recenzja ukazała się 27 stycznia 2011 roku na portalu StacjaKultura.pl (TUTAJ)
__________________________________________________________________
Szymon Hołownia zaznacza: "Coraz trudniej przychodzi mi cierpliwe słuchanie, że Trójca Święta to Ojciec samotnie wychowujący Syna i wraz z Nim hodujący Gołębia."
Przeświadczenie, że książka wyjaśni niewiadome, może nie tylko wprowadzić w błąd: będzie zupełnym zaprzeczeniem zamiarów samego autora. Szymon Hołownia niemalże na samym początku książki uczciwie przyznaje, że tajemnicze dalej pozostanie tajemnicze a Nieznane niepoznane. Szukanie dowodów na istnienie Boga wyłącznie na płaszczyźnie intelektualnej publicysta porównał do niekończącej się wycieczki po rondzie: można. Ale po co? "Fakt, że cyrklem nie da się opisać wody nie znaczy, że ta nie istnieje", zaznacza jednak.
Książka podzielona jest na kilka części, wyszczególnionych tematycznie (i niejako chronologicznie) rozdziałów. Powstanie świata i pytania związane z istotą samego Boga, pojawienie się człowieka, jego wyobrażenia na temat Stwórcy i co z tego wyniknąć mogło (lub wynikło właśnie), "problematyczny" Naród Wybrany, prorocy, sam Jezus, apostołowie, Duch Święty (podsumowując: Ich Troje), na zakończenie Sąd Ostateczny. Nie brak oglądu rzeczy dawnych, pełnego nadziei spojrzenia w przyszłość i - oczywiście - komentarzy dotyczących teraźniejszości. Hołownia nie patrzy ślepo przed siebie, woli raczej rozglądać się dookoła, wciąż idąc do przodu i podziwiając widoki. Stąd w książce odnaleźć można również osobny rozdział poświęcony islamowi, wspominane zostają też religijne rewelacje w stylu "Kodu Leonarda da Vinci". Każdy "dział" autor opatruje specyficznym podsumowaniem w formie poradnika: tytułowych kilka porad to tak naprawdę luźne wskazówki, które mają pomóc czytelnikowi lepiej zorientować się w temacie czy wcielić pewne zagadnienia w życie. Brak w nich zbędnej dydaktyki, mędrkowania czy moherowej nietolerancji. Otwarte wyznania Hołowni zastępują strzelanie z bicza na niewierne owce. Szymon jest szczery, bezkompromisowy, niczego nie udaje i nie owija w bawełnę. Nie daje spokoju zmarłym i mówi otwarcie: Abram politeista, Noe - oddany pracy producent i tester win, któremu często zdarzało się spić do nieprzytomności (zawarcie przymierza z Bogiem świętować miał najlepiej jak potrafił: chlejąc do nieprzytomności właśnie), Salomon mający siedemset żon o statusie księżniczek i trzysta tzw. żon drugorzędnych, na starość stawiający w jerozolimskiej Świątyni ołtarze Asztarte. Autor opowiada dalej, jak Jezusa nazywano żarłokiem i pijaczyną, mając mu za złe, że zachowuje się tak... normalnie. Wyjaśnia trudne słowa (jak chociażby henoteizm, uprawiany zresztą przez pierwszych czcicieli Pana), wspomina o około piętnastu teoriach tłumaczących naukowym językiem mechanizm powstawania plag egipskich i Raelianów wierzących, że na świecie nie byłoby wojen i terroryzmu, gdyby wszyscy chodzili... nago. (Przyznaje się przy tym do posiadania około pięćdziesięciu książek o podobnej tematyce.) Przypomina, dlaczego tak fajnie odpoczywać w niedzielę. Przywołuje Miłosza, kradnie metafory Tolkienowi, jak z rękawa sypie nazwiskami autorytetów z różnych dziedzin, obok siebie nie boi się postawić zarówno pozycji czysto teologicznych, jak i tych bardziej popularnonaukowych (z akcentem na "popularno"). Wszystko to zaś okraszone perełkami w stylu: "Izrael wciąż chce być jak rozkoszne bobo, z zadziwiającą sprawnością wybierające z kaszki tylko te elementy, które mu pasują. Chciałeś mieć dzieci, Panie Boże, to się martw." Jak przystało na publicystę z wyrobionym stylem, Szymon Hołownia używa języka barwnego i prostych - w prostocie swej błyskotliwych - porównań. Powtarza za ojcem Joachimem Badeni, że wiara to "Whiskey on the Rock" (nie zaś plaster na życiowe odciski), z gracją i wirtuozerią uprawiając swoją mniemanologię.
"Bóg. Życie i twórczość" to nie bajka do podusi ani kolejny modlitewnik. To lektura dla wszystkich, którzy lubią zadawać pytania i są ciekawi świata, którzy nie zamykają się w skorupach własnego skostnienia uparcie twierdząc, że ich prawd nikt nie ruszy, bo są święte. Wielu rzeczy się nie pojmie, do wielu Hołownia odeśle w bibliografii przytoczonej do każdego tematu. Jego najnowsza książka to krótki przewodnik po najważniejszych zagadnieniach chrześcijaństwa, jak na tak rozległą pozycję przypominający zatem raczej skakanie po znanych ze zdjęć wyspach aniżeli dokładne ich zwiedzanie. Niemniej przytaczane anegdoty czy poruszane wątki każą unieść w górę brew, rozsiąść się w fotelu i zastanowić nad niedzielnymi rytuałami, codzienną modlitwą czy prawdami, które tak chętnie wygłaszamy w wierszowanych mantrach, których nauczyli nas rodzice i katecheci. Za przykład posłużyć może przytoczony opis stworzenia kobiety, w swej tradycyjnej i upowszechnionej formie tak nie pasujący przedstawicielkom płci pięknej. Hołownia na wstępie zwraca uwagę, że w Biblii są dwa opisy stworzenia. Pierwszy mówi wprost: Bóg stworzył człowieka mężczyzną i kobietą. Drugi wspominać ma o powstaniu niewiasty z żebra. Biblista profestor Michał Wojciechowski wyjaśnia, że w języku Sumerów, z których mitologii najprawdopodobniej zaczerpnięty został ten obraz, słowo "żebro" i "życie" brzmią niemal tak samo. (Czy kobiety poczuły się lepiej? Ja - przyznaję otwarcie - uśmiechnęłam się ciepło, mile połechtana.) Hołownia pisze dalej, że w Bogu odnaleźć można, obok ojcowskich, elementy macierzyńskie. Podsumowuje: "Na szczęśliwe zakończenie pierwszego etapu podróży możemy jednak chyba westchnąć sobie (w sensie zupełnie innym niż ten, w którym wzdychaliśmy do tej pory"): Matko Boska..."
Z opisów tego rodzaju utkana jest cała książka, która stanowi intelektualną przygodę, nierzadko serwując czytelnikowi jazdę bez trzymanki. Mnogość poruszanych wątków, barwnych przykładów, ciekawostek, intrygujących odpowiedzi na kontrowersyjne pytania przyprawić może o ból głowy, niemniej w trakcie lektury chce się krzyczeć: więcej i więcej!, ciesząc oczy niemalże kalejdoskopową mieszanką, która pobudza.
Kto szuka ostatecznego dowodu nie odnajdzie go. Kto czeka na udzielenie odpowiedni na wszystkie pytania zawiedzie się. Hołownia pokazuje natomiast, jak można ocknąć się po niedzielnym kazaniu i odkryć, że - wbrew przekonaniu szerzonemu niestety przez księży również - wiara jest ciekawa i pasjonująca. Bóg kocha nas i łaknie kontaktu z nami, czego kulminacją miało być posłanie na Ziemię Jezusa (tu publicysta przytacza przydatną metaforę hydrauliczną: ktoś musiał odetkać zapchaną rurę łączącą Niebo z Ziemią. Żeby miało to sens koniecznym było posłanie w miejsce zatkania osoby zdatnej do rury odetkania.) Chrystus jest z nami i pozostanie do Sądu Ostatecznego. Innego objawienia nie ma i nie będzie. Chce się dodać: kto ma uszy niechaj słucha. Ja dopowiem: kto ma oczy niechaj czyta.
"Bóg w niebie jawi się jako Prezes Znudzonych, w najlepszym razie słodka, trochę przygłucha i dobrotliwie niedowidząca "dziadkowa poczciwość"." Hołownia przekonuje, że zaskoczenie będzie wielkie.
Szymon Hołownia, Bóg. Życie i twórczość, Wydawnictwo Znak 2010, 332 s.
Przeświadczenie, że książka wyjaśni niewiadome, może nie tylko wprowadzić w błąd: będzie zupełnym zaprzeczeniem zamiarów samego autora. Szymon Hołownia niemalże na samym początku książki uczciwie przyznaje, że tajemnicze dalej pozostanie tajemnicze a Nieznane niepoznane. Szukanie dowodów na istnienie Boga wyłącznie na płaszczyźnie intelektualnej publicysta porównał do niekończącej się wycieczki po rondzie: można. Ale po co? "Fakt, że cyrklem nie da się opisać wody nie znaczy, że ta nie istnieje", zaznacza jednak.
Książka podzielona jest na kilka części, wyszczególnionych tematycznie (i niejako chronologicznie) rozdziałów. Powstanie świata i pytania związane z istotą samego Boga, pojawienie się człowieka, jego wyobrażenia na temat Stwórcy i co z tego wyniknąć mogło (lub wynikło właśnie), "problematyczny" Naród Wybrany, prorocy, sam Jezus, apostołowie, Duch Święty (podsumowując: Ich Troje), na zakończenie Sąd Ostateczny. Nie brak oglądu rzeczy dawnych, pełnego nadziei spojrzenia w przyszłość i - oczywiście - komentarzy dotyczących teraźniejszości. Hołownia nie patrzy ślepo przed siebie, woli raczej rozglądać się dookoła, wciąż idąc do przodu i podziwiając widoki. Stąd w książce odnaleźć można również osobny rozdział poświęcony islamowi, wspominane zostają też religijne rewelacje w stylu "Kodu Leonarda da Vinci". Każdy "dział" autor opatruje specyficznym podsumowaniem w formie poradnika: tytułowych kilka porad to tak naprawdę luźne wskazówki, które mają pomóc czytelnikowi lepiej zorientować się w temacie czy wcielić pewne zagadnienia w życie. Brak w nich zbędnej dydaktyki, mędrkowania czy moherowej nietolerancji. Otwarte wyznania Hołowni zastępują strzelanie z bicza na niewierne owce. Szymon jest szczery, bezkompromisowy, niczego nie udaje i nie owija w bawełnę. Nie daje spokoju zmarłym i mówi otwarcie: Abram politeista, Noe - oddany pracy producent i tester win, któremu często zdarzało się spić do nieprzytomności (zawarcie przymierza z Bogiem świętować miał najlepiej jak potrafił: chlejąc do nieprzytomności właśnie), Salomon mający siedemset żon o statusie księżniczek i trzysta tzw. żon drugorzędnych, na starość stawiający w jerozolimskiej Świątyni ołtarze Asztarte. Autor opowiada dalej, jak Jezusa nazywano żarłokiem i pijaczyną, mając mu za złe, że zachowuje się tak... normalnie. Wyjaśnia trudne słowa (jak chociażby henoteizm, uprawiany zresztą przez pierwszych czcicieli Pana), wspomina o około piętnastu teoriach tłumaczących naukowym językiem mechanizm powstawania plag egipskich i Raelianów wierzących, że na świecie nie byłoby wojen i terroryzmu, gdyby wszyscy chodzili... nago. (Przyznaje się przy tym do posiadania około pięćdziesięciu książek o podobnej tematyce.) Przypomina, dlaczego tak fajnie odpoczywać w niedzielę. Przywołuje Miłosza, kradnie metafory Tolkienowi, jak z rękawa sypie nazwiskami autorytetów z różnych dziedzin, obok siebie nie boi się postawić zarówno pozycji czysto teologicznych, jak i tych bardziej popularnonaukowych (z akcentem na "popularno"). Wszystko to zaś okraszone perełkami w stylu: "Izrael wciąż chce być jak rozkoszne bobo, z zadziwiającą sprawnością wybierające z kaszki tylko te elementy, które mu pasują. Chciałeś mieć dzieci, Panie Boże, to się martw." Jak przystało na publicystę z wyrobionym stylem, Szymon Hołownia używa języka barwnego i prostych - w prostocie swej błyskotliwych - porównań. Powtarza za ojcem Joachimem Badeni, że wiara to "Whiskey on the Rock" (nie zaś plaster na życiowe odciski), z gracją i wirtuozerią uprawiając swoją mniemanologię.
"Bóg. Życie i twórczość" to nie bajka do podusi ani kolejny modlitewnik. To lektura dla wszystkich, którzy lubią zadawać pytania i są ciekawi świata, którzy nie zamykają się w skorupach własnego skostnienia uparcie twierdząc, że ich prawd nikt nie ruszy, bo są święte. Wielu rzeczy się nie pojmie, do wielu Hołownia odeśle w bibliografii przytoczonej do każdego tematu. Jego najnowsza książka to krótki przewodnik po najważniejszych zagadnieniach chrześcijaństwa, jak na tak rozległą pozycję przypominający zatem raczej skakanie po znanych ze zdjęć wyspach aniżeli dokładne ich zwiedzanie. Niemniej przytaczane anegdoty czy poruszane wątki każą unieść w górę brew, rozsiąść się w fotelu i zastanowić nad niedzielnymi rytuałami, codzienną modlitwą czy prawdami, które tak chętnie wygłaszamy w wierszowanych mantrach, których nauczyli nas rodzice i katecheci. Za przykład posłużyć może przytoczony opis stworzenia kobiety, w swej tradycyjnej i upowszechnionej formie tak nie pasujący przedstawicielkom płci pięknej. Hołownia na wstępie zwraca uwagę, że w Biblii są dwa opisy stworzenia. Pierwszy mówi wprost: Bóg stworzył człowieka mężczyzną i kobietą. Drugi wspominać ma o powstaniu niewiasty z żebra. Biblista profestor Michał Wojciechowski wyjaśnia, że w języku Sumerów, z których mitologii najprawdopodobniej zaczerpnięty został ten obraz, słowo "żebro" i "życie" brzmią niemal tak samo. (Czy kobiety poczuły się lepiej? Ja - przyznaję otwarcie - uśmiechnęłam się ciepło, mile połechtana.) Hołownia pisze dalej, że w Bogu odnaleźć można, obok ojcowskich, elementy macierzyńskie. Podsumowuje: "Na szczęśliwe zakończenie pierwszego etapu podróży możemy jednak chyba westchnąć sobie (w sensie zupełnie innym niż ten, w którym wzdychaliśmy do tej pory"): Matko Boska..."
Z opisów tego rodzaju utkana jest cała książka, która stanowi intelektualną przygodę, nierzadko serwując czytelnikowi jazdę bez trzymanki. Mnogość poruszanych wątków, barwnych przykładów, ciekawostek, intrygujących odpowiedzi na kontrowersyjne pytania przyprawić może o ból głowy, niemniej w trakcie lektury chce się krzyczeć: więcej i więcej!, ciesząc oczy niemalże kalejdoskopową mieszanką, która pobudza.
Kto szuka ostatecznego dowodu nie odnajdzie go. Kto czeka na udzielenie odpowiedni na wszystkie pytania zawiedzie się. Hołownia pokazuje natomiast, jak można ocknąć się po niedzielnym kazaniu i odkryć, że - wbrew przekonaniu szerzonemu niestety przez księży również - wiara jest ciekawa i pasjonująca. Bóg kocha nas i łaknie kontaktu z nami, czego kulminacją miało być posłanie na Ziemię Jezusa (tu publicysta przytacza przydatną metaforę hydrauliczną: ktoś musiał odetkać zapchaną rurę łączącą Niebo z Ziemią. Żeby miało to sens koniecznym było posłanie w miejsce zatkania osoby zdatnej do rury odetkania.) Chrystus jest z nami i pozostanie do Sądu Ostatecznego. Innego objawienia nie ma i nie będzie. Chce się dodać: kto ma uszy niechaj słucha. Ja dopowiem: kto ma oczy niechaj czyta.
"Bóg w niebie jawi się jako Prezes Znudzonych, w najlepszym razie słodka, trochę przygłucha i dobrotliwie niedowidząca "dziadkowa poczciwość"." Hołownia przekonuje, że zaskoczenie będzie wielkie.
Szymon Hołownia, Bóg. Życie i twórczość, Wydawnictwo Znak 2010, 332 s.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz