sobota, 16 lutego 2013

Marek Harny "W imię zasad"

recenzja ukazała się 29 maja 2011 roku na portalu StacjaKultura.pl (TUTAJ)
________________________________________________________________

Powrót Adama Bukowskiego - bohatera uhonorowanego Nagrodą Wielkiego Kalibru "Pismaka".

Adam Bukowski - uzależniony od alkoholu facet po przejściach, który nie przepuści żadnej kobiecie, każdą taksując wzrokiem, wbijając rozmarzone oczęta w jędrne biusty. Dziennikarz śledczy pakujący się w kłopoty - liczy się wszak wyjaśnienie sprawy. Naiwny, łatwowierny... Styl jego reportaży pozostawia sobie wiele do życzenia, w miejsce męskiej gawędy przywodzi na myśl raczej plotkowanie "pismaka". Zaangażowanego, owszem, ale wciąż pismaka. Pozostawmy jednak postać literacką wyimaginowanemu światu, do którego należy. Nie mnie oceniać styl pana Bukowskiego - najważniejsze, że bohater stara się wydobywać prawdę na światło dzienne. Jako recenzentkę interesuje mnie bezpośrednio pan Marek Harny, a temu mam niewiele do zarzucenia.

"W imię zasad" to wciągająca książka sensacyjna, która niewiele odbiega od jej rozsławionych pozycji "po fachu". Przykładowo, proza Raymonda Chandlera zostaje w tekście wspomniana bezpośrednio - dla Adama Bukowskiego postać Philipe′a Marlowe′a budziła współczucie w miejsce podziwu, niemniej pomiędzy bohaterami widać nie tyle cienką nić powiązań, co raczej splątaną sieć połączeń. Kobiety, alkohol, ciągotka do mieszania się w pewne ciemne sprawki, żeby je za wszelką cenę wyjaśnić. Przy tym upadek moralny postaci ze sfer wyższych, przekupnych policjantów, niebezpiecznych gansterów i tym podobnych... Uwielbiam kwestie, które obnażają nierealność świata przedstawionego: "Pan nie jest bohaterem  żadnej debilnej książki ani filmu", jak powiedział do Bukowskiego jeden z bohaterów. Realność sytuacji miażdży czytelniczy uśmiech, nie ujmując jednak niczego fabule, która zazwyczaj w takim momentach zdołała już wystarczająco mocno zaintrygować i wbić w fotel. Harny na Chandlerze nie kończy porównania, powołuje się  również na Królową Kryminału: "Jak chcesz mieć precyzyjne rozwiązanie zagadki, kup sobie Dziesięciu małych Murzynków albo inne nieśmiertelne dzieło pani Christie. W realu tak nie ma." Jak można się oczywiście spodziewać, precyzyjne rozwiązanie zagadki i tak przypadnie nam w udziale - po ponad 400 stronach rozkręcającej się jak górska kolejka intrygi. "W imię zasad" przywiodło mi na myśl "Sokoła maltańskiego" - nie mniej wciągającą lekturę autorstwa Dashiella Hammetta: Sam Spade wydaje się być bratnią duszą Adama Bukowskiego, chociaż bohaterów dzielą nie tylko kilometry i lata na karku.

Marek Harny styl ma niezły: jest konkretny, oszczędny w słowach (brak niepotrzebnych opisów sprawia, że książkę czyta się szybko jak dobrą sensację), po prostu męski. Można sięgać do kryminałów spod piór kobiecych szukając pewnej subtelności czy wysublimowanego dowcipu, innego spojrzenia na świat, niemniej kiedy szuka się akcji i bohaterów skropionych intentywną whiskey czy w wymiętym prochowcu... Harny sięga zresztą do kultowego dla wielu prawdziwych "macho" filmu "Psy", z którego zresztą czerpie tytuł książki. "W imię zasad" zostaje u niego jednak dookreślone pod koniec z pomocą delikatnych ust kobiecych i innego spojrzenia na zbrodnię. Finał? Nie zdradzę zakończenia, nie chcę nikogo pozbawiać przyjemności śledzenia fabuły, której zwrot następuje pod koniec o 180 stopni. Zaskoczenie jest miłe (tego się bowiem po dobrym kryminale spodziewamy), chociaż - jak w przypadku niektórych książek z tego gatunku - grono podejrzanych zdecydowanie jest wąskie, zapewne przez wprowadzenie w kolejnych rozdziałach wszystkich bohaterów rozgrywanego dramatu.

Podobał mi się pomysł niemalże filmowego przechodzenia z bohatera na bohatera - wspomniana we wcześniejszym fragmencie postać w następnym stawała się pierwszoplanową, dzięki czemu w ciekawy sposób poznawaliśmy kolejne persony. Dwa czy trzy razy zdarzyły się Harnemu wpadki typu  niezręcznie brzmiące powtórzenia słów w zdaniach po sobie następujących, kilkakrotnie zawinił również edytor zjadając kończące zdania kropki, niemniej całość wyszła naprawdę porządnie. Harny całkowicie ujął mnie niektórymi fragmentami, np. pisząc błyskotliwie o Polsce: "Mojżesz prowadził Żydów po pustyni czterdzieści lat. My błądzimy dopiero od dwudziestu.", klimatyczne: "Na wysokich stołkach za szybą siedzieli ci sami artyści, tyle że ich oblicza były o parę lat bardziej kultowe." czy refleksyjne: "Jak to jest, że z niezliczonej ilości zbliżeń w wydłużającym się ciągu lat pamięta się tylko kilka? Po wielkich miłościach pozostają jedynie krótkie przebłyski, jakiś promień światła na nagim ciele o świcie, jakiś jeden krzyk, pojedyncza łza, charakterystyczny głęboki śmiech, kiedy...".

Chociażby dla tych swoistych perełek warto po książkę sięgnąć. W każdym innym przypadku również: jeśli tylko chcemy zrelaksować się przy dobrze napędzanej akcji. Poza tym warto dać się Harnemu przekonać, że wszystkie drogi prowadzą do Krakowa...

Marek Harny, W imię zasad, Prószyński i S-ka 2011, 488 s.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz