sobota, 9 lutego 2013

Maja Wolny "Dom tysiąca nocy"

recenzja ukazała się 17 października 2010 roku na portalu StacjaKultura.pl (TUTAJ)
_____________________________________________________________________

"Pełna popołudniowego temperamentu, fascynująca historia o sile dojrzałej miłości", czytamy na tylnej okładce książki. Dla mnie, i owszem, jest to opowieść o dojrzewaniu. Ale dojrzewaniu w sensie ogólnym: w poszukiwaniu siebie samego, do wieku, do życia.

Malwina, Polka około pięćdziesiątki, przyjeżdża do Włoch po to, żeby odpocząć, oczyścić się, zapomnieć. Właściwie sama jeszcze nie wie, czego tak naprawdę chce. Wyjazd do Sorrento, którego nazwa budzi w kobiecie skojarzenia z migotliwym słońcem, ciepłem klimatu i ludzi, wydaje się jej ostatnim przebłyskiem nadziei na życie i pogodzenie się z  przeszłością. Bohaterka pozostawia za sobą chłodną Polskę, w której zima oznacza niemal zawsze śmierć, zwłaszcza od ostatniego roku, kiedy los tak brutalnie odebrał jej syna... Naznaczona bolesnymi doświadczeniami zdaje się uprawiać prywatną, ale uniwersalną Polakom martyrologię: oto ja, Polka, gorąca wyznawczyni Boga, którego nie ma, albo który odwrócił się ode mnie, karze, poddaje próbie... To ja, z tego przeciętego rzeką na pół kraju, w którym historia od zawsze stawiała wymagania i żądała zapłaty łzami, bólem i cierpieniem. Gdzie ziemia nasiąknęła krwią wierzących w ideały ludzi. Wydaje się, że Malwina nosi na sobie stygmaty: stygmaty polskości, które sama nazywa "zazdrością o tożsamość". "W tych innych, lepszych krajach udaje się ludziom uciec od śmierci, nawet pociągi jeżdżą tu szybciej, przewożą pacjentów do nowoczesnych szpitali i sanatoriów, gdzie klimat czyni cuda.", czytamy wyznanie bohaterki skreślone ręką autorki. Włoszki są doskonałe, szczęśliwe, żyjące pełnią życia; tak przynajmniej widzi je Malwina, kiedy przybywa do słonecznej Italii. Błękitne niebo, lazurowe morze, widok tak inny od znanego jej, często depresyjnego, krajobrazu ojczyzny. Tu musi się udać, kobieta czuje to podskórnie, niecierpliwiąc się na spotkanie z przyszłą pracodawczynią, niejaką Carlą Russo, której ciałem i domem od tej pory będzie się opiekować.

Włoszka ma chore serce. Problemy z nim zaczęły się od pierwszego wystrzału z rewolweru, kiedy nacisnęła spust, celując do tarczy, ćwicząc się w ataku, chociaż sama chciała wierzyć, że w obronie. Kiedyś była pełną werwy rewolucjonistką, tak bardzo zaangażowaną w aktywne działanie na rzecz kraju ojczystego, że zaniedbującą rodzinę: wpierw wychowujących ją dziadków, potem męża i córkę... Kierowała nią wewnętrzna siła, jakaś zagadkowa dynamika, która tworzyła nowe zasady sprzężeń międzyludzkich. Po latach wolny duch zapragnął ustatkowania. Carla zamieszkała w odziedziczonej po dziadkach willi, zajęła się wnukiem, którego zostawiła jej niejako w akcie zemsty córka: za lata nieinteresowania się nią, porzucenia... Żeby sama mogła teraz oddać się życiu beztroskiemu, wiecznej tułaczce po świecie. Można powiedzieć, że życie Carli ustabilizowało się w jakiś sposób. Bruno za niedługo wyjedzie na studia, przydałaby się w domu ktoś do pomocy... Chociaż myśl o zależności od drugiej osoby irytuje nawykłą do samodzielności Włoszkę, zatrudnia ona zachwalaną w agencji Polkę.

Obie kobiety poznajemy już we Włoszech: przygotowują się do pierwszego spotkania, zapoznania się z sobą. Pomimo oczywistych różnic: kulturowych, narodowości, wieku, Malwina i Carla wydają się być do siebie bardzo podobne. Obie naznaczone przez przeszłość, kryjące w zakamarkach serca wciąż raniące je wspomnienia, nienawykłe do dzielenia się z innymi swoimi emocjami. Niegdyś wesołe studentki, które chciały coś osiągnąć, zmienić, wyrywające się z zastygłego światka lokalności, w której tkwiła ich rodzina. "Carla doskonale pamięta, jak sama w wieku osiemnastu lat opuszczała dom w podskokach, wystrzeliło ją jak z procy, zachwyciła się wolnością, możliwością samodzielnego życia. Uciekła na studia od tego miasta, od zbyt intensywnej pamięci każdego zaułka, od tych wszystkich ludzi, którzy znali ją od dziecka, wiedzieli wszystko o wojnie i tragedii jej rodziców. Uciekała od duchoty włoskiego Południa, od zbyt gęstej sieci kontaktów, kontrolujących spojrzeń i przewidywalnego porządku dnia." Malwina porzuciła natomiast przepełnione wiejską i chłopską obrzędowością monotonne życie w Kijach, by przeprowadzić się do Krakowa i rozpocząć tam studia językowe. Separacja od rodziny, pierwsze miłostki i przygodny seks... Życie bohaterek, chociaż tak różne, rozpoczęło się podobnie. Ucieczka do wielkiego świata, którego obie nie były w stanie zrozumieć, bo był dla nich nowy i tak fascynująco odległy od tego, co znały do tej pory... Dopiero tutaj posmakowały życia naprawdę, wciąż tęskniąc jednak za stabilizacją, wiecznie odczuwając nienasycenie.

Ich pierwsze spotkanie unosi lekko w górę kąciki naszych ust. Myśli kobiet, do których mamy wgląd na stronach książki, obnażają posługiwanie się stereotypami, lekki przestrach, niepewność jutra. Po pierwsze: obie przekonane są, że ta druga wygląda inaczej. Konfrontacja ich powierzchowności przynosi zaskoczenie. Malwina wygląda w oczach Carli na za młodą i zbyt energiczną. Włoszka jawi się Polce jako pewna siebie i silna wewnętrznie kobieta, nie pasująca do wizerunku grubszej, szczerzącej się starszej pani z Południa oczekującej pomocy. Po drugie: oceniają siebie po pozorach. Nieszczęśliwa, naznaczona życiem Włoszka? Niemożliwe. Musi być szczęśliwa: tu, w tej słonecznej krainie, gdzie nie ma zimy i śmierci. Krzątająca się z uśmiechem Polka, chętna do pomocy i pracowita miałaby za czym tęsknić, cierpieć? Gdzie tam! Na pewno jest zadowolona i nie przeszła tego, co ja w młodości wycierpiałam… Tak jest, obie panie skupiają się na sobie i własnym bólu. W tym prywatnym, niejako pielęgnowanym egocentryzmie zapominaj, że nie zawsze na zewnątrz widać to, co skrywa się we wnętrzu, że pozory mylą właśnie. Nie znając więc siebie prawie wcale (choć mając ze sobą tak wiele wspólnego) kobiety rozpoczynają wspólne życie pod jednym dachem, które ma trwać tytułowych tysiąc nocy.

Fabuła przypomina pudełko puzzli. Na początku wiemy o bohaterkach tyle, ile one same wiedzą o sobie wzajemnie: prawie nic. Towarzyszymy Malwinie w podróży, wczytując się w jej myśli (w rozdziałach kobiecie poświęconych obowiązuje narracja pierwszoosobowa), ale nie jesteśmy dopuszczeni do kalendarium wydarzeń jej życia. Dowiadujemy się tylko tyle, ile zechce powiedzieć nam ona sama. Albo inaczej: ile zechce powiedzieć nam sama Maja Wolny, to autorka bowiem prowadzi historię i naświetla poszczególne fakty – powoli, nie spiesząc się, niejako pozwalając poszczególnym sytuacjom na wydarzanie się. Nawet w rozdziałach pozornie oddanych we władzę narratora wszechwiedzącego zamyka się nam dostęp do pełni informacji. Jak czytelnikowi dobrego kryminału, dla którego akcja musi być zagadkowa a przeszłość niewyjaśniona, by zachęcić do żywszego śledzenia fabuły. Powoli więc, zdanie za zdaniem, rozdział za rozdziałem łączymy z sobą poszczególne klocki, fragmenty układanki, z których z wolna wyłania nam się całościowy obraz. Jesteśmy tak naprawdę zrównani z poziomem bohaterek, które też muszą siebie poznać, dotrzeć, zrozumieć, zaakceptować. Przedostatni rozdział, którego tytuł brzmi zresztą znacząco „Początek i koniec”, przynosi rozwiązanie, stanowi niejako punkt kulminacyjny powieści. Wyraźne nawiązuje do rozdziału pierwszego (nazwanego „Koniec i początek”, zapowiadając de facto zdarzenia przyszłe) poprzez jego dosłowne powtórzenie, ale z postępem akcji – i wyjaśnieniem właśnie – w akapitach kolejnych.

Spoiwem, dzięki któremu możliwe staje się zbliżenie do siebie bohaterek, jest Bruno, wnuk Carli. Kobiety obcowały bowiem do tej pory z mężczyznami – to oni wyznaczali rytm ich życia, towarzyszyli w zmieniającym się świecie. Wraz z postępem akcji Malwina i Carla chcą więc siebie dotknąć dla lepszego poznania: tak bowiem przyzwyczaiły się kruszyć lód, zmniejszać dystans. Dzieląc oddechy, chwile, czułość, wymieniając płyny, współistniały z drugim człowiekiem. Bruno przypomina Malwinie jej zmarłego syna Pawła, byliby zresztą w podobnym wieku. Dla Carli wnuk to cały świat; miłość i opieka nad nim stają się sposobem zadośćuczynienia za przeszłość, oddanie się rewolucji, która okazała się nietrafioną kochanką. Obie panie zaczynają odczuwać łączącą je więź – więź z Brunem. Po wypadku chłopaka, nieszkodliwym na szczęście, otwierają się na siebie, zaczynają się sobie zwierzać (czego nie miały do tej pory w ogóle w zwyczaju, co je zastanawia i dziwi). Dzięki wspólnemu odczuwaniu stały się sobie bliższe. Malwina opowiedziała o zmarłym Pawełku, Carla zwierzyła się z głębokiego uczucia do Antonia, który nauczył ją strzelać i był jednocześnie kochankiem, mistrzem i partnerem w działaniach rewolucyjnych. Kobiety do tej pory zatrzymywały te historie dla siebie, stąd nagła chęć uzewnętrznienia się zaskakuje je.

O miłości dojrzałej jest tu raczej niewiele. Małżeństwo Carli i Malwiny rozpadło się. Mąż pierwszej, Leone, okazał się nie pasować do żywego usposobienia żony, był zbyt „zwyczajny”, nudzący monotonią codzienności, Włoszka odeszła więc od niego. Szczęśliwa z Jerzym Polka zaczęła nagle szukać erotycznych doznań poza małżeństwem. Nagła śmierć syna sprawiła, że męża, będącego do tej pory podporą, zamknięto w szpitalu psychiatrycznym. Kochankowie kobiet też nie zdali egzaminu: kolega z pracy Malwiny za jej własnym przyzwoleniem wykorzystał ją w pokoju hotelowym, Antonio zemścił się na Carli za porzucenie. Bruno zakochuje się w dojrzałej Polce, intrygującej go gospodyni babki, która jest dla niego bratnią duszą. Pierwsza miłość jest tu głównie fascynacją, nieco naiwnym zauroczeniem niepozbawionym zmysłowych doznań. Zazdrosna o wnuka Carla nie kontroluje w pewnym momencie swoich ruchów, mająca świadomość niecodzienności swego postępowania Malwina godzi się wreszcie na romans z Brunem… Maja Wolny prezentuje nam kalejdoskop postaw i ludzkich posunięć niczym rozchylany wachlarz, zza którego kobieta zalotnie mruga do widza.

„Dom tysiąca nocy” zdaje się być niemalże kompendium wiedzy na temat kobiecości: uczuć, emocji, doznań fizycznych, cierpienia, pragnień, wspomnień bolesnych i tych, które budowane codziennie na nowo mogą przynieść ukojenie. Autorka nie wygłasza przy tym prawd uniwersalnych, stara się być wolna od moralizatorstwa i wyraźnych podziałów pomiędzy dobrem a złem. Każda z kobiet jest bowiem inna pomimo wielu podobieństw. Każda inaczej ocenia rzeczywistość, ma prawo do pomyłek i błędów. Malwina, z którą mamy utożsamiać się najbardziej dzięki rozdziałom ze wspomnianą narracją pierwszoosobową, staje się przykładem naznaczonej cierpieniem kobiety, która porzuca wszystko, by po raz ostatni spróbować zmienić swoje życie. „My, kobiety, radzimy sobie w pojedynkę. Jak Stalin”, rzuciła w rozmowie z bohaterką Mila, Bułgarka pracująca w Sorrento. Polka postanawia rozprawić się więc z demonami z przeszłości, wykorzystać czas i doskonałe warunki fizyczne, którymi obdarowała ją przyroda. „Można zostawić stare życie jak stary płaszcz, zrzucić to z siebie i zacząć od nowa”, przekonuje. W szczerych rozmowach z Brunem, kiedy to bohaterka próbuje pomóc chłopakowi w napisaniu książki o miłosnej historii Nietzsche’go i niejakiej Malwidy, pada wiele celnych uwag dotyczących codziennego stawania się kobietą, ciągłego dorastania. Maja Wolny przekonuje, że życie jest trudniejsze od śmierci, stawiając wymagania i nieustannie poddając człowieka próbom. Jednocześnie decydując się na nie, przyjmując doświadczenia i nie poddając się, człowiek dorasta i uczy się samego siebie, docenia to, co ma, staje się szczęśliwszy i spokojniejszy dzięki ogólnej akceptacji i radości z każdego dnia.

„Dobry tekst pachnie słowami”, przekonuje Malwina. Zaiste, „Dom tysiąca nocy” przypomina aromatyczną mieszankę owoców, przypraw i warzyw skropionych południowym słońcem. Karty książki pachną swobodnie rosnącymi drzewami cytrynowymi, świeże, dorodne pomidory pękają, pryskając nam w oczy słodkim sokiem o głębokim smaku. Powieść jest wreszcie magiczną kompozycją słów, z pomocą których przenosimy się do Sorrento i żyjemy obok bohaterów, wraz z nimi kładąc się do łóżka kolejnej nocy. To pełna emocji opowieść o zmysłach, z których najważniejszym wydaje się być węch. Nawet dla Bruna, piszczącego w tajemnicy przed rodziną swoją debiutancką powieść, pogarszający się wzrok nie stanowi problemu. Bohater przywołuje historię pewnego pisarza, który miał powiedzieć, że do tworzenia potrzebne mu są jedynie tyłek i ołówek: na tyłku się siedzi, ołówkiem się pisze.

Wspaniałego podsumowania rozważań dostarczają monologi Malwiny, która dzieli się z młodym Włochem swoimi przemyśleniami. „Jeśli ktoś wyczuwa bezbłędnie zapach strachu, zapach krwi, zapach budzącego się życia, to nie zaangażuje się w zorganizowaną destrukcję. W najcięższych chwilach będzie wciągał pachnące mokrą trawą powietrze i ten zapach przypomni mu o tym, jak ważne jest życie innych istot. Tylko ktoś o wyczulonym węchu może się naprawdę cieszyć tym, co nas otacza, bez względu na okoliczności.” „Dom tysiąca nocy” pełen jest podobnych, doskonale pachnących słowami tekstów.

Maja Wolny, Dom tysiąca nocy, Wydawnictwo Prószyński i S-ka 2010, 200 s.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz