wtorek, 26 lutego 2013

Candace Camp "Panna z dobrego domu"

recenzja ukazała się 7 listopada 2011 roku na portalu StacjaKultura.pl (TUTAJ)
_________________________________________________________________ 

Zamożny hrabia poszukuje małżonki - nie ze względu na jej powab, majątek, czy inne wdzięki - ma ona dać mu dziedzica. Stąd rozsądna, handlowa niemalże oferta - tytuł i bogactwo w zamian za "pannę z dobrego domu". Charity Emmerson, chcąc ratować siostrę przed przymusowym małżeństwem, udaje się do hrabiego Dure proponując mu swoją kandydaturę. Jej - odważna jak na tamte czasy propozycja połączona z pewnym łamaniem konwenansów - odciśnie się znacząco na życiu obojga. Nic bowiem nie zostanie już takie samo - nawet plany wyłącznie suchego zamążpójścia…

Otrzymałam książkę poniekąd zakamuflowaną. Informacja o wydawnictwie MIRA nie mówiła mi za wiele, zresztą nie próbowałam nawet poznać go lepiej. Piękna, twarda oprawa z połyskującymi srebrzyście imieniem i nazwiskiem autorki nie pasowały do standardowego obrazu kupowanych w kioskach kieszonkowych Harlequinów. A jednak. Poszukiwanie na stronach tytułowych podmiotu odpowiedzialnego za wydanie wprowadziło pewien zamęt, jednocześnie rozjaśniając: MIRA wydawana przez Harlequin, w Polsce przez Arlekin, czyli Harlequin Enterprises. I wszystko jasne. Informacje zaprogramowały mój horyzont oczekiwań na konkretne doznania, które - jak gdyby spełniając obietnice - przyniosła następnie lektura książki.

Jak przystało na reprezentowany "gatunek", książka wlicza się do literatury popularnej i gwarantuje przyjemnie spędzony czas. Przyznaję otwarcie: pochłonęłam ją w jeden wieczór. Szybko postępująca akcja przetykana momentami bliższego poznawania się dwójki głównych bohaterów stanowiła urozmaicenie samotnie spędzanego czasu. Historyczności, wbrew nazwie serii, jest jednak w książce niewiele: wybieg w kierunku długich sukien, istotnych konwenansów, czy atrakcyjności salonowego blichtru zdaje się być jedynie wabikiem, dodatkiem do haseł reklamowych, wreszcie wybiegiem pozwalającym autorce na rozsznurowanie rękami hrabiego przyciasnego gorsetu Charity. Czytamy więc o wielkich balach, pięknych strojach, wiernej służbie i wymogach przynależnych do danego stanu urodzenia, jest to jednak wiedza ogólna, którą każdy - zetknąwszy się wcześniej z podobną tematyką - nabył. "Panna z dobrego domu" nie poszerza naszych horyzontów poznawczych, nie mówi wreszcie niczego nowego, czy ciekawego o łamaniu konwenansów, którego przecież się dopuszcza. Mamy wrażenie, że to już wszystko było, a nawet jeśli nie, to przynajmniej zostało to opowiedziane w sposób, którego można było się spodziewać. Proszę nie zrozumieć mnie źle, to nie jest wadą książki, wręcz przeciwnie: wpisuje ją w konkretny horyzont oczekiwań i doskonale te oczekiwania spełnia.

Tą książką nie można się rozczarować - realizuje ona bowiem dokładnie te cele, które były zamierzone. Szkoda jedynie momentami rozbudowanych scen, które powierzchownie mówiąc o niczym, długością opisu każą spodziewać się znaczenia w rozwoju fabuły. W ten sposób, na przykład,  wydłużona historia ratowania kundelka połączona z - niepotrzebnym, zdawałoby się - konfliktem z woźnicą, później wykorzystana została pośrednio jako usprawiedliwienie ratunku Charity. Wytrawnego czytelnika wytrącić może czasem z równowagi naiwność głównej bohaterki, niemniej nie kładzie to większego cienia na pozycję jako całość. Połączenie romansu z kryminałem prezentuje się całkiem zgrabnie, wszystkie części składowe do siebie pasują i tworzą jedność. Niezależnie od ewentualnych minusów, otrzymujemy zgrabną lekturę do poduszki, zastrzyk pąsu na policzki i "zabijacz czasu".

Przyjemnie jest czytać o miłości, przyzna zarumieniona kobieta. Harlequin doskonale to wie i puszcza w kierunku płci pięknej oczko.

Candace Camp, Panna z dobrego domu, MIRA wydawana przez Wydawnictwo Harlequin 2011, 448 s.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz