recenzja ukazała się 12 marca 2011 roku na portalu StacjaKultura.pl (TUTAJ)
- obecnie piszę pracę magisterską poświęconą "Pałacowi": jak zazwyczaj w takich przypadkach, lektura dogłębna, analityczna przynosi skomplikowanie, obnażając czasem naiwną lekturę pierwotną, poszerza jednak ogląd; powieść ukazała się w 1970 roku
__________________________________________________________
Jak zaznaczył w swej recenzji Henryk Bereza: "Pałac jest wybuchem pisarskiej zuchwałości, który rzuca się natychmiast w oczy."
W trakcie i po zakończeniu lektury książki nie można było pozbyć się właśnie takiego wrażenia: autorskiej zuchwałości, która popycha czytelnika ku szaleństwu bohatera, sytuując go w samym centrum wydarzeń i bawiąc się nim jak marionetką, drażniąc i męcząc, jednocześnie nie pozwalając się wyswobodzić... Ale od początku.
Fabuła wydaje się być niezwykle prosta: wybucha II wojna światowa, co skłania mieszkańców pewnego pałacu do szybkiej ewakuacji. Uciekają wszyscy poza Jakubem, pasterzem, którego duchota dnia niemalże przygniata do skrawka ziemi, na którym wypoczywa. Mijający czas skłania go wreszcie do aktywności. Niechętny do opuszczenia znanego sobie miejsca (zresztą: gdzie miałby szukać tych, co uciekli w popłochu? Już lepiej zostać i dobytku pilnować... Poza tym wojna? Raptem kilka wybuchów w okolicy...) postanawia się rozejrzeć, niejako wykorzystać nieobecność pana. W momencie wejścia do tytułowego pałacu zostajemy natomiast wplątani w pełen imaginacji monolog Jakuba, który snuje swą psychodeliczną opowieść, coraz bardziej zatracając poczucie rzeczywistości. Najpierw niepewny, zalękniony snuje się po korytarzach, zagląda do komnat, z obawą uchylając drzwi. Stara się oswoić przestrzeń: przypomnieć sobie rozkład pomieszczeń, ludzi przechadzających się na co dzień po zaliczanych przez niego trasach. Wspomina sytuacje, przywołuje twarze, strzępki rozmów, daje się ponieść emocjom, które w nim odżywają, a które w nowej sytuacji - swoistej intymności i przez to możliwości pewnej zuchwałości - zostają spotęgowane i wzbogacone o nowe doznania. Pałac zdaje się w tym wszystkim żyć własnym życiem: komnaty przemieszczają się, korytarze wydłużają, poszczególne sprzęty czy elementy wyposażenia opowiadają własne historie, przywołują wspomnienia, wskrzeszają duchy przeszłości, pozwalając im na swobodną kreację w oczach (a może raczej w umyśle) Jakuba. Szybko zresztą Jakub przestaje być sobą. Usadowiwszy się w fotelu pana zastanawia się, jak by to było być nim. I nim się staje.
"Pałac" to wielki, rozciągnięty na ponad dwieście stron, monolog wypowiedziany. Na początku w pustkę, do samego siebie, następnie do poszczególnych person, które siłą wskrzeszane są z obrazów zdobiących wnętrze zajmowanego przez Jakuba pomieszczenia. Wyniesiony do rangi pana pasterz snuje swą opowieść, którą można by nazwać kolażem zmyślonych wspomnień, gdyby nie siła wyobraźni bohatera, pozwalająca na całkowitą wiarę w prawdziwość przywoływanych historii i epizodów. Erudycja, która dodatkowo charakteryzuje mężczyznę, tym bardziej zadaje kłam naszemu zdrowemu rozsądkowi. Dajemy się wciągnąć w historię, z obrzydliwą i perfidną w swej genialności premedytacją prowadzeni przez Wiesława Myśliwskiego. W pewnym momencie trudno orzec, czy w książce wypowiada się Jakub, bezimienny pan pałacu czy inni. Trudno nie odnieść wrażenia, że momentami słyszymy autora, którego bezbłędna narracja, ukryta za mistrzowsko utkanym gobelinem postaci i wydarzeń, pochłania nas i dręczy. Lektura "Pałacu" nie jest łatwa, w każdym razie nie należy do lekkich i szybkich. Nad książką należy się pochylić, poświęcić jej czas, dać się wciągnąć, by następnie obudzić z odurzenia w poczuciu trwogi, ale nie bez masochistycznego uśmiechu pobudzenia i zachłyśnięcia się słowem. To jak zażywanie narkotyku: wpierw pozwalasz - świadomie, pamiętając o konsekwencjach, zdając sobie sprawę z nieprawdziwości wizji - na wejście do świata Jakubowej imaginacji, by następnie poddać się wyobrażeniom i uwierzyć w Carrollowską Krainę Czarów (a może raczej - właściwą - Krainę Dziwów) i - nagle, zupełnie nieoczekiwanie - zostać obudzonym przez gwałtownie wstrząśnięcie. Bohater snuje swoje opowieści doskonale wchodząc w rolę pana: jego język, znajomość arystokratycznego światka i wywodzących się z niego postaci, "wysokiej" tematyki, czasami specjalistycznej, uwodzi czytelnika, łudzi go, wreszcie zwodzi. Wraz z Jakubem penetrując pałac, zgłębiamy historię jego i jego mieszkańców, zastanawiając się, ile z przytaczanych opowieści wydarzyło się naprawdę a ile jest wyłącznie snuciem baśni rozłożonego w fotelu bajarza... Nie szkodzi jednak: realizm wspomnień uruchamia w nas mechanizmy odbioru lektury: może naiwne, ale pozwalające chłonąć treść całym sobą, uwierzyć w fikcję i dać się jej porwać. Studiuję literaturoznawstwo i, wydawałoby się, coraz mniej może mnie w literaturze zaskoczyć, zaczarować z podobną siłą, co kiedyś, gdy nie dzierżyłam w dłoniach swoistych narzędzi chirurgicznych, z pomocą których obecnie rozbieram utwór na czynniki pierwsze. W przypadku Wiesława Myśliwskiego specjalizacja pomogła mi zauważyć więcej, ale nie przeszkodziła we wprowadzeniu w szaleńczy monolog obłąkanego. Autor czyni rzecz z jednej strony straszliwą, z drugiej najbardziej pożądaną: bawi się z czytelnikiem i nie pozwala mu odetchnąć. W taki sposób buduje narrację, kieruje opisem, że wodzi nas za nos, pociąga sznurki, ostatecznie ustala hierarchię pokazując, kto tu rządzi. A jednak ani przez moment nie miałam mu tego za złe... Co więcej: świadczy to o geniuszu pisarskim Myśliwskiego, który jak mało kto pozwolił mi naprawdę czuć powieść całą sobą, niemalże własnym ciałem odczuć emocje bohatera.
Jakub opowiada, w opowieści staje się kimś innym. Przejście to jednak wydaje się być naturalne, kolejne historie przypominają snute przed kominkiem wspomnienia wielkiego pana. Mamy tu wszystko: kobiety, erotykę, polowania, biesiady, hazard, życie dworskie. Z gawędy powoli wyłania nam się obraz otoczenia, ludzi zamieszkujących pałac, atmosfery. Postaci na obrazach, patrzące na Jakuba z góry, stają się jego towarzyszami, słuchaczami wywodu bohatera, momentami jego niemymi partnerami dialogu. Mężczyzna oddaje głos innym zalewie kilka razy: po raz pierwszy po około stu stronach, gdy do pokoju wkracza widmo kobiety - samotnej, brzemiennej, domagającej się uznania i uwagi. Jej przejmująca historia wyznacza niejako pewien rozłam w sposobie prowadzenia narracji. Odtąd Jakub oddaje głos również innym: służbie, kolejnej kobiecie. Wydaje się jednak, że tylko postaci słabsze, w pewien sposób zależne od bohatera mogą walczyć z nim o uwagę czytelnika. Kreacja pana dominuje, nie tylko z uwagi na angażujący nas jego monolog. Przede wszystkim dominuje w umyśle Jakuba, który zatraca zdolność samopoznania. Jego postawę śmiało zaklasyfikować można jako swoistą schizofrenię. Co więcej: sam Jakub podświadomie świadom jest tego, co się dzieje. W namysły o innych wplata swoje błyskotliwe przemyślenia. O kobietach mówi: "Zwierzają się jak z tajemnic, a zmyślają, och, zmyślają, aż się gżą z tych zmyśleń, popiskują aż z uciechy, że w końcu wszystko w prawdę im się zmienia.", dalej wspomina bodajże kuzyna: "Ale on, on za nas obu gadał, za nas obu pytał, odpowiadał, wspominał, narzekał, śmiał się, smucił za nas obu.", czy wreszcie głosem jednego z chłopów dookreśla: "Bo żaden z nas nie wie, czy swoją, czy drugiego dolę znosi. Nie wie z nas żaden przez to, który jest on naprawdę. Jeden drugiego więcej czuje niż siebie samego." Nie przeszkadza to jednak bohaterowi stopić się w jedno z wykreowanym i przejmującym nad nim władzę panem. W kolejnych fragmentach czytamy: "Wybacz mi, mój drogi, lecz rozmawiasz ze mną jak z pastuszkiem, który przyszedł strach ci swój powierzyć." lub "Ja tu skamlę. Jakbym jaśnie panem nie był." z dookreślającym i krańcowo utwierdzającym stan chorobowy fragmentem: "Czy ty wiesz, że w takiej ciszy nieraz dziwna tęsknota mnie ogarnia, żeby być kimś innym, zwyczajnym, nawet biednym, byle nie sobą. Zapomnieć o tym pałacu, o sobie. Nie być nawet bogatym, lecz za to spokojnym. Choćby takim pasterzem. No, bo cóż pasterzowi. Powiedz sam, cóż takiemu pasterzowi? Żyć, nie umierać."
W miejscu tym rodzi się pytanie, jak silna była w pałacu władza rzeczywistego pana, że tak mocno zawładnął on świadomością i pojmowaniem zwykłego pasterza, który strzegł jego owiec? Co tak naprawdę wydarzyło się w posiadłości (czy wydarzało), że tak mocno wstrząsnęło Jakubem? Upał dnia, rozpoczęta wojna, opustoszały gwałtownie pałac. Wszystko to może tłumaczyć przyczynek szaleństwa, nie przekreśla jednak wszystkich naszych wątpliwości. Z opowieści Jakuba poznajemy pana okrutnego, wszechwładnego, na którego skinienie słowiki zaćwierkały się na śmierć, dziewice zrzucały odzienie, nieszczęśliwi małżonkowie popełniali samobójstwa. Uwidacznia się obraz bezwzględnego władcy, który przedstawiony zostaje jako bóg (co doskonale widoczne jest chociażby w wystąpieniu naganiaczy, którzy zwracając się do Jakuba-pana formułują swą wypowiedź na wzór psalmów, niemalże modląc się do swego bóstwa). Sam bohater tłumaczy: "A to wielka moc, to jakby boża moc człowieka, że kiedy jeden człowiek przepada, przepada z nim cały świat i wszyscy z nim ludzie, jakby z wierności do niego, jakby bez ciebie jednego, ktokolwiek jesteś, nie stać było innych na swoje istnienie."
Wcześniejszy przytoczony przeze mnie cytat wydaje się być więc wołaniem o pomoc, próbą pozytywnego siebie dookreślenia, dodania wagi, siły może. Jednocześnie bohater zdaje sobie sprawę, że nie ma powrotu do tego, co było. "To ja, biskupie. Ja, który samego siebie dręczę tu i wszędzie, wszędzie w tym pałacu, w pamięci nawet swojej, który samego siebie nie znam coraz bardziej, z którym mi coraz gorzej jako z sobą. Może to nawet siebie samego jako tamtych słyszę (...)?"
W końcowym fragmencie książki Jakub - wpierw zaskoczony pobliskim wybuchem, następnie przerażony ciszą - zaczyna szaleńczo grać na fortepianie. Wycieńczony fizycznie i psychicznie słyszy mieszające się z sobą głosy. Chcą jednego: by grał. Po pałacu rozchodzi się ich krzyk: szaleńczy, będący chaosem kumulacji żądań, skomleń i płaczu. Wybuchający nagle pożar na moment przynosi nadzieję: wydaje się, że bohater otrząsnął się z szaleństwa, przywołany do porządku grozą rzeczywistości. Niestety, powaga sytuacji tylko go do szaleństwa popycha, ostatecznie przelewając czarę.
"Pałac" Wiesława Myśliwskiego to środek na krótkotrwałą schizofrenię. Niewygórowana cena (36,90 PLN za opakowanie) w połączeniu z bezpieczeństwem stosowania (wszak to schizofrenia cudza, w której się jedynie uczestniczy) to doskonałe rozwiązanie dla wszystkich chcących choć na moment uwolnić się od monotonii codzienności. Specyfik wypróbowałam i polecam.
Wiesław Myśliwski, Pałac, Znak 2010, 240 s.
W trakcie i po zakończeniu lektury książki nie można było pozbyć się właśnie takiego wrażenia: autorskiej zuchwałości, która popycha czytelnika ku szaleństwu bohatera, sytuując go w samym centrum wydarzeń i bawiąc się nim jak marionetką, drażniąc i męcząc, jednocześnie nie pozwalając się wyswobodzić... Ale od początku.
Fabuła wydaje się być niezwykle prosta: wybucha II wojna światowa, co skłania mieszkańców pewnego pałacu do szybkiej ewakuacji. Uciekają wszyscy poza Jakubem, pasterzem, którego duchota dnia niemalże przygniata do skrawka ziemi, na którym wypoczywa. Mijający czas skłania go wreszcie do aktywności. Niechętny do opuszczenia znanego sobie miejsca (zresztą: gdzie miałby szukać tych, co uciekli w popłochu? Już lepiej zostać i dobytku pilnować... Poza tym wojna? Raptem kilka wybuchów w okolicy...) postanawia się rozejrzeć, niejako wykorzystać nieobecność pana. W momencie wejścia do tytułowego pałacu zostajemy natomiast wplątani w pełen imaginacji monolog Jakuba, który snuje swą psychodeliczną opowieść, coraz bardziej zatracając poczucie rzeczywistości. Najpierw niepewny, zalękniony snuje się po korytarzach, zagląda do komnat, z obawą uchylając drzwi. Stara się oswoić przestrzeń: przypomnieć sobie rozkład pomieszczeń, ludzi przechadzających się na co dzień po zaliczanych przez niego trasach. Wspomina sytuacje, przywołuje twarze, strzępki rozmów, daje się ponieść emocjom, które w nim odżywają, a które w nowej sytuacji - swoistej intymności i przez to możliwości pewnej zuchwałości - zostają spotęgowane i wzbogacone o nowe doznania. Pałac zdaje się w tym wszystkim żyć własnym życiem: komnaty przemieszczają się, korytarze wydłużają, poszczególne sprzęty czy elementy wyposażenia opowiadają własne historie, przywołują wspomnienia, wskrzeszają duchy przeszłości, pozwalając im na swobodną kreację w oczach (a może raczej w umyśle) Jakuba. Szybko zresztą Jakub przestaje być sobą. Usadowiwszy się w fotelu pana zastanawia się, jak by to było być nim. I nim się staje.
"Pałac" to wielki, rozciągnięty na ponad dwieście stron, monolog wypowiedziany. Na początku w pustkę, do samego siebie, następnie do poszczególnych person, które siłą wskrzeszane są z obrazów zdobiących wnętrze zajmowanego przez Jakuba pomieszczenia. Wyniesiony do rangi pana pasterz snuje swą opowieść, którą można by nazwać kolażem zmyślonych wspomnień, gdyby nie siła wyobraźni bohatera, pozwalająca na całkowitą wiarę w prawdziwość przywoływanych historii i epizodów. Erudycja, która dodatkowo charakteryzuje mężczyznę, tym bardziej zadaje kłam naszemu zdrowemu rozsądkowi. Dajemy się wciągnąć w historię, z obrzydliwą i perfidną w swej genialności premedytacją prowadzeni przez Wiesława Myśliwskiego. W pewnym momencie trudno orzec, czy w książce wypowiada się Jakub, bezimienny pan pałacu czy inni. Trudno nie odnieść wrażenia, że momentami słyszymy autora, którego bezbłędna narracja, ukryta za mistrzowsko utkanym gobelinem postaci i wydarzeń, pochłania nas i dręczy. Lektura "Pałacu" nie jest łatwa, w każdym razie nie należy do lekkich i szybkich. Nad książką należy się pochylić, poświęcić jej czas, dać się wciągnąć, by następnie obudzić z odurzenia w poczuciu trwogi, ale nie bez masochistycznego uśmiechu pobudzenia i zachłyśnięcia się słowem. To jak zażywanie narkotyku: wpierw pozwalasz - świadomie, pamiętając o konsekwencjach, zdając sobie sprawę z nieprawdziwości wizji - na wejście do świata Jakubowej imaginacji, by następnie poddać się wyobrażeniom i uwierzyć w Carrollowską Krainę Czarów (a może raczej - właściwą - Krainę Dziwów) i - nagle, zupełnie nieoczekiwanie - zostać obudzonym przez gwałtownie wstrząśnięcie. Bohater snuje swoje opowieści doskonale wchodząc w rolę pana: jego język, znajomość arystokratycznego światka i wywodzących się z niego postaci, "wysokiej" tematyki, czasami specjalistycznej, uwodzi czytelnika, łudzi go, wreszcie zwodzi. Wraz z Jakubem penetrując pałac, zgłębiamy historię jego i jego mieszkańców, zastanawiając się, ile z przytaczanych opowieści wydarzyło się naprawdę a ile jest wyłącznie snuciem baśni rozłożonego w fotelu bajarza... Nie szkodzi jednak: realizm wspomnień uruchamia w nas mechanizmy odbioru lektury: może naiwne, ale pozwalające chłonąć treść całym sobą, uwierzyć w fikcję i dać się jej porwać. Studiuję literaturoznawstwo i, wydawałoby się, coraz mniej może mnie w literaturze zaskoczyć, zaczarować z podobną siłą, co kiedyś, gdy nie dzierżyłam w dłoniach swoistych narzędzi chirurgicznych, z pomocą których obecnie rozbieram utwór na czynniki pierwsze. W przypadku Wiesława Myśliwskiego specjalizacja pomogła mi zauważyć więcej, ale nie przeszkodziła we wprowadzeniu w szaleńczy monolog obłąkanego. Autor czyni rzecz z jednej strony straszliwą, z drugiej najbardziej pożądaną: bawi się z czytelnikiem i nie pozwala mu odetchnąć. W taki sposób buduje narrację, kieruje opisem, że wodzi nas za nos, pociąga sznurki, ostatecznie ustala hierarchię pokazując, kto tu rządzi. A jednak ani przez moment nie miałam mu tego za złe... Co więcej: świadczy to o geniuszu pisarskim Myśliwskiego, który jak mało kto pozwolił mi naprawdę czuć powieść całą sobą, niemalże własnym ciałem odczuć emocje bohatera.
Jakub opowiada, w opowieści staje się kimś innym. Przejście to jednak wydaje się być naturalne, kolejne historie przypominają snute przed kominkiem wspomnienia wielkiego pana. Mamy tu wszystko: kobiety, erotykę, polowania, biesiady, hazard, życie dworskie. Z gawędy powoli wyłania nam się obraz otoczenia, ludzi zamieszkujących pałac, atmosfery. Postaci na obrazach, patrzące na Jakuba z góry, stają się jego towarzyszami, słuchaczami wywodu bohatera, momentami jego niemymi partnerami dialogu. Mężczyzna oddaje głos innym zalewie kilka razy: po raz pierwszy po około stu stronach, gdy do pokoju wkracza widmo kobiety - samotnej, brzemiennej, domagającej się uznania i uwagi. Jej przejmująca historia wyznacza niejako pewien rozłam w sposobie prowadzenia narracji. Odtąd Jakub oddaje głos również innym: służbie, kolejnej kobiecie. Wydaje się jednak, że tylko postaci słabsze, w pewien sposób zależne od bohatera mogą walczyć z nim o uwagę czytelnika. Kreacja pana dominuje, nie tylko z uwagi na angażujący nas jego monolog. Przede wszystkim dominuje w umyśle Jakuba, który zatraca zdolność samopoznania. Jego postawę śmiało zaklasyfikować można jako swoistą schizofrenię. Co więcej: sam Jakub podświadomie świadom jest tego, co się dzieje. W namysły o innych wplata swoje błyskotliwe przemyślenia. O kobietach mówi: "Zwierzają się jak z tajemnic, a zmyślają, och, zmyślają, aż się gżą z tych zmyśleń, popiskują aż z uciechy, że w końcu wszystko w prawdę im się zmienia.", dalej wspomina bodajże kuzyna: "Ale on, on za nas obu gadał, za nas obu pytał, odpowiadał, wspominał, narzekał, śmiał się, smucił za nas obu.", czy wreszcie głosem jednego z chłopów dookreśla: "Bo żaden z nas nie wie, czy swoją, czy drugiego dolę znosi. Nie wie z nas żaden przez to, który jest on naprawdę. Jeden drugiego więcej czuje niż siebie samego." Nie przeszkadza to jednak bohaterowi stopić się w jedno z wykreowanym i przejmującym nad nim władzę panem. W kolejnych fragmentach czytamy: "Wybacz mi, mój drogi, lecz rozmawiasz ze mną jak z pastuszkiem, który przyszedł strach ci swój powierzyć." lub "Ja tu skamlę. Jakbym jaśnie panem nie był." z dookreślającym i krańcowo utwierdzającym stan chorobowy fragmentem: "Czy ty wiesz, że w takiej ciszy nieraz dziwna tęsknota mnie ogarnia, żeby być kimś innym, zwyczajnym, nawet biednym, byle nie sobą. Zapomnieć o tym pałacu, o sobie. Nie być nawet bogatym, lecz za to spokojnym. Choćby takim pasterzem. No, bo cóż pasterzowi. Powiedz sam, cóż takiemu pasterzowi? Żyć, nie umierać."
W miejscu tym rodzi się pytanie, jak silna była w pałacu władza rzeczywistego pana, że tak mocno zawładnął on świadomością i pojmowaniem zwykłego pasterza, który strzegł jego owiec? Co tak naprawdę wydarzyło się w posiadłości (czy wydarzało), że tak mocno wstrząsnęło Jakubem? Upał dnia, rozpoczęta wojna, opustoszały gwałtownie pałac. Wszystko to może tłumaczyć przyczynek szaleństwa, nie przekreśla jednak wszystkich naszych wątpliwości. Z opowieści Jakuba poznajemy pana okrutnego, wszechwładnego, na którego skinienie słowiki zaćwierkały się na śmierć, dziewice zrzucały odzienie, nieszczęśliwi małżonkowie popełniali samobójstwa. Uwidacznia się obraz bezwzględnego władcy, który przedstawiony zostaje jako bóg (co doskonale widoczne jest chociażby w wystąpieniu naganiaczy, którzy zwracając się do Jakuba-pana formułują swą wypowiedź na wzór psalmów, niemalże modląc się do swego bóstwa). Sam bohater tłumaczy: "A to wielka moc, to jakby boża moc człowieka, że kiedy jeden człowiek przepada, przepada z nim cały świat i wszyscy z nim ludzie, jakby z wierności do niego, jakby bez ciebie jednego, ktokolwiek jesteś, nie stać było innych na swoje istnienie."
Wcześniejszy przytoczony przeze mnie cytat wydaje się być więc wołaniem o pomoc, próbą pozytywnego siebie dookreślenia, dodania wagi, siły może. Jednocześnie bohater zdaje sobie sprawę, że nie ma powrotu do tego, co było. "To ja, biskupie. Ja, który samego siebie dręczę tu i wszędzie, wszędzie w tym pałacu, w pamięci nawet swojej, który samego siebie nie znam coraz bardziej, z którym mi coraz gorzej jako z sobą. Może to nawet siebie samego jako tamtych słyszę (...)?"
W końcowym fragmencie książki Jakub - wpierw zaskoczony pobliskim wybuchem, następnie przerażony ciszą - zaczyna szaleńczo grać na fortepianie. Wycieńczony fizycznie i psychicznie słyszy mieszające się z sobą głosy. Chcą jednego: by grał. Po pałacu rozchodzi się ich krzyk: szaleńczy, będący chaosem kumulacji żądań, skomleń i płaczu. Wybuchający nagle pożar na moment przynosi nadzieję: wydaje się, że bohater otrząsnął się z szaleństwa, przywołany do porządku grozą rzeczywistości. Niestety, powaga sytuacji tylko go do szaleństwa popycha, ostatecznie przelewając czarę.
"Pałac" Wiesława Myśliwskiego to środek na krótkotrwałą schizofrenię. Niewygórowana cena (36,90 PLN za opakowanie) w połączeniu z bezpieczeństwem stosowania (wszak to schizofrenia cudza, w której się jedynie uczestniczy) to doskonałe rozwiązanie dla wszystkich chcących choć na moment uwolnić się od monotonii codzienności. Specyfik wypróbowałam i polecam.
Wiesław Myśliwski, Pałac, Znak 2010, 240 s.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz