Oglądaliście "Zaklętych w czasie" z Erickiem Bana i Rachel McAdams? To jeden z lepszych filmów, jakie widziałam: wzruszający, z niebanalną fabułą, stwarzający niezwykłą atmosferę. Gdy w moje ręce trafiła książka "Lustrzane odbicie" przypomniałam sobie, że film powstał na podstawie literackiego pierwowzoru - pierwowzoru autorstwa pisarki, której kolejną powieść trzymałam w rękach. Lektura zapowiadała się obiecująco. I nie zawiodła.
recenzja ukazała się 23 października 2010 roku na portalu StacjaKultura.pl (TUTAJ)
uwaga, może zawierać spoilery
uwaga, może zawierać spoilery
_____________________________________________________________________
Długo zastanawiałam się, jak zabrać się do rozłupania wyjątkowo kuszącego orzechu, jakim była książka „Lustrzane odbicie”. Nie sądziłam bowiem, że fabuła, która już na początku obiecywała intrygujący splot wydarzeń, tak skomplikuje się w trakcie lektury.
Umiera chora na białaczkę Elspeth Noblin, zostawiając swoje londyńskie mieszkanie córkom swojej siostry bliźniaczki Edie - ównież jednojajowym. Kobieta od przeszło dwudziestu lat nie widziała dziewcząt, z samą siostrą utrzymywała zresztą nikły kontakt - obie milczały przez lata o pewnym wydarzeniu z przeszłości, które na zawsze zmieniło ich relacje. Intrygujący testament Elspeth, wedle którego bliźniaczki mają zamieszkać w jej mieszkaniu same, ma być w rozumieniu kobiety swoistym "eksperymentem". Julia i Valentina chętnie przyjmują spadek. Przeprowadzka się ze Stanów Zjednoczonych jest dla dziewcząt okazją do rozpoczęcia samodzielnego życia. Śmierć Elspeth miała jednak wpływ nie tylko na życie bliźniaczek. Ukochany kobiety, Robert (zajmujący zresztą lokal pod jej mieszkaniem) nie potrafił poradzić sobie z jej odejściem: żył jakby w transie, zasypiał w łóżku zmarłej... Swoisty zastój wtargnął również w życie Martina, drugiego sąsiada Elspeth. Od cierpiącego na chorobliwą nerwicę natręctw mężczyzny odeszła zmęczona sytuacją żona. Przejmujący obraz kilkumiesięcznej pustki i zupełnego zniechęcenia zmienia się w momencie przyjazdu bliźniaczek. Młode i pełne życia dziewczęta wyciągają mężczyzn z otępienia: przypominająca powierzchownością Elspeth Valentina zakochuje się w Robercie, który również darzy ją względami a z natury opiekuńcza Julia okazuje zainteresowanie i troskę Martinowi. Wydaje się, że eksperyment powiódł się, ale jego wyniki przerosły zmarłą pannę Noblin, która od chwili śmierci nie potrafi opuścić swojego mieszkania i snuje się po nim jako coraz silniejszy duch.
Tytułowe "Lustrzane odbicie" jest dla mnie metaforą człowieka i jego wyobrażeń na swój temat. Wyraziste postaci bliźniaczek są tego najlepszym dowodem: zdawałoby się, że identyczne, ale będące przeciwieństwem charakterów, zainteresowań i pasji. Różniące się wreszcie samą budową: Valentina jest dokładnym odbiciem lustrzanym siostry – nawet jej narządy wewnętrzne znajdują się po drugiej stronie, "odbite" właśnie. Głęboka więź łącząca dziewczyny w pewnym momencie pęka. Nieumiejąca wyobrazić sobie życia bez bliźniaczki Julia stale wyznacza kierunek dążeń dziewcząt, co drąży w Valentinie powoli, ale sukcesywnie, bunt. W Londynie uwidaczniają się różnice charakterów bliźniaczek, coraz częściej dochodzi do ostrych wymian zdań, Valentina ucieka do Roberta, z którym spędza coraz więcej czasu niejako odpychając siostrę, opuszczona Julia dotrzymuje towarzystwa Martinowi, na którego przelewa troskliwość i empatię. Trudności w kontaktach międzyludzkich nie dotyczą zresztą tylko rodzeństwa. Audrey Niffenegger obrazuje nam różnorodność relacji budowanych na wielu poziomach: rodzice-dzieci, mąż-żona, ukochany-ukochana, bliscy-obcy... Wyrazistość postaci tylko dodaje jaskrawości sytuacjom, mocniej uderza czytelnika, skłaniając do refleksji. Kim jestem? Na ile jestem sobą a na ile daję się kierować innym? Czego chcę? Kim chcę być sam/a dla siebie? Wisława Szymborska napisała kiedyś: "Tyle wiemy o sobie ile nas sprawdzono.". Słowa te zdają się doskonale odzwierciedlać ludzkie samopoznanie, które wydaje się być niepełnym bez doświadczenia właśnie. To w Londynie tak naprawdę bliźniaczki odkrywają własne "ja", nierzadko zaprzeczając wcześniejszym przekonaniom na swój temat. Proces dojrzewania jest trudny i żąda czasami zdeptania uprzednich poglądów, zmiany kierunku dążenia. Julia i Valentina odczują to boleśnie. Nie tylko one zresztą.
Złudne wydaje się być w nawet podobieństwo do samej siebie. Elspeth, którą zdążyliśmy - tak przynajmniej się nam wydaje - doskonale poznać, okazuje się być Edie - tą drugą, prawdziwą matką bliźniaczek. W dzieciństwie bawiła się z siostrą w zamianę ról, płatała bliskim i obcym figle. W wieku młodzieńczym przestało to być zabawne: zaszła w ciążę z narzeczonym siostry, była to zresztą jedna noc, szalona i okropiona alkoholem, wystarczyła jednak, by na zawsze zmienić życie kobiet. O dziwo, przez kilkadziesiąt lat przeświadczone o bezpiecznie ukrywanym sekrecie siostry nie zauważyły, że Jack - ojciec dziewczynek - już dawno zauważył różnicę, że poznał, która jest jego właściwą ukochaną, a która ją udaje. Skupione na swoim podobieństwie bliźniaczki jakby zatraciły wrażenie odmienności, chociaż musiały być go świadome. Jakby problem tożsamościowy był w nich samych a nie w osobach postronnych. Poznanie siebie, własnych przyzwyczajeń, gestów, min... Jakby stwierdziły, że w oczach innych jest się tylko odbiciem samej siebie, wizualizacją mającą niewiele wspólnego w poznaniu całościowym, dogłębnym, dotarciu do istoty jestestwa. Nieszczęśliwie Jack przystał na grę bliźniaczek nie rozumiejąc, jakie konsekwencje przyniesie igranie z tożsamością.
W stosunku do Elspeth (pozwolę sobie używać tego imienia, do którego przyzwyczaja nas przez większość książki autorka) mam mieszane uczucia. Poznajemy ją jeszcze za życia: względnie wesołą, pogodzoną ze zbliżającą się śmiercią, interesującą. Jej mieszkanie jest dla nas kryjówką inteligenta: zarzucone licznymi książkami, nierzadko pierwodrukami opatrzonymi autografami autorów. Jest nam jej żal, dodatkowo współczucie budzi osamotniony Robert, którego z czasem zaczyna obserwować coraz bardziej świadomy duch Elspeth, również żałując. Wydaje się, że stapiamy się z bohaterką i kibicujemy jej, odczuwając to, co ona i pragnąc wyzwolić się wraz z nią z pozamaterialnej egzystencji. Coraz śmielsze poczynania zmarłej i wreszcie trzecia część książki (będąca niejako puentą całości) zaskakują nas, zmuszając - za Robertem - do pełnego wyrzutów sumienia spuszczenia głowy. "Że też daliśmy się nabrać", chcemy rzucić z żałością jednocześnie zastanawiając się, czy to nie zmarła Elspeth ewoluowała w trakcie historii, z intrygującej kobiety zmieniając się w samolubną materię. (A może tylko chcemy oczyścić siebie z zarzutu ignorancji?)
Godnym podziwu jest zainteresowanie autorki historią opisywanego cmentarza Highgate. Audrey Niffenegger zamieściła nawet na swojej stronie internetowej (audreyniffenegger.com) wykonane przez siebie zdjęcia kamiennych nagrobków czy monumentów, które poznajemy na kartach książki. Dbałość o historyczną dokładność, odwzorowanie istniejących w rzeczywistości szczegółów są doprawdy godnymi pochwały: pozwalają niemalże odczuć realność czytanych słów, przenieść się w opisywane miejsca, jakbyśmy towarzyszyli Robertowi w wycieczkach turystycznych. Jest to wreszcie sposób na urealnienie postaci i zawartej w książce problematyki. Można zadać sobie pytanie: po co? Wydaje się, że w dobie ogólnego rozleniwienia i ignorancji faktów, do których poznania konieczna byłaby głębsza analiza aniżeli powierzchowny ogląd, trud poczyniony w celu jak najdokładniejszego odwzorowania przestrzeni fikcji literackiej jest po prostu zbędny. Dzięki Bogu, istnieją jeszcze twórcy, dla których szacunek do czytelnika i historii jest wciąż jednym z ważniejszych elementów procesu twórczego.
Zaryzykowałabym stwierdzenie, że książka mimo wszystko kończy się pozytywnie. Wizja ulatującej na grzbiecie kruka Valentiny, której włosy rozwiewa wiatr, na zawsze pozostanie mi w pamięci jako pachnący wolnością symbol pełnego wewnętrznego spokoju przystania na niepewną przyszłość, na którą nie ma się już wpływu. Gorzki byt "odrodzonej" Elspeth stanowi natomiast niejako nauczkę, ale i obietnicę sprawiedliwości: nie można bowiem budować własnego szczęścia na niepowodzeniu innych. Koniecznym jest czasem pokorne poddanie się wyrokowi, by - jak Valentina - osiągnąć harmonię.
"Lustrzane odbicie" to magiczna opowieść o miłości, która potrafi znieść wiele, o żywych i zmarłych, przenikającym się świecie ludzi i duchów (również demonów z przeszłości). To wreszcie historia dorastania, odnajdywania własnej tożsamości, poznawania siebie i swoich możliwości. Poprzednią książkę - "Zaklętych w czasie" - znam jedynie z ekranizacji (która mnie zresztą zauroczyła). Proza Audrey Niffenegger zdaje egzamin - autorka potrafi rzucać czary...
Audrey Niffenegger, Lustrzane odbicie, Nowa Proza 2010, 532 s.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz