recenzja ukazała się 30 lipca 2011 roku na portalu StacjaKultura.pl (TUTAJ)
_________________________________________________________________
" - Jak mogłaś, Różo? - powtarzała wśród szlochów. - Jak mogłaś poślubić człowieka noszącego tak okropne nazwisko?".
Z kolejnymi częściami jakiegoś cyklu zwykle jest ten problem, że trudno uniknąć porównań z pozostałymi. Jest to zresztą reakcja całkiem naturalna, lubimy bowiem odnosić się do rzeczy znanych, sprawdzać autorów, wytykać błędy - jeśli te się pojawią. To też zawsze pewien lęk: na ile kolejny tom powtórzy sukces poprzedniego, czy nie będzie bazowaniem na popularności z traktowaniem po macoszemu? Po lekturze "Józefiny" obawiałam się kolejnej części. Pierwsza wyczerpała według mnie wszelkie możliwe scenariusze, tzn. ujęła w sobie tak wielobarwną różnorodność, że byłam pewna jeśli nie nudy samej z siebie, to przynajmniej motywowanej powielaniem się pewnych elementów. Strach mój był tym dotkliwszy, im częściej przypominałam sobie pasję, z jaką wczytywałam się w "Józefinę". Ogromnie chciałam, żeby kolejny tom był co najmniej dobry. Nie rozczarowałam się. Jest znakomity.
Powracamy do bohaterki po kilku miesiącach rozłąki, zastając ją jako świeżo zaślubioną Napoleonowi. Śledzimy jej wahania, niepewność, próby rozbudzenia w sobie uczucia, wspierane przez wielki podziw na małego-dużego człowieka, jakim był Bonaparte. Prawda o życiu kobiety, której nie wolno ujawniać. Ukryta, pogrzebana gdzieś głęboko, tylko nocami wynurza się czasami na powierzchnię, wspomni Róża, od ślubu nazywana Józefiną. Intrygi, próby pogodzenia dotychczasowego życia z obecnym... Bohaterka sama najlepiej skomentuje swoją sytuację: Jestem kobietą, więc mój głos niewiele się liczy. Moja siła leży w tym, że potrafię nakłonić mężczyzn do działania. Napoleona, zdolnego wodza z rosnącą pozycją, poznajemy jako skąpego małżonka, "szalejącą trąbę powietrzną", która całymi dniami obmyśla kolejne wyprawy wojenne, a nocami oddaje się uciechom ze swą urokliwą małżonką. Rozczulają opisy miłości Bonapartego, który targany namiętnością wprawiał w zakłopotanie często samą Józefinę - nie brak fragmentów o próbowaniu różnych pozycji seksualnych, które podane z odpowiednio proporcjonowaną pikanterią dodają fabule rumieńców. Autorka postarała się również o przedrukowanie rzeczywistych listów Napoleona, które wplecione w akcję uzmysłowiły wielkie uczucie Korsykanina do naszej bohaterki. Wzruszają przytaczane niuanse z życia Józefiny, jak np. anegdotka o jej melodyjnym głosie: "gdy wieczorami czytała Bonapartemu na głos, służba zbierała się pod drzwiami, żeby posłuchać". Niezwykła precyzja, z jaką Sandra Gulland podeszła do dokumentów historycznych, które przekuła na fabularyzowaną opowieść, zdumiewa i urzeka jednocześnie, tym mocniej rozbudzając nasze uczucie do Róży, z którą zdążyliśmy się zaprzyjaźnić już w tomie pierwszym. Przytoczone na koniec słowa samej autorki świadczą najdobitniej o jej zaangażowaniu: "Obecny tom opisuje najbardziej kontrowersyjne cztery i pół roku z życia Józefiny. Złą reputację, zdobytą właśnie w tym okresie, zawdzięcza nie tyle własnym postępkom, lecz raczej temu, w jaki sposób zostały one opisane przez wielu historyków. Przystępując do pracy nad cyklem o Józefinie, byłam przekonana, że wszystkie łączone z nią skandale wydarzyły się naprawdę, jednak po latach poszukiwań źródłowych i konsultacji ze specjalistami zmieniłam zdanie. Doskonale wiem, jaki obraz Józefiny funkcjonuje w powszechnej świadomości, i zdaję sobie sprawę, że zaproponowana przeze mnie wersja całkowicie różni się od tego, co można spotkać w dotychczasowej literaturze. Wierzę, że któregoś dnia na nowo zostaną podjęte badania nad życiem Józefiny i wówczas krytyczna analiza źródeł pozwoli zweryfikować krążące na jej temat plotki." Chapeau bas, pani Sandro!
Tytuł oryginalny mówi sam za siebie: Tales of Passion, Tales of Woe - pasja i nieszczęścia - wokół tych dwóch rzeczowników krążyć będą postaci. To właśnie namiętność i żałość (jak również tłumaczy się "woe") będą nimi targać, kreśląc barwne życiorysy. Moje obawy były więc bezpodstawne: życie Józefiny z Napoleonem nie straciło na intensywności - wręcz przeciwnie. Francja czasów rodzącej się republiki pełna była politycznych zagrań, podstępów, ludzkiej niepewności. Spacerujemy z bohaterką po paryskich salonach, spoglądając w oczy tym, którzy zdradzą, kobietom, które zerwą z konwenansami, wybiegając ku nowoczesności, bohaterom szlachetnym, postaciom barwnym, ale i skomplikowanym, których prawdziwej natury nie będzie nam dane poznać aż do końca tomu. Obserwujemy z obawą wnętrza opuszczonych, królewskich apartamentów, towarzysząc duchowi Marii Antoniny, stając się świadkiem rodzącej się na naszych oczach Historii. Druga część cyklu obfituje w emocje, ani na chwilę nie pozwala odetchnąć, jakby sama akcja przysięgła wierność Napoleonowi i - jak on - szalała na wzór trąby powietrznej. Jeśli zdołam się czegoś w życiu nauczyć, to tego, że przydzielony nam czas jest cenny i szybko przemija, stwierdzi Józefina, zatrzymując się na moment w biegu, spoglądając na dedykację na wewnętrznej stronie swojej obrączki: Losowi. Sandra Gulland nie tylko wiernie odtwarza życiorys jednej z ciekawszych postaci historycznych. Przede wszystkim przekazuje nam wiedzę o życiu w ogóle, pokazuje, jak niewiele różnimy się od siebie wzajemnie, jak na przełomie wieków ludźmi wciąż targają podobne uczucia i namiętności. Na początku tomu autorka przytacza słowa Napoleona, które stają się mottem całości: "Czym jest historia, jeśli nie baśnią, w którą wszyscy uwierzyli". Książka Sandry Gulland nie jest bowiem niczym innym, jak rzeczywistą historią, którą wyjęto z zakurzonych kart dokumentów i kronik, by opowiedzieć na nowo melodyjnym, kobiecym głosem (czyż nie tak, jak czarowała Napoleona sama Józefina?). Tom kończy się sceną na sali balowej, kiedy wpatrzeni w niemalże królewskie oblicza pary Bonaparte zaczynamy wierzyć w szczęśliwe zakończenia. I moglibyśmy trwać z tym jakże miłym wrażeniem, gdyby nie znajomość przyszłych zdarzeń. Sama Józefina, w rozmowie z Teresą Tallien, westchnie pod koniec: Wiek Baśni przeminął; rozpoczęła się Epoka Historii, co przygotowuje nas na tom wieńczący cykl, na ostatnie, wcale nie łatwe, lata jej życia.
"Józefina i Napoleon" jest pozycją wyjątkową również ze względu aspekt kulturoznawczy. Oczywiście, przy tej autorskiej wnikliwości nie mogło być inaczej. Urozmaicające fabułę opisy leczniczych zabiegów stosowanych w tamtych czasach, charakterystyka kobiecych schorzeń cytowana z książki Jeana Astruca "Traktat o wszelkich chorobach niewieścich i z innych ksiąg medycznych", z fascynującymi fragmentami o leczeniu melancholii puszczaniem krwi z nogi dwa razy dziennie, czy metaforą menstruacji: "(...)kiedy do dziewczynki przybywa generał, aby eskortować ją do świata kobiecości...", wzbogacały książkę, pogłębiając jej wielowymiarową wartość.
Kiedyś powiedziałam sobie, że każda lektura, która zdolna będzie wzruszyć mnie do łez, zyska moją pełną aprobatę i szczere oddanie. "Józefinę i Napoleona" pochłonęłam z tą samą pasją, co część pierwszą. Śmiałam się i płakałam z bohaterką. Moje serce drżało, kiedy ta się wzruszała. Łzy spływały, kiedy poznawałam pełne miłości, nieznane mi dotąd, oblicze Napoleona. Kiedyś myliłam profesjonalizm krytyka literackiego z trzymaniem uczuć na wodzy, niedopuszczaniem do głosu emocji, które niweczyć mogły zdroworozsądkowe podejście i czystość analitycznej myśli. Kichać to. Jeśli jakaś lektura jest w stanie zawładnąć Twoim sercem znaczy to, że zasługuje na pełne uznanie i Twoją dozgonną miłość. Ja pokochałam Józefinę Sandry Gulland. Niecierpliwie czekam na tom ostatni i już teraz wiem, że będę przy nim płakała, żegnając przyjaciółkę.
Sandra Gulland, Józefina i Napoleon, Wydawnictwo Bukowy Las 2011, 424 s.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz