poniedziałek, 23 lutego 2015

zrób sobie swojego Pieńka ("Pieniek otwiera muzeum" Åshild Kanstad Johnsen)

O samej książce więcej napisałam TUTAJ. W tym miejscu opowiem o tym, jak samodzielnie zrobić głównego bohatera (i nie tylko ;)).
Będą potrzebne:
 - tekturowa rolka (np. papieru toaletowego; jeśli chcemy Pieńka wykorzystać jako pudełko na kredki, dobrze, by rolka była twardsza)
 - czarny flamaster 
 - tektura (najlepsza będzie karbowana/falista, ale inna też się nada)
 - zwykły biały papier lub samoprzylepny
 - klej w tubce
 - nożyczki
 - ewentualnie kredki: jasna brązowa do pokolorowania twarzy Pieńka oraz biała do zaznaczenia siwych pasm Pieńkowej babci
Wykonanie krok po kroku (zwróćcie uwagę na zdjęcia; przy każdej cyfrze umieściłam grafikę Pieńka, starając się dopasować poszczególne ilustracje do wykonywanej akurat czynności ;)):
1. Bierzemy do ręki rolkę po papierze toaletowym.
2. Czarnym flamastrem zaznaczamy kształt Pieńkowej kory. (Kształty wedle uznania.)
3. Na białej kartce lub papierze samoprzylepnym rysujemy twarz Pieńka. (Tło można pokolorować kredką w kolorze jasnego brązu.)
4. Wycinamy i naklejamy twarz na rolkę.
5. Z tektury wycinamy gałązki - ręce i nogi naszego Pieńka.
6. Z pomocą kleju przytwierdzamy kończyny do postaci.
7. Gotowego Pieńka kładziemy na przynależnym mu miejscu. Gotowe! :)






Tak prezentuje się gotowy Pieniek:






Można go wykorzystać jako np. stojak na kredki (wówczas, jak wspominałam, dobrze jest wykorzystać grubszą rolkę, która utrzyma ciężar kredek):

Ale Pieniek posiada także babcię. Babcię, którą bardzo kocha i której radzi się w chwilach trudnych; w momentach, gdy dobre (czy jakiekolwiek) pomysły się kończą - wówczas najczęściej rozmowa z kimś bliskim przynosi rozwiązanie...
Wykonanie Pieńkowej babci niewiele różni się od tworzenia samego Pieńka. Należy dodać punkt 2a: miejsca między czarnymi liniami zarysować białą kredką - zaznaczamy w ten sposób siwe pasma wiekowej bohaterki. Adnotacja do punkt nr 3: rysujemy twarz babci, z pomocą czarnej kredki można dodać kilka zmarszczek.






Pieniek razem ze swoją babcią (weseli i radośni, w zabawie mojego synka skakali, wydając wesołe okrzyki: "Hopsa, hopsa!" ;)):





Oczywiście stworzone postaci to tylko propozycja, punkt wyjścia do zabawy w tworzenie różnych bohaterów, nawet wymyślonych przez nas. Możemy pokusić się o wykonanie całej rodziny Pieńka, możemy też odtworzyć np. grupę Tolkienowskich Entów. Nie bójmy się eksperymentować, używać znalezionych w lesie liści czy innych darów Matki Natury. Potem włóczek, kawałków materiału, cekinów...? Bawmy się!
____________________________________________________________________________
Wykorzystane przeze mnie grafiki Pieńka (jak i zdjęcia ilustracji) pochodzą z książki:
 
Zdjęcia zawierają podpis odsyłający na mojego drugiego bloga (tam wpis pojawił się pierwszy).
 

sobota, 21 lutego 2015

szum wokół inicjatywy MEN „Wybierzmy wspólnie lektury najmłodszym uczniom”

Buhahahah - wybucham dzikim śmiechem. Niemym. Dudniącym w klatce piersiowej, bo nie pozwalam mu wyjść z ciała - wyjścia strzegą zresztą usta zaciśnięte w ni to grymasie, ni to uśmiechu rozbawienia.
Od czego mam taką słodko-gorzką minę? Co mnie rozbawiło, jednocześnie kwasząc?

Ministerialna lista stu propozycji na listę lektur dla najmłodszych uczniów szkół podstawowych to właściwie tylko wstęp, swoiste preludium. (Możecie ją zobaczyć TUTAJ.) Stworzona zresztą przez zaledwie 11.540 osób, chociaż na dobrą sprawę głosować mógł każdy (grupą docelową byli najbardziej zainteresowani: rodzice, nauczyciele, pedagodzy...). Lista miejscami bzdurna, absurdalna, świadcząca o tym, że niektórzy (znaczna część?) z głosujących powinni zaliczyć gimnazjalny test z czytania ze zrozumieniem - bo z tą umiejętnością marnie. Lista dla NAJMŁODSZYCH (sic!) z "Igrzyskami śmierci", "Cyklem Świata Dysku", "Władcą Pierścieni", "Pamiętnikiem nastolatki" czy pozycją o alkoholizmie? Zrozummy się, w żadnym przypadku nie neguję faktu, że dana książka jest ciekawa czy ważna, ale - litości! - dla NAJMŁODSZYCH? Ktoś tu chyba ten fakt pominął, zupełnie zignorował grupę docelową, przez co powstała lista taka a nie inna.

Bardziej jednak od samej listy śmieszą mnie (czy raczej kwaszą) komentarze. Na razie widziałam dwa facebookowe posty z podlinkowaną stroną z ministerstwa, pod nimi dyskusja. Aż strach się bać, szukać innych aktualizacji statusu. (Rzecz jasna wybrałam "smaczki", bo głosów rozsądnych - na szczęście! - w wymianie zdań nie brak.)

Jedna z blogerek "parentingowych" na swoim facebookowym profilu podsumowała wybór tymi słowami: Zadowoleni? Ja jakoś nie widzę zachwytu dzieciaków wokół grubego Hobbita. Ciężko widzę czytanie Opowieści z Narni czy Harry'ego Pottera.Gdzie Robinson Crusoe? Ania z Zielonego Wzgórza?*
Zakrztusiłam się. "Gruby" "Hobbit"? A, przepraszam bardzo, "Władca pierścieni" (który też znalazł się na liście) to w takim układzie jakiej jest objętości? Najwyraźniej "rozwala system", skoro "Hobbit" - całkiem normalnych rozmiarów, może wymagających dla początkujących czytelników, ale nie popadajmy w skrajności - może przerazić ilością stron!
Powyższe słowa to prócz tego pochwała książek "starych, ale jarych", czyt. klasyków, które - można powiedzieć - zagrzały już miejsce na liście lektur w podstawówce. To jeden głos tego rodzaju. Inne pomstowały z kolei na brak pozycji nowych, wydanych stosunkowo niedawno. I jak tu zadowolić wszystkich? Po raz kolejny okazuje się, że jest to zwyczajnie niemożliwe.
(* Wiecie co jest najlepsze? Że i Ania, i Robinson na tej liście widnieją! Blogerka sugerowała się aktualizacją facebookowego statusu Doroty Zawadzkiej, która podała pierwszą piętnastkę listy "TOP 100". Po raz kolejny kłania się czytanie ze zrozumieniem. Albo psioczenie bez zaznajomienia się ze źródłem... Tak czy owak - kiepsko...)

Najbardziej chyba zaskoczyły mnie komentarze sugerujące jakąś teorię spiskową.
Taki:
Wygraly ksiazki ktore malo kto zna-chyba dlatego ze fora weganskie i wegetarianskie wziely sie do glosiwania...i nie hejtuje tu samego wyboru tylko fakt ze sa znacznie lepsze/ciekawsze ksiazki dla dzieci, ktore to ksiazki dzieci znaja i czytaja. W tym te o tematyce wegetarianskiej
Czy taki:
Cóż, ekolodzy i weganie się skrzyknęli i wrzucili na listę nikomu nie znane książeczki, co dało efekt beznadziejny, bo nie ma tu książek, które dzieci lubią, ale książki, które jakaś grupa chce, żeby dzieci je lubiły.
Po raz kolejny nie wiedziałam, czy wykonany przeze mnie spazmatyczny ruch to parsknięcie śmiechem czy oplucie się z niedowierzania. Spisek wegan czy wegetarian na pewno musiał mieć miejsce, skoro na 100 (słownie: STO) pozycji tych poświęconych niejedzeniu mięsa było 2 (słownie: DWIE), nieprawdaż? A bardziej (ekhm) poważnie: prędzej byłabym skłonna uwierzyć w skrzyknięcie się środowisk fanów fantasy, bo książek reprezentujących akurat ten gatunek znalazło się na liście zdecydowanie więcej...

I na koniec kolejna perełka, głos (jak i w przypadku wszystkich innych) dorosłego:
Opowieści z Narnii? Super! Ciekawa i co najważniejsze! krótka książka;)
No jasne! Nie ważne, jakie książki wybieramy, najważniejsza jest - po raz kolejny - objętość! Byleby tylko zaoszczędzić naszym dzieciom trzymania ciężkich tomów, długich godzin czy (nie daj Boże!) dni poświęconych lekturze. Nie, nigdy w życiu! Przecież nie mogą się do czytania zniechęcać! Musimy podsuwać im lektury luźne, które ich zachęcą! Problem jest jednak w tym, że to nie wielkość książki wpływa na to czy jest ona ciekawa, czy nie. "Miniaturzystkę" - powieść-cegłę, jeśli mierzyć ją wedle tego klucza - przeczytałam (tfu! połknęłam!) w dwa dni, bo była tak wciągająca. Podobnie z coraz grubszymi tomami przygód Harry'ego Pottera. Jeśli książka została dobrze napisana, jest dla nas interesująca, czytanie - niezależnie od liczby stron - będzie szybkie, lektura będzie intensywna. Błędem jest zakładanie na początku, że książka dla dzieci musi być cienka. Jakbyśmy stwierdzali, że najmłodsi nie są zdolni do wysiłku, skupienia się na dłuższą chwilę. Tylko że jeśli wychodzimy od takiego właśnie stwierdzenia, jak mamy wyrobić w dzieciach odruch sięgania po książki grubsze? (Bo - jak rozumiem - zakładamy, że objętość czytanych lektur zwiększa się razem z wiekiem?) Nie ilość - jakość, głupcze! Dziecko obserwuje i wyciąga wnioski; jak mu się pokaże, że kilkuset stronicowe książki są nudne, nie będzie ono chciało sięgnąć po nie w przyszłości (chyba że będzie miało więcej rozumu od rodzica, ale najczęściej zamiłowanie do czytania wynosimy z domu - czym skorupka za młodu nasiąknie...).

Wzdycham.
Dość, mam ochotę powtórzyć za jedną z komentujących. Mam dość i akcji, z których w efekcie nic nie wynika (Choć brawa dla ministerstwa! Wreszcie jakiś dobrze zapowiadający się projekt, szkoda, że finalnie wygląda to tak a nie inaczej...), i niektórych komentarzy. Potwierdza się to, co wiedziałam już wcześniej, ale - najwyraźniej - miałam nadzieję, że jednak się mylę: nie warto zagłębiać się we wszelkie dyskusje w Internecie czy sieciowych forach - tyle tam skrajnie różnych, miejscami zwyczajnie durnych opinii, że człowiek zaczyna wątpić..

wtorek, 3 lutego 2015

Åshild Kanstad Johnsen "Pieniek otwiera muzeum"

Dzisiaj jest wtorek. A we wtorki Pieniek chodzi na spacery.
Spacerując, można znaleźć mnóstwo fantastycznych rzeczy.
Pieniek je zbiera. Zbiera i zbiera.

I zbiera.

Umberto Eco napisał kiedyś książkę pt. "Szaleństwo katalogowania". Książkę, którą Pieniek - gdyby był studentem któregoś z kierunków humanistycznych albo czytelnikiem wprawionym, zainteresowanym zjawiskami kulturowymi - zapewne przeczytałby z lubością. A jeśli nie z lubością, to przynajmniej z poczuciem brania udziału w swoistej terapii. Pieniek: urokliwy mały bohater, który nie mógł się powstrzymać przez znoszeniem do domu mnóstwa bardziej lub mniej przydatnych... cosiów.

Bo wszystkie zbierane przez Pieńka przedmioty są interesujące: albo ładnie się nazywają, albo ciekawie wyginają, albo kłują, albo są zielone, albo... W efekcie "w żadnym z pudełek i w żadnej z szuflad nie ma już więcej miejsca"! Zielone kartony Pieńka są wypełnione po brzegi - co robić? Z pomocą przychodzi niezawodna babcia. Wpada na pomysł otworzenia muzeum; bohater jest zachwycony: będzie mógł pochwalić się swoją niezwykłą kolekcją! Ruszają przygotowania do uroczystego otwarcia...

Åshild Kanstad Johnsen daje piękną lekcję tego, co można zrobić z nadmiarem posiadanych przedmiotów. Na kartach książki (uroczo ilustrowanej, oszczędnej kolorystycznie, ale nie tracącej na magii fantazji) Pieniek uczy się segregowania śmieci czy wykorzystywania odpadów. Ciepło bijące od postaci rozczula, sama opowieść jednocześnie uczy i bawi. To wspaniała pozycja dla każdego: i dużego, i małego...













Åshild Kanstad Johnsen, Pieniek otwiera muzeum, Wydawnictwo Dwie Siostry, Warszawa 2014, 32 s.


A już niebawem zdradzimy, w jaki sposób można wykorzystać (przetworzyć) rolki po papierze toaletowym. Jak Pieniek zrobimy coś nowego ze "śmieci"... :)