środa, 13 lutego 2013

Kornelia Stepan "Żona astronoma"

recenzja ukazała się 17 grudnia 2010 roku na portalu StacjaKultura.pl (TUTAJ)
__________________________________________________________________


Napisany z rozmachem pamiętnik Elżbiety Heweliusz, pierwszej pani astronom na świecie.

Nie jest to pierwsza powieść poświęcona sylwetce Elżbiety Heweliusz. Eric Walz opublikował w 2006 roku książkę "Die Sternjägerin" (w wolnym tłumaczeniu "Łowczyni gwiazd") opowiadającą o historii owej wyjątkowej Gdańszczanki. Niemniej brak pewnej płynności pomiędzy rynkami wydawniczymi poszczególnych krajów (liczyć można na tłumaczenie i dystrybucję za granicą książek uznanych za bestsellery bądź tych, na których reklamę ma się odpowiednią ilość koniecznych środków finansowych) sprawia, że nie wszystkie pozycje mogą wypłynąć poza swą sferę - nazwijmy ją umownie - "językową". Pomysł Kornelii Stepan na opowiedzenie historii Elżbiety Heweliusz na nowo uznaję więc za pomysł wyśmienity. Tym bardziej, że zrealizowany z takim rozmachem. Zresztą, jak zaznacza i tłumaczy niejako sama autorka: "Była tak wyjątkową kobietą, że nie mogłam oprzeć się pokusie, by nie podarować jej drugiego życia na stronach mojej powieści".

Opowieść rozpoczyna się niejako pod sam koniec. Zastajemy tytułową Elżbietę w momencie dostarczenia jej pewnego listu. Jego treść nie jest nam zdradzona, sama bohaterka - która jest zresztą narratorką - nie spieszy się, by to uczynić. Podskórnie czujemy, że to coś ważnego, Elżbiecie staje bowiem przed oczyma całe życie, w jej głowie odradza się jakaś sytuacja sprzed dwudziestu sześciu lat. Pokrótce zostaje nam zaznaczone, co w tym czasie stało się z bohaterką: żegnała umarłe dziecko, cierpiała z powodu zakazanej miłości, miała możność obserwacji gwiazd i komet... "Astronomia doprawdy skłania duszę, żeby patrzyła w górę, i prowadzi ją stąd, tam wzwyż." - słowa Platona stają się mottem powieści i zdają się wyznaczać kierunek życia Elżbiety Katarzyny Koopmann, potem Heweliusz. Moment doręczenia listu i poznanie dawno nie oglądanej pieczęci stają się pretekstem do podróży w przeszłość, jak ujmuje sama bohaterka: rachunku sumienia przed samą sobą.

Książka podzielona jest na dwie części, które - jeśli się zastanowić - niemalże doskonale opisują całość dookreślonego w naszej kulturze życia kobiety - przed zamążpójściem i po. Część pierwsza poświęcona jest dzieciństwu Elżbiety i jej dorastaniu. Szczęśliwie dziewczyna oddana została pod opiekę mamki, tzw. Dobrej Teresy, kobiety niezamożnej, choć wykształconej, wychowującej się w klasztorze i zaznajomionej z różnymi aspektami ludzkiego życia (chorobą, śmiercią, niesprawiedliwością, wyzyskiem, ale również filozofią starożytnych Greków, obyciem w piśmie i uczonych tekstach), starającej się wpoić młodej pannie Koopmann niezależność myślenia i kształtowanie sądów na podstawie rozumnej lektury. Wiek XVII nie był wcale przychylny niezależności kobiet, których istnienie wciąż dookreślane było przez mężczyzn. W książce padały gorzkie słowa odnośnie podejścia "klasy panującej" do kobiet: Elżbieta, której kilkoro rodzeństwa pomarło we wczesnym dzieciństwie, wielokrotnie słyszała od ojca przy okazji odprawianych modłów, że nawet jeśli kobieta umrze w połogu, niech i tak będzie, gdyż taka jej rola. Ten i wiele podobnych mu poglądów kłębiło się dookoła bohaterki, która jednak dorastając u boku swej kochającej mamki, podróżując w wyobraźni do krain znanych z opowieści ojca-kupca i lektur poznanych dzięki Dobrej Teresie, zdawała się jedynie delikatnie je odczuwać, powierzchownie jakby zastanawiać się nad ich niesprawiedliwością, skupiając się na rozwoju własnym (głównie dla satysfakcji ukochanej mamki) i - nierzadko - bujaniu w obłokach. Momentem granicznym stało się jedno z wydarzeń. Piętnastoletnia Elżbieta została napadnięta przed dwóch łotrów na konnej przejażdżce ze swą mamką. Dobra Teresa miała szczęśliwie przy sobie broń, jednak dobicie jednego z oprawców, który ranny zwijał się w trawie z bólu, uderzyło pannę Koopmann. Ofiarą ataku padł również młody Eduard, w którym dziewczyna zakochała się od pierwszego wejrzenia, zrywając niejako konwenanse (ubrana była zresztą jak przystało na młodzieńca, nie pannę, w innym wypadku nie mogłaby swobodnie przemieszczać się konno) i pomagając młodzieńcowi uwolnić się z więzów. Jest to jedna z piękniejszych scen, choć momentami, zdawałoby się, naiwna. Ot, romans pokroju Jane Austen, wspaniała historia wielkiej miłości, telenowela w formie powieści. Uważam jednak, że takie stwierdzenie byłoby uproszczeniem. Elżbieta płonie z miłości, tego samego dnia dostaje zresztą pierwszą miesiączkę. Uważano w tamtym czasie, że kobieta w tym stanie jest nieczysta, bohaterka uważa więc, że jest to boska kara za odczuwaną namiętność, za pierwsze z grzesznych myśli rodzących się w jej rozpalonej głowie. Szybko również okazuje się, że miłość młodych nie jest błogosławiona: państwo Koopmann są do głębi przejęci niesubordynacją swej córki i postanawiają wydać ją za mąż za starszego o kilkadziesiąt lat Jana Heweliusza. Decyzja ta niesie za sobą inną: przeniesienie się do Miasta, odejście spod bezpiecznych skrzydeł mamki i stanie się dorosłą. Obie części powieści dzielą więc życie bohaterki na pół również na innej płaszczyźnie: szczęśliwe dzieciństwo spędzone na wsi, gdzie naturalność ludzi łączyła się z bliskością Matki Natury, z drugiej strony obce i sztuczne życie miejskie.

"Owa gorzka prawda uświadomiła mi również, jak boleśnie życie przepływa obok mnie, tak naprawdę nie porywając mnie ze sobą. Jakbym oglądała obrazy w książce, które mnie do głębi poruszają, które każą mi cierpieć, a na których istnienie nie mam żadnego wpływu", pisała później Elżbieta, podsumowując swoje życie w Gdańsku. Wyrwanie z miejsca zakorzenienia nie mogło wpłynąć na szesnastoletnią, wykształconą i samodzielnie myślącą pannę pozytywnie. Konieczność przyjęcia odpowiedniej postawy, roli, w której oczekują widzieć ją rodzice, była dla dziewczyny rodzajem uwięzi, kajdanek, których nałożenie przyniosło nie tyle ból fizyczny (przejmujący opis nocy poślubnej z czterdziestokilkuletnim Heweliuszem, który szybko przeszedł do dzieła nie troszcząc się o komfort delikatnej dziewicy, po czym - wydawszy z siebie jęk zadowolenia - zasnął), co przede wszystkim psychiczny ("Ja sama, mimo wielkiego majątku, który wyniosłam w posagu, nie miałam grosza przy duszy, uważałam jednak posiadanie własnych środków za niezwykle cenne, a nieposiadanie ich za wielce poniżające."). Książka jest tak naprawdę uniwersalną historią Kobiety; każda z nas znajdzie bowiem w lekturze coś, co przypomni jej własne odczucia. Elżbieta staje się głosem nas wszystkich, od których zawsze wymagano uważając, że nie należy się nic w zamian (więcej: że powinnyśmy za wszystko dziękować i kłaniać się pokornie). To lektura feministyczna w dobrym tego słowa znaczeniu (zdaje się, że za sprawą medialnych machinacji feminizm został nacechowany wyłącznie negatywnie): daje nadzieję na możliwość przełamania stereotypów i przekroczenia ograniczających barier. "No cóż, niewiasty i mężczyźni różnią się od siebie nie tylko z wyglądu, choć wciąż jestem zdania, iż niesłusznie uważa się rodzaj żeński za istoty niższe. Dobra Teresa czekała na nadejście nowej ery dla kobiecej duszy. Często zastanawiałam się i wciąż zastanawiam, co też mamka miała dokładnie na myśli? Marzyło się jej, by jakaś nieznana siła zmieniła ciężki los niewiast, by wyzwoliła je z okowów niewoli i aby dzięki niej znalazły uznanie i szacunek. Jaka to miałaby być siła?" Pytanie Elżbiety zdaje się być aktualne również dzisiaj. Pomimo wielu korzystnych zmian niektóre aspekty funkcjonowania kobiety w społeczeństwie w dalszym ciągu przesłonięte są cieniem, w niektórych kwestiach wciąż pokutują nie do końca światłe nauki, które przyjęto przed wiekami. Mimo iż realia się zmieniły, wciąż ma się wrażenie, że kobieca percepcja niekoniecznie: odczuwamy niesprawiedliwość równie mocno, dookreślają nas cały czas te same problemy: związki, macierzyństwo, miłość, przyjaźń, własne środki pieniężne, bycie w świecie i dla siebie samej... Z wątpliwościami tymi borykała się również Elżbieta, której pamiętnik, niezwykle zresztą szczery i bezkompromisowy (jak zaznacza bohaterka: napisano, że papier zniesie wszystko), przedstawia podróż od młodej, niedoświadczonej jeszcze panny, u której rozwinięto samodzielne myślenie, do dojrzałej kobiety gotowej walczyć o swoje. "By dodać sobie animuszu, starałam się usilnie o tym pamiętać, czyją jestem córką, jak bardzo poważany w Mieście i na świecie jest mój mąż, i że jestem już matką, i uczestniczę w badaniach wszechświata", powtarzała Elżbieta. Socjologia wiele miejsca poświęciła na rozważania dotyczące miejsca człowieka w kulturze i społeczeństwie. Z przytoczonych słów wyławia się teoria ról społecznych: bohaterka istnieje o tyle, o ile dookreślona zostaje przez każdą z wykonywanych czynności, przez każdą z odgrywanych ról właśnie. I w tym miejscu możliwe jest pełne utożsamienie się z bohaterką: córką, żoną, matką, kobietą pracującą. Kornelia Stepan nie poprzestaje jednak na tym, daje nam siłę i narzędzie, by walczyć z przeciwnościami. Uczy szukania w sobie wartości i pielęgnowania ich. Podążania własną ścieżką i szacunku dla siebie samej. "Nie próbuj się zmieniać, moje dziecko, a jeśli zaistnieje takowa potrzeba, zmień świat wokół", przed śmiercią zdradza Elżbiecie Dobra Teresa.

"Gdyby nie urodziła się niewiastą, mogłaby być wielkim filozofem." - powiedział o swojej żonie Heweliusz pod koniec książki. Uwaga ta, pomimo wyraźnej pochwały intelektu Elżbiety, doskonale odzwierciedla panujące wówczas myślenie: kobiecie nie wypada odezwać się nieproszoną, a nawet jeśli - nie może ona wypowiadać się na tematy "nieprzystające niewieście". Dotyka, gdyż wskazuje na ciągłą konieczność przesuwania granic. W momencie kiedy Jan Heweliusz wypowiada te słowa, obcujemy już od kilkuset stron z pewną siebie kobietą, która od dobrych kilkunastu lat pracuje u boku męża. Swą asystą wzbudziła niemałe kontrowersje, niemniej - wydaje się - postawiła na swoim, zwyciężyła. Przytoczone przeze mnie zdanie stanowi niejako kubeł zimnej wody. Udowadnia, że wciąż mamy nad czym pracować, z czym walczyć. "I jeszcze jedno, madame, nie ulękłaś się wzięcia na siebie ciężaru astronomicznych obserwacji i obliczeń, a tego świat jeszcze nie widział!" Zaiste, wydaje się, że cały czas potrzebny jest ktoś, kto będzie szokował mu współczesnych i postępował naprzód, rozwijając świat. Tytuł książki wskazuje zresztą na to, o czym wspominam w ostatnich kilku akapitach: "Żona astronoma" jest zwróceniem uwagi na pełnioną funkcję, rolę społeczną. Dawniej o statusie społecznym kobiety i jej istnieniu w świecie decydował właśnie mąż. Od jego podejścia i decyzji zależało życie małżonki. Przykładów okaleczonych psychicznie kobiet mamy w książce kilka, niemniej największym wydaje się być matka bohaterki. Żyjąca w mieście, odzywająca się do córki jedynie, żeby ją skarcić, surowa, wiecznie niezadowolona. Już w dzieciństwie jednak narratorka zauważyła, jaką atencją darzyła jej matka domki dla lalek: wspaniałe, zbudowane z odwzorowaniem wielu szczegółów, z przykuwającymi uwagę, pięknie zdobionymi mebelkami i przedmiotami codziennego użytku. Zdała sobie sprawę, że życie w mieście u boku męża było więzieniem, swoistym mieszkaniem w domku dla lalek właśnie, wśród mnóstwa wartościowych sprzętów ozdobionych niezwykłymi ornamentami, ale z niejako odczuwaną w sercu pustką. Szczęśliwie Elżbieta pozyskała męża-naukowca, którego bawiło zrywanie przez bohaterkę z panującą tradycją i konwenansami, który był tak pozytywnie zaskoczony jej "innością", że chętnie przystawał na zmiany. Nie był jednak nieskazitelny, o czym dowiadujemy się z kolejnych wspominków bohaterki. Nieco zadufany w sobie, wciąż łasy na komplementy, szukający wrażeń poza małżeńskim łożem (bezpośrednio zresztą przed małżonką stwierdzający, że najlepszym środkiem na chuć jest danie jej wyrazu chociażby z przeznaczonymi do tego celu dziewkami, niż zupełna wstrzemięźliwość nie przynosząca satysfakcji). Próżny, niegospodarny (wiecznie wydający i powiększający długi, byleby tylko żyć na najwyższym poziomie) i momentami - chociaż rzadko - ograniczony. Kiedy płonie kamienica Heweliuszów, astronom zwraca uwagę przede wszystkim na kolorową papugę, którą dostał wcześniej od żony. Uratowana z płomieni jest dla niego głównym powodem do szczęścia. W pierwszym odruchu dziękuje więc wspierającej go, trwającej przy nim żonie za wspaniały podarek. Dopiero po chwili reflektuje się i dziękuje również opiekującej się nim kobiecie. Może właśnie tak wyobraziła sobie Heweliusza Kornelia Stepan: jako mężczyznę zakochanego w rzadkich i wyjątkowych przedmiotach, podążającego za modą i uwielbiającego pochwały, zaskakiwanie innych.

Uznaje się, że to kobieta ma instynkt macierzyński. Pojawienie się dziecka jest dla wielu momentem przełomowym, dla Elżbiety Heweliusz również. "Już nigdy nie będę w życiu sama", powiedziała wzruszona bohaterka po narodzinach syna. Jak głodna musiała być zakotwiczenia i posiadania czegoś na własność, że w małym człowieku noszonym w łonie przez kilka miesięcy widziała ocalenie od samotności? Spokój nie trwał jednak długo. Dziecko odebrano jej niemalże od razu, wkładając w ręce już oczekującej go mamki. W owym czasie nie rozumiano potrzeby karmienia przez matkę biologiczną: jeśli wywodziła się z wyższych sfer i stać ją było na wynajęcie odpowiedniej kobiety gotowej zająć się maluchem - tak czyniono. Kobieta była w połogu niemalże zdana na siebie. Wiele z nich umierało, gorączkowało przez długie dnie, czasem tygodnie, nie miało siły podnieść się i wstać z łóżka. Elżbieta musiała ponadto poddać się obrządkowi oczyszczenia z grzechu pierworodnego (któremu, jak wierzono, musiała ulec jako osoba nieczysta i szczególnie podatna na dzieło szatana), w tym rytualnym ablucjom i egzorcyzmom. I tak za każdym razem. Przy którymś z kolei dziecku bohaterka zbuntowała się, co jej mąż przyjął na szczęście jedynie z lekkim westchnieniem i uśmiechem pobłażania. Ludzie na mieście mieli rozprawiać o zerwaniu z tradycją. Ale owo zerwanie oznaczać może czasem pójście do przodu. Śmierć syna odcisnęła głębokie piętno na państwu Heweliusz. Miłość, jaką darzył swe dzieci Jan była wzruszająca. Dla Elżbiety stanowiły one powód do dumy, cieszyły jej serce i przepełniały radością. Śmierć pierwszego z nich, w dodatku we wczesnym dzieciństwie, była ciosem, przyniosła jednak refleksję, która pozwoliła bohaterce nabrać sił i zrozumieć lepiej siebie. "To wtedy, owego ranka zrozumiałam po raz pierwszy, iż syn mój jest odrębną, ode mnie niezależną osobą. I nie jest mną ani częścią mnie. A jednak jego śmierć zabrała ze sobą kawałek mojej duszy." Ile razy słyszy się o matkach, które nie potrafią pogodzić się z odejściem dziecka - już nawet nie z jego śmiercią, ale ślubem, przeprowadzką, czasem zwykłym wyjazdem na studia. Nie potrafią przekroczyć tej koniecznej dla zdrowych relacji granicy: od posiadania dziecka do bycia matką. Elżbieta w książce Kornelii Stepan uczy nas wciąż jeszcze nowoczesnego podejścia do wychowania dziecka, do macierzyństwa. "Widok owych trzech małych dziewczynek przepełniał moje serce wielkim szczęściem. Coś zyskałam i coś utraciłam. A jednak, kiedy wyszły z komnaty i wokół znowu zrobiło się cicho, mogłam nawet pomyśleć, że nigdy ich przy mnie nie było. Tak, tak, wtedy poczułam wyraźnie, jak nigdy dotąd, że moim prawdziwym obowiązkiem jest ocalić własne pragnienia."

Powieść jest wielowątkowa i porusza wiele aspektów ludzkiego (tutaj szczególnie kobiecego) życia. Jest to biografia kobiety wyprzedzającej swój czas, myślącej nowatorsko i nie chcącej poddać się społecznym normom, w których widziała umniejszanie swego "ja", zamknięcie w złotej klatce czy domku dla lalek tłumaczone wolą Boga. Jest to wreszcie książka historyczna, barwnie opowiadająca o Gdańsku w drugiej połowie XVII wieku, opatrzona wydarzeniami historycznymi, szkicami ważnych postaci tamtych lat, ujętymi przez pryzmat życia Elżbiety i jej doświadczeń. Poznajemy wielokulturowe Miasto, w którym stykają się z sobą różne narodowości, religie, prądy myślowe, nowości ze świata zachodu i wschodu, magia z nauką. Prawdziwy tygiel kulturowy, w którym rozwinęła się i dojrzewała pierwsza pani astronom na świecie. "Byłam już nie tylko kobietą ciekawą, zainteresowaną nowymi prądami i odkryciami, w skrytości ducha byłam prawdziwą UCZONĄ."

Powieść zawiera w sobie wiele filozoficznych rozważań, nierzadko wzruszających, dotykających swą prawdziwością. Narratorka często dzieli się z czytelnikiem swoimi wątpliwościami, problemami, szuka odpowiedzi na liczne pytania. I nawet jeśli jej nie odnajduje to jednak widzimy dokładnie jej wewnętrzny rozwój, dojrzewanie. "Wiele myślałam o tym, co to znaczy mieć szczęście. Czy chowa się ono wśród zwykłych dni, czy wśród wielkich wydarzeń? Myślałam o tym, jak to jest, że człowiek wpisuje w swe życie najskrytsze marzenie i całkiem niepostrzeżenie jakaś niewidzialna ręka je przekreśla... a wbrew wszystkiemu ciągle stara się wpisywać je od nowa. Czy ma się szczęście wtedy, gdy wciąż udaje nam się wierzyć w owe marzenia?" Czasami bohaterka zamyka swe mądrości w pojedynczych zdaniach, czasami nie dopowiada. Ale czyż nie tak właśnie wygląda nasze rozumowanie? Zauroczyła mnie scena, która doskonale pokazała rodzaj ludzkiej percepcji: Elżbieta rozmawiała ze swą przyjaciółką Małgorzatą, kiedy temat poruszył postać Jana Heweliusza. Pierwsza z kobiet (co wiemy) była jego żoną, druga kochanką: obie panie o sobie wiedziały. Kornelia Stepan zgrabnie i z urokiem przeszła od poczynionej przez panią Heweliusz uwagi do oglądu przez bohaterkę bogato zdobionego kryształowego kieliszka. To nagłe odwrócenie uwagi od sprawy, zdawałoby się, naglącej, teoretycznie niewytłumaczone i niejasne, jest w istocie mistrzowsko opracowanym zabiegiem, dzięki któremu dane jest nam wejść w skórę Elżbiety i wraz z nią odczuć emocje (i to bez rozwleczonego opisu przeżyć wewnętrznych!). Czy nie tak reaguje właśnie w chwilach stresu człowiek: odsuwając od siebie sedno i skupiając się na drobiazgach, szczególnie na przedmiotach znajdujących się w najbliższej okolicy? Język powieści jest barwny, stylizowany na czasy, o których opowiada (co zresztą wymusiła forma pamiętnika Elżbiety Katarzyny Heweliusz, a więc kobiety żyjącej w XVII wieku). O pozycji społecznej i wykształceniu bohaterki świadczą przytaczane sentencje łacińskie, swobodne posługiwanie się nazwiskami znaczących ludzi nauki, snucie rozważań na tematy filozoficzne, w tym kształtu wszechświata i jego nieskończoności. O oczytaniu i wiedzy bohaterki świadczą cytaty, do których się odwołuje, by skomentować czasem ważne sytuacje. Jedną z piękniejszych scen jest śmierć Jana Heweliusza: rozdział rozpoczyna się od przytoczenia słów Johna Donne, które zresztą pojawiają się w tekście kilkakrotnie: "Żaden człowiek nie jest samoistną wyspą; każdy stanowi kawałek kontynentu, część lądu. Jeśli morze zmyje choćby grudkę ziemi, Europa zostanie pomniejszona, tak samo jak gdyby pochłonęło przylądek, włość twych przyjaciół czy twą własność. Śmierć każdego człowieka umniejsza mnie, albowiem jestem zespolony z ludzkością. Przeto nigdy nie pytaj, komu bije dzwon: bije on tobie."

Rok 2011 nazwano rokiem Jana Heweliusza z okazji 400. rocznica urodzin wielkiego astronoma. Już teraz planowane są huczne obchody z wieloma atrakcjami w postaci imprez, prezentacji (przede wszystkim badawczych, ale nie tylko). Na stronie www.janheweliusz.pl można zapoznać się z harmonogramem i poznać wiele ciekawostek dotyczących życia Heweliusza i jego różnorodnej działalności. "Żona astronoma" doskonale wpisuje się w obchody urodzin badacza, popularyzuje jego działalność i zachęca do śledzenia historii. Wspomniana strona internetowa daje bowiem wgląd do wielu materiałów, które poszerzą i nierzadko zilustrują (w postaci np. rycin gdańskiej kamienicy Heweliusza przy ul. Korzennej) informacje zawarte w książce.

Gdy próbowałam zaklasyfikować powieść, przychodziły mi na myśl książki "Duma i uprzedzenie" lub "Krystyna, córka Lavransa": bardziej ze względu na ustawienie w centrum kobiety i podporządkowanie jej rozbudowanej fabuły i szczegółowe ukazanie realiów. Odwoływałam się prozy zagranicznej, gdyż w polskiej z podobną narracją spotkać mogłam się jedynie w przypadku twórczości Sienkiewicza, którą trudno przecież zaliczyć do literatury kobiecej, przez co napotykałam wewnętrzny opór przed taką klasyfikacją. Cieszy mnie, że powieści historyczne w naszym kraju wciąż mają się dobrze, czego Kornelia Stepan jest dla mnie niezbitym dowodem. Gdyby w istocie był to oryginalny pamiętnik Elżbiety Heweliusz, wywołałby on gorącą dyskusję i stał się feministyczną biblią. Świeżość i szczerość podejścia przez bohaterkę do swej kobiecości są w książce doskonale zarysowane. Elżbieta staje się niemalże naszą przyjaciółką, lub - może tak właśnie? - każdą z nas. Głosem z wnętrza kobiety niezależnej, która jest stworzeniem boskim na równych prawach z mężczyzną. "Tak, tak, kto myśli o zabiciu własnej zmysłowości, ten się myli, gdyż ona żyje nadal niczym męcząca człowieka wampirzyca, przywdziewając ohydne maski." - to zaledwie jedno zdanie z wielu, które nie przeszłoby przez myśl większości wówczas żyjących kobiet. Ukazuje rozbicie wewnętrzne dławionych przez patriarchalizm przedstawicielek płci pięknej, gdy ikoną i wzorem do naśladowania miała być (i wciąż jest dla katolików) Maryja: jednocześnie dziewica i matka, a więc postać z gruntu nierzeczywista, ideał niemożliwy do osiągnięcia. Na zakończenie pozwolę sobie przytoczyć słowa bohaterki, które zaakcentowane zostały na wewnętrznej stronie okładki, gdyż doskonale komentują powieść i płynący z niej morał: "Myśli płyną w ciemności wolno i stają się namacalne. Strach, ale też hardość ducha i duma pospołu wypełniły moje serce. Po raz pierwszy w całym swym dotychczasowym życiu, w chwili gdy ważyły się moje losy, czułam, że jeśli stanie się coś nie po mojej myśli, będę głośno protestować, będę walczyć. Magiczne przyciąganie gwiazd nad moją głową zrobiło swoje."

Kornelia Stepan, Żona astronoma. Historia Elżbiety Katarzyny Heweliusz, Bukowy Las 2010, 450 s.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz