sobota, 23 lutego 2013

Jenny Nelson "Toskańska trattoria"

recenzja ukazała się 8 lipca 2011 roku na portalu StacjaKultura.pl (TUTAJ)
______________________________________________________________


Giorgia Gray miała wszystko: wziętego narzeczonego-prawnika, pracę w restauracji Marca, której była doskonałą szefową, świetne przyjaciółki, ukochanego psa i swoiste rytuały życia codziennego, które sprawiały, że chwile smakowały inaczej. Nagle wszystko prysło: ukochany Glenn, jak się okazało kokainista, zerwał zaręczyny, a najgorsza recenzja świata uniemożliwiła jej karierę (wszystkiemu winny właściciel restauracji, który nie umiał utrzymać w ryzach swego odpinającego się rozporka). Nie pomagali też rodzice, zwłaszcza matka, którą mało obchodziła ambicja córki, a która wolała wspominać fantastycznego, niedoszłego zięcia. Wyjazd do Włoch i nowy, lepszy początek? Dlaczego nie! Zwłaszcza, że po zażyciu tabletek na kaca (tuż przed wielkim otwarciem trattorii Dia, w której zatrudniła bohaterkę zaprzyjaźniona właścicielka kilku restauracji w Toskanii) o nieprzypadkowej nazwie Szczęśliwe Dni wszystko zaczęło się układać. Georgia w ciągu kilku dni zaprzyjaźniła się z wcześniej znielubionym włoskim szefem, którego była zastępcą, wymyśliła specjalność restauracji, zaskakując wszystkich precyzją wykonania, głębią smaku i subtelnością metaforycznej nazwy, rozkochała w sobie Włocha o imieniu Gianni, który zauroczony bohaterką zerwał z gorącokrwistością i nie chciał jej wykorzystać na pierwszej randce (chociaż znany był w okolicy ze swych miłosnych podbojów, porzucając jednak swoje dotychczasowe nawyki na rzecz dojrzewającej znajomości z Amerykanką), w trakcie jednego wieczoru pogodziła się z matką, która nigdy jej nie rozumiała i która teraz, nagle i z zaskoczenia, przeprosiła córkę i zaczęła być jej najlepszą przyjaciółką (po ponad trzydziestu latach docierania się taki nagły przeskok? Aż trudno uwierzyć w taką moc alkoholu!), wróciła do Ameryki, gdzie jej nowy szef, wpierw zafascynowany talentem Georgii i stawiający jej w dowód uznania wino uważane już za nieistniejące (rocznik osiemdziesiąty drugi), potem zgodził się zainwestować w restaurację (razem ze świeżo poznaną potentatką w branży kosmetycznej i wcześniej nie pochwalającymi zawodu córki rodzicami), oraz przekonała się, że mężczyzna, który wpadł jej w oko po kilkusekundowej rozmowie jeszcze w trakcie jej pracy u Marca, wcale nie był zajęty, ba! co więcej, który był nią całkiem poważnie zainteresowany. Idylla? Na to wygląda.


Pomimo sympatyczności głównej bohaterki i podkreślania ciężkiej pracy, której wynikiem miał być krańcowy happy-end, trudno nie przecierać w trakcie lektury oczu, nie dowierzając, jak wszystko zgrabnie się układa, jak - de facto - jest proste. Życie Georgii stało się zbiorem gładkich zbiegów okoliczności, które przedstawiały rzeczywistość w jasnych barwach, każąc zakładać nam różowe okulary. Zapewne nie ma w tym nic złego, jeśli tylko jest się w stanie uwierzyć bajkom dla dorosłych, kuląc się w ciepłym kocu i mrużąc oczy z rozczuleniem. Problem zaczyna się w miejscu, w którym kolejna tabliczka połykanej czekolady unosi żołądek w okolice gardła, a nadmiar endorfin nie wywołuje już paraliżu szczęścia. "Wszystko to piękne. Za piękne." - chciałoby się podsumować fabułę.


Lekturę utrudniały pewne nieścisłości, jak chociażby rosnący brzuszek Claudii, włoskiej szefowej Georgii, której przebieg ciąży dość niefortunnie wpleciono w akcję, zmuszając do marszczenia brwi i niespokojnego obliczania z kalendarzykiem w ręce, rzadkie błędy logiczne zapewne wynikające z tłumaczenia (urocza "kanapka z zimnym indykiem z chleba tostowego", niemalże jak odnaleziony kiedyś przeze mnie za sklepową ladą "kurczak wegetariański") oraz pewna przesada, jak porównanie rezerwacji miejsc w nowo otwartej trattorii Dia z wejściówkami na prywatny koncert Rolling Stonesów. Można się za to wielu rzeczy dowiedzieć, korzystając z wiedzy i doświadczenia autorki - redaktorki i producentki m.in. Village.com, Vogue.com, czy Style.com. Kaboszonowy szlif czy inne intrygujące określenia przestaną być dla nas zagadkowymi, otwierając świat szpilek od Louboutina i wycieczek po markowych ubraniach zawieszonych na bohaterach. Jenny Nelson wplata do świata literackiej fikcji szczegóły związane z kulturą masową, zapraszając do swoistej zabawy w wyłapywanie podobieństw. I tak tytuł "Georgia′s Kitchen" odnieść nas może do serialu "Gray′s Anatomy" (warto zauważyć, że Georgia ma na nazwisko Gray właśnie), wypożyczony z hotelu limonowo-zielony smart przywołuje podróż takowym bolidem Russella Crowe w filmie "Dobry rok" (gdzie w podobnej konwencji ukazane były nie Włochy, a Francja), a skojarzenie z "Piekielną Kuchnią" występuje nieprzypadkowo, chociażby ze względu na przyjaciółkę bohaterki, która mieszka w irlandzkiej enklawie Nowego Jorku o nazwie... "Hell’s Kitchen".


Tytuł oryginalny oddaje specyfikę książki - "Georgia′s Kitchen" dotyczy bowiem kulinarnego zamiłowania bohaterki, który składa się na tę 346-stronicową pozycję, nie zaś jedynie "włoskiego epizodu" zajmującego 1/3 fabuły, jak proponuje tytuł polski. Przez moment chciałam uwierzyć, że to właśnie wyjazd do Włoch zmienił życie bohaterki i pozwolił na realizację marzeń, usprawiedliwiając tym samym redukcję w tytule. Po chwili namysłu pokręciłam jednak przecząco głową: ludzkie życie nie jest doskonale podzielone na książkowe rozdziały, gdzie każdy fragment zapisuje się najczęściej na nowej stronie, wyraźnie oddzielając od poprzedniego. Wszystko ma na siebie wpływ, wszystko się zazębia, jak trybiki w doskonale odmierzającej czas machinie życia wyznaczające jednostkowy los. Druzgocący Nowy Jork, wzmacniająca Toskania, tryumfujący Nowy Jork - taka jest właściwa kolejność, zasadniczość akcji. Nie można pominąć żadnej z tych cząstek składowych, z nich bowiem jedynie uwarzyć można proponowany przez Jenny Nelson przepis na życiowy sukces, który autorka wkłada w usta babci Georigii: Jeśli chcesz być szczęśliwa, mawiała, pozostań wierna samej sobie i pracuj wystarczająco ciężko, by nigdy nie musieć pytać "a co, jeśli?". Z lektury wypływa ważne dla każdej z nas motto: warto czasem zainwestować w samą siebie i, od czasu do czasu, popaść w uskrzydlający bezkrytycyzm. Jak Georgia, która nie bała się powiedzieć o sobie, że jest "dobrą szefową kuchni. Cholernie dobrą." 

To książka - jak słusznie proponują oba tytuły - o kuchni. Przepisów w niej nie znajdziemy (przynajmniej nie w ich standardowej formie), nasze kubki smakowe zostaną jednak pobudzone, a żołądki poddane próbie. Lektura była w pewnym szczególnym sensie uciążliwa: mój brzuch zbuntowany opisem poszczególnych potraw, które serwowała sobie albo klientom Georgia, domagał się chociażby drobnego zadośćuczynienia za trudy podróży po "Toskańskiej trattorii". Niewątpliwie to Jenny Nelson zawdzięczam wyjątkowy nastrój do tworzenia czekoladowo-wiśniowych deserów, szpinakowych racuchów, czy obfitujących w ślinotok zakupów na dziale spożywczym. Trudno nie pozostać obojętnym na mieszankę szyku (porównanie z Georgią O′Keeffe),  zapachu (oliwki, pomarańcze, dym - jak opisano jednego mężczyznę. Czyż można piękniej?) i smaku. Rozumiem też tłumaczenie polskie: odwołanie do kuchni włoskiej w miejsce amerykańskiej silniej wpłynie na potencjalnego czytelnika, zachęcając do lektury. "Całe lato w San Casciano - podobało jej się to zdanie.", napisała autorka o Georgii. Bohaterka dopowie później: "Niesamowite jedzenie, wino, małe miasteczka, ludzie, jak można nie lubić Włoch?" Książka Jenny Nelson sprawia, że to pytanie staje się retoryczne. Zwłaszcza, jeśli dorzucimy do pozycji kilka innych, włącznie z polską propozycją "Dom tysiąca nocy". Nie odkryjemy wobec tego Ameryki (czy może raczej Europy), "Toskańska trattoria" bowiem wpisuje się w pewną grupę tematycznie podobnych książek, które jednak - każda z osobna i wszystkie razem - proponują rzecz niezwykle ważną: odwagę podążania za marzeniami i rozwój samej siebie. Może w tym przesłaniu tkwi właśnie moc tej literatury?

Nieprzekonanych powyższą recenzją zachęcam do skorzystania z rady Hala Gray, taty Georgii: "Jak pouczał ojciec, gdy masz wątpliwości, zrób listę. A jeśli to nie pomoże, kup książkę. Albo jeszcze lepiej (...) - wypożycz książkę z biblioteki."

Jenny Nelson, Toskańska trattoria, Wydawnictwo Bukowy Las 2011, 352 s.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz