biblijne,
mitologiczne lub literackie - zapewne chcąc skutecznie wyeliminować
błędy wynikające z czytelniczej ignorancji, która tak martwi w jednym z
rozdziałów Eco i Carrière′a.
Omawiana pozycja jest w zasadzie książką o miłości do książek
- tego niezwykłego koła wiedzy, dzięki którym możliwe jest ocalenie
dziedzictwa kulturowego. Eco nazwie je wręcz komorami chłodniczymi,
które magazynują elementy kultury. Niezależnie jednak od użytych metafor
jedno wydaje się być niezaprzeczalne - waga książek w życiu człowieka.
"Wielkie dzieło zawsze pozostaje żywe, dojrzewa i starzeje się wraz z
nami, nigdy nie umiera", powie Carrière. Francuz dopowie: "Jeśli ktoś
pragnie pozostać w pamięci potomnych, powinien pisać - pisać i pilnować,
by jego teksty nie padły pastwą płomieni." Prócz słów - zdawałoby się -
górnolotnych, jest w pozycji wiele miejsca na mniej poważne dywagacje.
Umberto Eco przyzna wprost, że "Liczba wydawanych na świecie książek
znacznie przewyższa liczbę godzin, jakimi dysponujemy, aby się z nimi
zapoznać.", wobec czego wielu - łącznie z jego profesorem filozofii -
może rozmawiać o książkach lub filmach nie czytając ich i nie oglądając,
nauczać o nich również. Domowa biblioteczka przypomina badaczowi
piwnicę z winami - nie trzeba przecież wypijać wszystkich - część
zbierana jest dla potomności, część dla zwykłego cieszenia oczu. Poza
tym bezpiecznie mieć świadomość, że zawsze można do nich sięgnąć, mieć
na własność. Jean-Claude Carrière uważa, że domowe biblioteki oddają w
jakimś sensie nasz sposób bycia, nasze zainteresowania, może nawet
rozwój, proces dojrzewania. Eco z kolei zauważa, że jego zbiory to jakby
jego wizerunek odwrócony o 180 stopni. Albo wizerunek jego umysłu
targanego sprzecznościami. Panowie opowiadają o swoich zbiorach,
procesie kolekcjonowania wartościowych dla siebie pozycji, wreszcie
książkach-marzeniach - tych, które przyjęliby pod swój dach z dziecięcym
błyskiem w oku.
Wiele jest w tych rozmowach ukrywającego
się za słowami uśmiechu, ogromnej pasji, tlącej się wciąż i stale
podgrzewanej miłości. Zostajemy zaproszeni do prywatncyh
bibliotek Umberto Eco i Jeana-Claude′a Carrière - umoszczeni w ich
fotelach, popijając kawę, wsłuchujemy się w historię o książkach. Eco
korzysta z okacji i wysuwa ciekawy pomysł, by wydawnictwa (czy może
raczej księgarnie) dopłacały kupującemu procent od formatu - wszak
miejsce na książkę uszczupla nam metraż, za który i tak musimy płacić,
nieprawdaż? Towarzyszymy dwóm bibliofilom w rozmowie. I chociaż
jesteśmy towarzyszami milczącymi, serce bije w nas mocno a oczy iskrzą
się. Bo tak samo kochamy książki. Bo tak samo uważamy, że nie znikną.
Umberto Eco, Jean-Claude Carrière (plus przeprowadzający wywiad Jean-Philippe de Tonnac), Nie myśl, że książki znikną, Wydawnictwo W.A.B. 2010, 272 s.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz