Kiedy zobaczyłam "Małe świnki" wśród sterty książeczek dla dzieci, zakochałam się od razu. Musiałam kupić. Zawsze lubiłam przybierać w zabawie różne tożsamości, stwierdziłam więc, że nie będzie problemu z animacją książeczkowych pacynek podczas zabawy z synkiem. Potem, dla siebie, siostry i koleżanki mamy, zamówiłam jeszcze "Ukochanego pieska". Do kompletu brakuje historyjki o owieczce, była to natomiast bajeczka bardziej dla dziewczynek (owieczka należała do jednej), więc z niej zrezygnowałam.
Książeczka jest stosunkowo nieduża, ma grube karty i pacynkę, którą można poruszać palcami.
Jak to działa?
Tekstu jest stosunkowo niewiele, nie on zresztą gra tu pierwsze
skrzypce, ale postać, którą można ożywić: piesek wesoło zaszczeka,
świnka opowie, co niesie kupionego w koszyku.
Tekst może również, oprócz aktywizacji dziecka uczącego się mówić (przykładowo "Małe świnki" pełne są miejsc, w których można bawić się w wymienianie różnych przedmiotów, czy to przy okazji wizyty na bazarku, czy to podczas obiadu świnki), stać się punktem wyjścia do rozmowy o wegetarianizmie. Weźmy pod lupę poniższą scenkę:
Świnka widzi wilka, który zajada... kiełbaskę. Mięso. Kolejna strona przedstawia uciekającą różową pacynkę, która spieszyła się spłoszona do domku.
Można też opowiedzieć dziecku o różnych dietach poszczególnych zwierząt, łańcuchu pokarmowym, piramidzie żywieniowej. Jak w przypadku "Oczami maluszka": koloryt narracji zależy od rodzicielskiej inwencji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz