piątek, 16 maja 2014

Tomi Ungerer "Przygody rodziny Mellopsów"

Kapitalna książka. Zabawna, kreatywna... O przygodach tytułowej rodziny Mellopsów, czyli sześciu świnek: Pani Mellops, Pana Mellops i ich czterech synków - Ferdynanda, Izydora, Feliksa i Kazika. O relacjach między...świńskich?, matczynej trosce, ojcowskim szaleństwie iżnyniersko-konstruktorskim, wzajemnej pomocy i wsparciu, nieszczęściach, które zostają przezwyciężone... Na ok. 170 stronach zostało opisanych "zaledwie" pięć przygód kochającej się rodzinki, rekompensuje to natomiast ich niezwykła wielowątkowość i zaskakujące zwroty akcji: przykładowo "zwykły" lot samolotem wybudowanym wspólnie przez męską część Mellopsów zakończył się chałupniczą produkcją paliwa z alkoholu wydestylowanego z trawy (sic!) oraz odbiciem jednego z synów z rąk Indian (złapanie totemu, do którego był przywiązany Kazik, na lasso zwisające z naprawionego samolotu). Szalone, nietuzinkowe, zabawne? - taka jest ta książka.

Każda ze stron zawiera ilustrację i niewielką partię tekstu, dzięki czemu książkę mogą samodzielnie czytać zaprawione w boju przedszkolaki lub uczniowie pierwszych klas szkoły podstawowej. Stosunkowo mała ilość tekstu może przyspieszyć lekturę, ale nie musi. Równie dobrze możemy sycić się poszczególnymi kartkami, dawkując sobie przyjemność (czas poświęcając na, na przykład, opowiadanie sobie ilustracji). 

Odnośnie szaty graficznej powiem krótko: zachwyca. Zastosowano jedynie dwa kolory (wzbogacone granicznymi, czyli bielą i czernią): błękitny i brzoskwiniowy. Barwy pastelowe, ale nie słodkie, zawierające pewną surowość, bardzo estetyczną. To one wyznaczają charakter i klimat każdej strony, spajają książkę w całość, tworząc z niej naprawdę piękny przedmiot.

 - W tego typu historiach nie liczą się pieniądze, lecz przyjemność, jaką się z nich czerpie - oznajmia Pan Mellops.













Tomi Ungerer, Przygody rodziny Mellopsów, Wydawnictwo Format, Wrocław 2010, 176 s.

wtorek, 13 maja 2014

konferencja "Książka dla dzieci - jak to się robi?" (w ramach 4. edycji "Książka dobrze zaprojektowana - zacznijmy od dzieci")

Zacznę od końca, bowiem wykład zamykający piątkową konferencję "Książka dla dzieci - jak to się robi?" dotyczył Józefa Wilkonia i miał związek z wystawą, o której pisałam w poprzednim poście (tutaj).

Janusz Górski, profesor Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku, grafik i projektant wielu nagradzanych książek (dodatkowo pomysłodawca i projektant monografii Józef Wilkoń. Szum drzew), w barwnej narracji ilustrowanej nie mniej barwnymi slajdami starał się udowodnić, że użyte przez niego w tytule wykładu epitety i określenia Józefa Wilkonia nie były poczynione na wyrost. Dlaczego więc niesamowity Józef Wilkoń jest najlepszym polskim ilustratorem (w historii)?
Odpowiedzi udzielić mogły same prace Wilkonia. Zmiany w stylistyce poszczególnych ilustracji, grafik, wreszcie sięgnięcie po rzeźbę, ciągłe inspirowanie się i poszukiwanie natchnienia, swoista nieumiejętność usiedzenia w miejscu, powiedzenia sobie "Osiągnąłem już wszystko, mogę dać sobie spokój"... Wzruszający był jeden z ostatnich slajdów, przedstawiający Józefa Wilkonia przy pracy: 85-letniego staruszka z piłą tarczową czy siekierą, "ciosającego" rzeźby w niezmąconym akcie twórczym... Jego życiorys, jak stwierdził Janusz Górski, mieści życiorysy wielu dobrych ilustratorów.
Począwszy od pełnych abstrakcji (Wilkoń - jako malarz z wykształcenia - nie miał obaw przed złamaniem zasad rządzących ilustracją), przez rysunek piórkiem z dominującą przypadkową plamą (niekontrolowany rozlew farby poddany jednak dyscyplinie), następnie kolor płaski... Przez odejście w latach 60. od malarskości i posługiwanie się kreską (powstaje trójwymiarowy, walorowy obraz budowany za pomocą linii)... Przez wprowadzenie koloru złotego, zastosowania worków foliowych... Przez powrót do motywu rozlanej farby, ale w połączeniu z inspiracją rysunkami naskalnymi (widoczne chociażby w ilustracjach koni, tak charakterystycznych dla Wilkonia)... W latach 70. i 80. natchnienie płynące ze sztuki ludowej (ciekawe, choć nielubiane przez twórcę)... Następnie ilustracje proste, ciepłe, serdecznie, w bardziej radykalnej formie... Wreszcie rzeźby, na których bynajmniej nie zamierza poprzestać...
To niezamykanie się w sztywnych ramach, poszukiwanie nowych możliwości (ostatnio z sięgnięciem nawet po I-pada, z pomocą którego tworzy się ilustracje), wreszcie ciągłe redefiniowanie własnego stylu... W kinach gości niesamowity Spiderman, bo superbohaterowie od jakiegoś czasu są tak określani. Niesamowity jest także Józef Wilkoń - superbohater polskiej ilustracji.



Prócz prac Wilkonia prezentowano również innych ilustratorów. Na slajdzie bodajże jedna z ilustracji-kolażu Bohdana Butenki.

Na slajdzie Józef Wilkoń przy pracy.






Niespełnione pragnienie Wilkonia: wydać ilustracje do "Don Kichota".


Józef Wilkoń "współcześnie"; na slajdzie tworzący swoje rzeźby.


Może się wydawać, że sylwetka Józefa Wilkonia zdominowała wydarzenie. Zdominowała, być może, moją percepcję, jeśli weźmie się pod uwagę obcowanie z pracami artysty przez dwa dni z rzędu. Ale konferencja poruszała też inne tematy, z różnych stron ujmujące "problem" tworzenia książek dla dzieci.

Dużym zainteresowaniem cieszyła się prezentacja przedstawicielek wydawnictwa Dwie Siostry: Joanny Rzyskiej i Katarzyny Domańskiej. Pod szyldem "Edukacja mimochodem" zaprezentowano kilka tytułów, które poprzez zabawę "edukują" młodych czytelników (cudzysłów umotywowany specyficznym wydźwiękiem czasownika). Zerwanie ze sztywnymi regułami, ograniczeniami, odwaga zerwania z konwencją, poszerzenie granic i zwrócenie uwagi na uniwersalizm przekazu graficznego - tak w skrócie można opisać książki z serii "D.O.M.E.K." (w przygotowaniu "M.U.Z.Y.K.A." i "O.G.R.O.D.Y."), "Kupa", "Robale", "Zróbmy sobie arcydziełko" i inne. Książki "aktywnościowe" wykorzystują założenia pedagogiki aktywnej, wedle której dorosły podąża za dzieckiem - nie podpowiada, ale daje narzędzia. Z kolei książki w dużej (jeśli nie przeważającej) mierze będące ilustracjami, grafikami potrafią inspirować; przykładem dzieci, które po lekturze "D.O.M.E.K." zaczynały same projektować nietypowe przestrzenie mieszkalne.




Pierwszy z wykładów - "Czego Jaś się nie nauczy… Polscy ilustratorzy w służbie Jej Wysokości Nauki" Anity Wincencjusz-Patyny - był wyprawą w przeszłość, w przeważającej mierze przeglądem okładek książek popularnonaukowych dla dzieci i młodzieży. Podróż fascynująca, będąca de facto zasygnalizowaniem pewnych treści, problemów, bo temat szeroki a czasu na prezentację mało... Pasja Anity Wincencjusz-Patyny przemieniła wykład we wciągającą narrację. Poruszyła pewne struny odpowiadające w organizmie za ciekawość i odczuwanie głodu: chciało się więcej i więcej... Apetyt rósł w miarę konsumowania treści i grafik ze slajdów.

Marta Krzywicka i Anna Boboryk opowiedziały o trudnym procesie tworzenia podręcznika typu "Elementarz". Jako autorki pakietu "Tropiciele" (nagrodzonego Złotą Nagrodą BESA Best European Schoolbook Award 2013 Targów we Frankfurcie) wydanego przez WSiP, na własnym przykładzie przedstawiły drogę od pomysłu autorskiego, przez redakcję, współpracę z grafikiem, projektowanie właściwe, konsultacje i recenzje do wydania. Temat o tyle interesujący, że w pewien sposób tłumaczący specyfikę tworzenia podręcznika właśnie i związane z tym problemy (co w odwołaniu do rozgorzałej niedawno dyskusji o nowym "Elementarzu" było nader kształcące). "Ale mamy kota! – czyli projektujemy podręcznik" przyciągnął uwagę kapitalną szatą graficzną slajdów: spójną i zabawną.

Wreszcie inspirująca prezentacja książki "Majn Alef Bejs", czyli "kilka słów o projekcie, procesie i zwrocie akcji" z ust autorki - Urszuli Palusińskiej. Urokliwa sylwetka twórczyni - nieśmiałej animatorki, która nagle (prawie przypadkiem) stała się ilustratorką - nadała całości specyficznego charakteru, zmniejszyła dystans. Mogliśmy przyjrzeć się pracy nad książką od drugiej strony (włącznie z dostępem do odautorskich szkiców i kolejnych etapów pracy nad ilustracją). Jak uczynić bohaterem literę? Jak w sposób nowoczesny opracować grafikę, jeśli książki kultury żydowskiej zazwyczaj sięgają do tego, co było kiedyś, tchną swoistym tradycjonalizmem (niestety, momentami trącącym naftaliną)? Jak skonstruować tekst w jidysz dla dzieci, które z pismem hebrajskim nie miały dotąd do czynienia? Jak sprawić, by z pomocą książki nauczyły się alfabetu? Zadanie niełatwe, ale wykonane świetnie: nagrodzone zresztą BolognaRagazzi Award 2014 w kategorii Non-fiction. Prezentacja stała się opowieścią o procesie twórczym: jak z przypadku może zrodzić się dobry projekt, jak należy wierzyć we własne możliwości, zaufać propozycjom podrzucanym przez Życie i nabierać apetytu na więcej. 


Ja nabrałam. Czekam na koleją - piątą już - edycję "Książki dobrze zaprojektowanej - zacznijmy od dzieci" z niecierpliwością.


Konferencja odbyła się 9 maja 2014 roku w auli Biblioteki Śląskiej. Więcej zdjęć możecie zobaczyć TUTAJ.

czwartek, 8 maja 2014

wystawa "Józef Wilkoń. Ryby, ptaki, ssaki i inne wilkołaki"

Dzisiaj po raz pierwszy byłam z synkiem w galerii. Nie byłam pewna, jak Janek zareaguje w przestrzeni wystawowej, ale nastrajałam się optymistycznie: wszak to wystawa prac Józefa Wilkonia, uznanego ilustratora, więc tematyka - jak by nie patrzeć - oscylująca wokół dzieci...

Już od progu przywitały nas drewniane rzeźby przeróżnych zwierząt. Synek wskazywał poszczególne stwory palcem, ryczał na widok wielkich kociąt (czyt. robił profesjonalne "Rrraaarr!" w miejsce płaczu ;)), co jakiś czas słyszałam jego zainteresowane "Tam!" (ilustrowane kolejnym wystrzałem wyprostowanego palca). Oglądaliśmy razem ilustracje, przeglądaliśmy książeczki (z jedną nie chciał się rozstać; myślał pewnie, że można ją wziąć do domu, jak w przypadku książek z księgarni Zła Buka, przez którą należy przejść, żeby wejść do Galerii Rondo Sztuki), opowiadałam mu zmyślone na poczekaniu historyjki... Nawet animację obejrzał (dwukrotnie, wymógł bowiem na mnie powrót do "sali telewizyjnej"). 

Zaskoczyła mnie (i oczarowała) różnorodność prezentowanych eksponatów. Można by sądzić, że skoro prezentowane będą prace ilustratora, to głównie ilustracje zamknięte w ramach będą skupiały uwagę widza. Tymczasem prócz wspomnianych ilustracji pojawiły się także rzeźby, filmy, instalacje... Niektóre z książek - jak w tradycyjnie rozumianej galerii czy powierzchni muzealnej - można było podziwiać zza szklanej szyby gablot, inne (ogromny plus za ten pomysł!) rozłożono na stoliku z przyzwoleniem przeglądania. I tak w nasze ręce powędrowała opowieść o czarnym kotku odwiedzającym zamkniętego w klatce lamparta; opowiedziałam ją synkowi, instynktownie kierując się samymi ilustracjami, bowiem tekst był bodajże po... chińsku. Dzięki temu mieliśmy jednak więcej zabawy!

Te faktury! Drewno, tkany materiał, metal, papier...

Ociosane kawałki z drewna - czasem surowe, czasem pomalowane - stawały się zwierzętami (czy to sklasyfikowanymi i zanotowanymi przez "poważnych" badaczy, czy to odnotowanymi w wyobraźni literatów; stąd zresztą tytuł wystawy: prócz znanych nam gatunków, gatunki raczej zmyślone. Chociaż... kto wie? ;)) ze srebrnymi pinezkami połyskującymi jak najprawdziwsze oczy. Pozawieszane na sznurkach przeistaczały skrawek pomieszczenia w dno oceanu, plażę albo wielki ptasi dom. Spacer z dzieckiem po galerii był więc spacerem po krainie wyobraźni, z Don Kichotem, lampartem albo pieskiem jako towarzyszami wędrówki. A prowadziła nas fantazja.




































Galeria Rondo Sztuki, Katowice (na Rondzie obok Spodka). Finisaż wystawy jutro o godzinie 19:00.
Zdjęcia mojego autorstwa.