środa, 27 lutego 2013

Sandra Gulland "Cesarzowa Józefina"

recenzja ukazała się 25 kwietnia 2012 roku na portalu StacjaKultura.pl (TUTAJ)
__________________________________________________________________

fragment obrazu barona Francois Gerarda "Cesarzowa Józefina w stroju koronacyjnym" (1808 rok)

Napoleon powiedział kiedyś, że historia to opowieść zwycięzców. W istocie, przyszłość kształtowana jest przez tryumfatorów, ich zdobycze (od materialnych po duchowe), swoistą linię programową. Historia to opowieść dopuszczonych do głosu, gawęda okrojona i wybiórcza. O ile Napoleon odnalazł swoje miejsce w dyskursie historycznym - jego ostateczna przegrana nie przekreśliła wcześniej wypracowanej wielkości (odsyłając zresztą do zadomowionego w kulturze europejskiej przykładu Cezara, z którego zresztą sam Bonaparte chętnie korzystał) - tak Józefina pozostawała w jego cieniu, zapomniana. Sandra Gulland w ostatnim tomie poświęconym kobiecie, wkłada w jej usta słowa pełne czułości, ale nie pozbawione goryczy: Nad łóżkiem wisi mój portret, częściowo skryty w cieniu. Bonaparte sam go wybrał, gdyż ze wszystkich moich wizerunków ten najbardziej mu się spodobał. Historia to opowieść mężczyzn, moglibyśmy powiedzieć, parafrazując słowa Napoleona. Kultura zachodnia, patriarchalna, niewiele pozostawiała miejsca kobietom. Ich jasno określone zadania, niemożność odezwania się bez pozwolenia (rozumiana w tym ujęciu szerzej, niemal metaforycznie), zamykanie w sztywnym systemie, regulowały przez wieki relacje społeczne, odsuwając płeć piękną od spraw ważnych, od świata mężczyzn. Przykłady bohaterek wyrywających się utartemu modelowi zdawały się jedynie potwierdzać regułę, stanowiły swoisty zawór bezpieczeństwa. Niemniej, już Ignacy Krasicki zauważył: Mimo tak wielkiej płci naszej zalety, my rządzim światem, a nami kobiety. Dzisiaj oddaje się paniom sprawiedliwość, świat zresztą stał się bardziej otwarty na różne opowieści, nie tylko kobiece i o kobietach. Sandra Gulland odkurza zapomniane rozdziały księgi poświęconej Francji Napoleona, znaną historię wielkiego męża ubogacając opowieścią o jego niezwykłej małżonce. Sama bohaterka zauważyła: Dziś kończę czterdzieści lat. Niejeden powiedziałby, że wkroczyłam w wiek, w którym kobieta nie ma prawa domagać się adoracji ze strony męża, że jestem już na to za stara. Z czułością myślę o ciotce Dezyderii i kuszącym szeleście jej taftowych spódnic. Ja za stara? Bzdura!

Powracamy do Józefiny, której małżeństwo z Bonapartem kwitnie. Towarzyszymy parze w miłosnych uniesieniach i uczuciowym trwaniu przy sobie, jednocześnie obserwując powolne pękanie tej jakże pięknej figury zakochanych. Słowa: rytualne obecnie uwagi, że świat bardzo się zmienił, a my wszyscy musimy teraz oszukiwać, grając nasze nowe role - jak stwierdzi w pewnym momencie bohaterka - doskonale opisują sytuację w ówczesnej Francji, opisują świat polityki w ogóle. Opuściliśmy spokojne dworki z pierwszego tomu, krajobraz z części drugiej oprawiono w złote ramy, poubierano w jedwabie i obsypano kamieniami szlachetnymi. Blichtr nowego świata przytłacza jednak Józefinę, zdaje się nie pasować ani do niej - tęskniącej za spokojnym starzeniem się u boku męża, ani do Napoleona - przekonanego o sile PR-u, ale jednocześnie skąpego. Uniwersum wielkich i bogatych zagarnia rzeczywistość bohaterki, ją samą zamykając w złotej klatce konwenansów. Pozycja i dostatek kosztują - nie tylko w aspekcie materialnym, który jest oczywisty. Józefina zostaje wprzęgnięta w system obyczajów królewskich, trudno jej być sobą samą w otoczeniu świty i - mniej lub bardziej - zakłamanych osób. Polityka zmienia ludzi. Wielkość pociąga za sobą małość, jin i jang nieprzerwanie wirują, Uroboros wciąż zjada swój ogon. Bohaterka nakłada na twarz ceruse, gęste bielidło o trujących właściwościach, które przeistacza kobiecą twarz w maskę piękna i zadowolenia. Kim jesteśmy i do czego dążymy? - uniwersalizm pytań czyni książkę Sandry Gulland aktualną. O ile bowiem zmieniają się okoliczności, o tyle ludzie pozostają niezmienni, uwikłani w dyskursy władzy, ogarnięci żądzami, łaknący jednocześnie bliskości i zrozumienia.

fragment obrazu autorstwa Jacquesa-Louisa Davida i Georgesa Rouget "Koronacja Napoleona" (1806-1807)

Analiza formalna polskiego wydania przynosi ciekawe wnioski. Tytuły zminimalizowano, odwołując się do relacji bohaterki z Napoleonem (na przykład w pierwszym tomie imię "Józefina" - widniejące na okładce - pojawia się w utworze dopiero pod koniec, narzucone kobiecie przez Bonapartego). Na okładkach - lekko zmienionych wersjach wydań kanadyjskich - bohaterce trylogii ucięto twarz. Trudno mi nie oprzeć się wrażeniu, że w miejsce propozycji Sandry Gulland "odczarowania" literatury kobiecej (tworzonej przez kobiety i o kobietach), polski czytelnik otrzymuje produkt, którego opakowanie przeczy zawartości. Okładki w połączeniu ze zmienionymi tytułami (chwyt marketingowy?) wpisują pozycje w układ patriarchalny, schlebiają tradycyjnemu (w interesującym mnie ujęciu anachronicznemu) modelowi. Zasadnicze pytanie: po co? Powrócić można w tym miejscu do punktu wyjścia. Historia to opowieść zwycięzców. To opowieść mężczyzn - powtórzę, nie rezygnując z pewnej generalizacji, która - gdyby pokusić się o badania statystyczne - w mojej ocenie zostałaby wytłumaczona. Na szczęście wygląd zewnętrzny to nie wszystko, żeby zakochać się prawdziwie musimy poznać wnętrze, a to - w przypadku trylogii o Józefinie B. - oczarowuje i zachwyca.

"Cesarzowa Józefina" w momencie wejścia na tron królowała już w czytelniczych sercach. Z właściwą koronowanej głowie powściągliwością opowiada o ostatnich latach swojego życia. Autorski umiar w opisach, swoistą rezerwę, tłumaczę sobie trudem Sandry Gulland rozstania się z postacią, z którą niejako zdążyła się zaprzyjaźnić. W posłowie przeczytamy: Zamknięcie trylogii o Józefinie nie przyszło mi łatwo. Ukończenie książki oznaczało kres dziesięcioletniego niemal codziennego przebywania w towarzystwie mojej bohaterki i jej rodziny, było niczym zamknięcie drzwi do świata, który zdążył stać się moim domem. To jak pożegnanie bliskiego towarzysza, który odszedł na zawsze. Ukończenie trylogii i dla mnie nie było łatwe (choć zapewne trudno porównywać moje odczucia do autorskich): wypuściłam z rąk wyzwolonego ptaka, dziękując mu za bliskość i codzienny świergot. Mając nadzieję, że wróci, jednocześnie życzę mu, żeby nigdy tego nie zrobił - żeby był wolny, podbijał świat, jak podbił moje serce. W literaturze piękne jest to, że nic nie jest ostateczne. Każde zakończenie jest definitywne tylko w odwołaniu do procesu lektury, ten natomiast można powielać wedle życzenia. I niespodzianka: każde odczytanie zawsze będzie inne - Ingardenowskie konkretyzacje reanimują nadzieję.

Henri-Frederic Schopin "Rozwód cesarzowej Józefiny i Napoleona" (1809 rok)

Ostatni wspaniały taniec na Ziemi - jak można dosłownie przetłumaczyć oryginalny tytuł ostatniego tomu trylogii - właśnie się rozpoczął. Dajmy się porwać wirującym słowom, melodii kobiecego głosu. Kiedy opadniemy na poduszki, wycieńczeni, z uśmiechem na ustach będziemy wspominać kroki rozbieganych palców przewracających kartki.

Sandra Gulland, Cesarzowa Józefina, Wydawnictwo Bukowy Las 2012.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz