sobota, 23 lutego 2013

Susan Vreeland "Niedziela nad Sekwaną"

recenzja ukazała się 21 lipca 2011 roku na portalu StacjaKultura.pl (TUTAJ)
________________________________________________________________
 
Auguste Renoir, Śniadanie wioślarzy
 
Uważam, że obraz musi być czymś przyjemnym, pogodnym i ładnym, tak, ładnym! W życiu jest dość przykrych rzeczy, abyśmy mieli tworzyć ich jeszcze więcej.
Pierre-Auguste Renoir
 
Słowa te, przytoczone jako motto, opisują malarski pomysł Renoira, dookreślają jego wizję la vie moderne, czyli nowoczesnego życia. Na tamtym obrazie Degas przedstawił swoją wizję nowoczesnego życia: samotność w mieście pełnym obcych ludzi - wyjaśniał Auguste. - Moja wizja jest inna - to bycie częścią radosnej wspólnoty.

Susan Vreeland przenosi nas do Paryża roku 1880. Mamy wakacje, ciepłe słońce okala swoimi promieniami okoliczną przyrodę, z ludźmi włącznie. Zafascynowany światłem Pierre-Auguste Renoir pragnie oddać otaczające go piękno, dotknąć i zatrzymać na płótnie czułymi ruchami nadgarstka. Uwiecznić. To czas wyjątkowy nie tylko ze względu na porę roku. Chociaż od wojny z Prusami minęło już dziewięć lat, to jednak świat się zmienił i dla wielu nic nie było już takie samo. Kobiety walczą o wpływy w świecie wciąż zdominowanym przez mężczyzn, przecierają szlaki, chociaż konwenanse wciąż stanowią dla pewnych grup (głównie starszego pokolenia) swoisty hamulec bezpieczeństwa. Obyczajowość znajduje odzwierciedlenie w sztuce - impresjoniści zabiegają o uznanie, prowadząc spór nie tylko z wychowankami tradycyjnej szkoły malarstwa. Ich awangardowość zaczyna rodzić pytania nie tyle o technikę, co o cel sztuki. Grupa zaczyna się dzielić, formować na nowo wokół person, które podzielałyby ich priorytety. Wewnętrzny rozłam - czy tak należałoby rozumieć świat końca XIX wieku? Czy tylko za pośrednictwem rozczłonkowania i poszukiwania własnych dróg ma rodzić się nowoczesność?
 
Renoir podnosi oczy ku słońcu, które go oślepia. Spuszcza wzrok, który wpierw zmęczony widzi zamglone plamy, powoli stają się one jednak wyraźnymi smugami światła, które skaczą z liści drzew na źdźbła traw, łaskoczą kwiatostany i tańcują na powierzchni wody, by za moment kąpać się w niej, rozświetlając rzeczne kamienie. Każdy jest inny: kamień, dzień, pojedyncza chwila. Tak samo artyści. Auguste zauważył "W górze rzeki komin wytwórni powozów, który rzucał refleks ochry i buchał ciemnografitowym dymem. Claude Monet umieściłby pod nim żagiel. Gustave zignorowałby brzeg i malował z dziwnej perspektywy szpiczastego dziobu regatowego skula z wiosłującą załogą. Pisarro, ten stary komunard, głównym punktem obrazu uczyniłby komin, symbol proletariatu." Błogosławiona indywidualność, która każdego czyni wyjątkowym. Co pokazałby Renoir? Vreeland spieszy z odpowiedzią: "Nowy Paryż był wspaniały, o tak, lecz któregoś dnia ludzie zapomną o krętych średniowiecznych ulicach, o studni rzymskiej i historii zawartej w tych kamieniach, tak jak przyszłe pokolenia nie będą wiedziały, jak paryżanie żyją teraz, i o tym, jak pomimo złych czasów Paryż znów stał się szczęśliwy. Chciał, żeby takie było jego malarstwo. Chciał pokazać w nich szczęście swoich czasów." Dzięki Bogu, artyści nie pozwalają światu zapomnieć. Malarze, pisarze... Autorka jednoczy się z Renoirem, mają bowiem wspólny cel: przekazać światu prawdę o tamtych czasach. Prawdę, która nie zawsze musi w matematycznej dokładności równać się autentyczności wszystkich faktów. Jak w przypadku kobiecych opowieści: to emocje są istotne, to prawda ludzkiego wnętrza wypełnia świat ową barwną wieloznacznością, poruszając serca i dotykając duszy. Auguste zauważy w książce: "Gdybym chciał snuć opowieści, użyłbym pióra. Proszę wybrać obraz historyczny, jeśli chce pani historii. Tutaj ważną rzeczą jest nie to, co się dzieje, ale jak to, co się dzieje, jest przekazane.", co jednocześnie usprawiedliwia prozę Vreeland i ją dopełnia. Jeśli odbiorcy widzą tylko namalowany obraz, a nie sam akt malowania, tracą połowę przyjemności. Dzięki "Niedzieli nad Sekwaną" odzyskujemy stracone dobra.

Książka zaczyna się w momencie znaczącym - podróżujący na swym parowym motocyklu Renoir ma wypadek. Zagapiony upada, raniąc się. "Obraz! Wpadał w obraz, leciał coraz niżej!" - opisze to Vreeland, doskonale charakteryzując nie tyle położenie swojego bohatera, co... nasze! Lektura jej książki jest bowiem w istocie podróżą w głąb obrazu, którego fragment uwieczniono na okładce. Z początku nieznajome twarze powoli stają się dla nas bliskimi, poznajemy bohaterów z płótna jak oni siebie: towarzysząc im w niedzielne popołudnia, delektując się atmosferą rozluźnienia. Dopuszczeni jesteśmy jednak głębiej: prawie każdej postaci poświęcono osobny rozdział, w którym śmialiśmy się, wzruszaliśmy, denerwowaliśmy się razem z nimi. Postaci prawdziwe, kiedyś realnie żyjące, wskrzeszone za sprawą Vreeland, która pozwoliła przemówić unieruchomionym na obrazie twarzom. Wielki podziw budzi wykonana przez autorkę praca - rozmowy z kustoszami wielu galerii, muzeów, z badaczami impresjonizmu, malarstwa, historii Francji. Amerykanka podróżowała śladem swoich bohaterów, starając się z ich perspektywy ujrzeć świat mający się odrodzić na kartach jej książki. I chociaż w "nocie autorki" uczciwie zauważa, że miejsce białych plam zapełniła kolorytem własnej wyobraźni, tak była ona pobudzona rozbudowaną bibliografią, której dokładny spis Vreeland przedstawia na swojej stronie oficjalnej.

Wszystko to sprawia, że otrzymujemy fabułę niezwykłą: połączenie sztuk dające dopełniony obraz. Socjologia kultury, historia malarstwa (z techniką włącznie), psychologia, żeglarstwo... Spoczywająca w naszych rękach "Niedziela nad Sekwaną" to swoisty poradnik, słownik i podręcznik w jednym. Niejako przewodnik po Paryżu tamtych czasów. Pasjonująca historia ludzkich indywiduów, wzbogacona wiedzą, która bynajmniej nie przynudza. Podana jest ona przez Vreeland naturalnie, jakbyśmy spajając się z fabułą przyjmowali szczegółowość za objaw wiarygodności. Książkę czyta się momentami jak kryminał, wśród sylwetek na okładce szukając wzrokiem postaci właśnie opisywanej. Uśmiech, gdy zaczynasz myśleć, że poznałeś twarz bohatera. Zaskoczenie, gdy Vreeland daje Ci prztyczka w nos. Dodatkowo fragmentaryczność obrazu umieszczonego na okładce wzmaga ciekawość, sprawia, że na własną rękę szuka się oryginału, porównuje, sprawdza "zaginionych".

"Niedziela nad Sekwaną" w dużej mierze stanowi studium pracy twórczej, naświetlając nam dylematy Renoira, zakorzenione w sytuacji materialnej, społecznej, uczuciowej. Poznajemy nie tylko artystę - przede wszystkim poznajemy człowieka. "Religia jest wszędzie. - Namalował parę pociągnięć. - W umyśle. - Nałożył farbę na pędzel. - W sercu. - Jeszcze kilka uderzeń pędzlem, a potem się zatrzymał. - I w miłości, wkładasz ją w to, co robisz." To książka niezwykle uczuciowa, dotykająca bowiem sfer kojarzących nam się z pięknem, pobudzających emocje. Przyroda, sztuka (również kulinarna), erotyka... Splecione razem opowiadają niezwykle osobistą historię estetyki, która rozciąga się na istnienie świata, zakotwiczając nasze w nim istnienie, dając temu istnieniu swoisty cel. Malowanie staje się dla Renoira dotykaniem człowieka, głaskaniem policzków kobiety, pieszczotliwym gładzeniem jej ciała, kontaktem niezwykle intymnym. Vreeland, ukryta za artystą, pokazuje nam, jak ludzka skóra przybiera kolory otoczenia, każe w człowieku dopatrywać się świętego - święci dla Auguste′a to bowiem ci, przez których prześwieca światło (jak w zapamiętanych przez niego w dzieciństwie witrażach z Notre Dame). Jeden z bohaterów, cytujący wciąż Szekspira Jules, dopowie: "Mam wrażenie, że każdy z was jest pryzmatem, przez który przeszło światło miejskiego życia", co w zasadzie charakteryzuje nie tylko modeli ze "Śniadania wioślarzy", ale i - jak sądzę - wielu z nas. Czy świat zmienił się tak bardzo od tamtego lata? Owszem, przybyło nowinek technicznych, zminiaturyzowały się nasze sprzęty codziennego użytku, wprost proporcjonalnie do wzrostu oczekiwań. Malujemy nierzadko z pomocą myszki albo samego pomysłu (myślę, że pragnienie Renoira oddania hołdu procesowi twórczemu znalazłoby wspaniałą realizację w sztuce konceptualnej), zmieniła się moda, ludzkie nawyki. Ale czy sam człowiek? Wciąż mamy do czynienia z walczącymi o swoje prawa kobietami, ze społecznymi układami, rodzicielskimi obawami, flirtami, miłościami i pierwszymi i dojrzalszymi. Ludzie rodzą się, żyją i umierają. Korek wciąż podskakuje na powierzchni wody, prześlizgując się przez dni, miesiące, lata. Słowa bohaterów, którzy krytycznie opisują zauważone zjawiska, nie tracą na ważności. Stwierdzenia: "Chleba! Chleba!, żądali sto lat temu. Przedstawień i latawic, oto czego domagają się dziś" lub: "Dziennikarz. Wszyscy są dziennikarzami. Co tydzień nowe dzienniki. Nowi krytycy. Każdy może nazwać siebie krytykiem sztuki, jeśli ma dwoje oczu i pióro. Niedługo jedyną rzeczą, jaką będą mieli do napisania, będzie pisanie wzajemnie o sobie." uzmysławiają, jak niewiele uległo przekształceniom, zmieniając może jedynie metody artykulacji lub natężenie. Jaki świat przyjdzie nam oglądać za kolejnych 100 lat?

Rozterki Renoira wynikały z niezwykłego uwielbienia piękna i pragnienia, by je jak najlepiej oddać. Sztuka jest uwidocznioną miłością, a każdy artysta "najmniej zadowolony jest z tego, co sprawia mu najwięcej przyjemności". Z pomocą przyjaciół wszystko staje się jednak możliwe. Gdy kochamy świat, ten oddaje zainwestowane w niego uczucie z nawiązką. "Toast na cześć przyszłego obrazu Auguste′a. Toast za la vie moderne, które daje nam wolność wiosłowania tam, gdzie nam się podoba, i spożywania przy stole życia. Obyśmy przepędzili nasz czas i bogactwo radośnie, zachowali naszą wolność i cieszyli się życiem, cokolwiek się stanie. À votre santé!"


Susan Vreeland, Niedziela nad Sekwaną. Renoir i Śniadanie wioślarzy, Wydawnictwo Bukowy Las 2011, 584 s.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz