czwartek, 14 lutego 2013

Sandra Gulland "Józefina"

recenzja ukazała się 28 marca 2011 roku na portalu StacjaKultura.pl (TUTAJ)
_________________________________________________________________


Cenię wydawnictwo Bukowy Las za ich powieści historyczno-obyczajowe. Wpierw ciekawa "Żona astronoma" Kornelii Stepan, teraz "Józefina" Sandry Gulland, otwierająca trylogię pasjonująca historia przyszłej cesarzowej, żony Napoleona.

Złośliwi mogliby przejść obok książki obojętnie, tłumacząc się okładką przywodzącą na myśl kobiecy romans z epoki, coś pokroju Jane Austen piszącej o Francji: ot, zmyślona historia służąca kobietom do sentymentalnych podróży w przeszłość i ożywiania wiary, że wielka miłość zawsze zwycięży. O ile "Józefinę" rzeczywiście można by potraktować jako literaturę raczej damską (panowie wciąż niechętnie sięgają po tego typu książki, a szkoda), tak wszelkie uproszczenia czy uogólnienia są nie na miejscu. Ta prawie 500-stronicowa powieść, "zaledwie" tom pierwszy trylogii, przedstawia nie tylko kilkadziesiąt lat z życia Marii Józefiny Róży de Beauharnais (wpierw Tascher de la Pagerie), choć oczywiście fabuła jest podporządkowana tej postaci. Książka jest w istocie niejako sprawozdaniem z historii, opowieścią o ludzkim życiu malowanym na tle wielkich wydarzeń, oswobodzoną jednak z wielości dat, które mąciłyby w głowach, szczegółów, które rozpraszałyby uwagę.

"Józefina" napisana została jako pamiętnik tytułowej bohaterki, rozciągnięty na lata 1777-1794. Jako taki charakteryzuje się konieczną chronologią wpisów, choć nie brak wrzucanej mimochodem a zakłócającej to swoiste kalendarium - gdy skupi się uwagę na datach - korespondencji. Przypadek to żaden, skrupulatna Sandra Gulland zadbała bowiem, byśmy - w dobie natychmiastowego przepływu informacji i możliwości skomunikowania się z każdym w każdym momencie - odczuli, delikatnie chociaż posmakowali trudu dawnego utrzymania kontaktu, zwrócili uwagę na drogę, jaką przebyć musiały poszczególne listy, by trafić do adresatów. Dodało to lekturze tylko autentyczności, o co zresztą w przypadku trylogii o Józefinie B. (jak nazywa się ten cykl książek za granicą) nie trudno: na stronie wydawnictwa i okładce powieści przeczytać można o trudnie włożonym przez autorkę w zdobycie informacji. Zafascynowana postacią cesarzowej, Sandra Gulland wiele lat poświęciła na badania źródłowe, konsultacje z historykami epoki napoleońskiej,  wreszcie na naukę języka francuskiego. Podróże po Europie i wyjazd na Martynikę pozwoliły poznać "miejsca akcji", które później pisarka odtworzyła z pietyzmem.

Co ciekawe, w "Józefinie" brak rozbudowanych opisów, długawych dialogów czy "babskiego ględzenia" (wedle porzekadła, że papier wszak zniesie wszystko, szczególnie ten przyjmujący kobiece wyznania). Na początku rozczarowana tym swoistym "opisem konkretnym" - zdaniami oddającymi najważniejszy sens, wyzutymi z egzaltacji czy wybujałej elokwencji służącej wyniesieniu pisarskiego kunsztu na wyżyny - po kilku rozdziałach zrozumiałam: nie zawsze więcej oznacza lepiej. Opisy spontaniczne, tworzone jakby na gorąco, a przez to pozbawione wymyślnych ozdobników, które tylko ukrywałyby sensy w gąszczu metafor, dotykały bardziej, sprawiały, że książkę czytało się szybko, wręcz ją chłonęło. Przekonałam się, że krótka puenta silnie do mnie przemawia, może nawet mocniej wzrusza, nierzadko zaskakuje. Kornelia Stepan, wspomniana autorka "Żony astronoma", mówiła przy okazji "Józefiny" o braku oddechu: zachłyśnięci akcją nie chcemy bowiem wypuścić książki z ręki, żądni kolejnej dawki wrażeń. Robespierre twierdził, że "Historia to fikcja". Nic więc nie stoi na przeszkodzie, aby dać porwać się temu, który pisze najciekawsze scenariusze: życiu. Ludzkie historie pełne są tragizmu, chwały, tajemnic i wstrząsającego. Z całego serca dziękuję niepozornej, uśmiechającej się od ucha do ucha blondynce za przywrócenie Józefinie imienia, wskrzeszenie tej niezwykłej postaci, tak barwnej i intrygującej.

Miłość, mająca się spełnić przepowiednia, marzenia niemożliwe do zrealizowania, śmierć, rewolucja, zdrada, romans, widmo gilotyny, przyjaźń, macierzyństwo, nieszczęśliwe małżeństwo, bogactwo i bieda, monarchia kontra republika... Opowieść, która mogła by stanowić jedną całość, w tym przypadku jest zaledwie uwerturą, tak bogatą, że porażającą. Momentami trudno uwierzyć, że jednego człowieka ukształtowało tak wiele. "Józefina" przyprawia o rumieńce, daje obraz życia we Francji czasów rewolucji i przemian, kultu gilotyny. Otwiera oczy na ludzką niesprawiedliwość i niegodziwość, która istniała zawsze. Daje też nadzieję, budowaną chociażby spoufaleniem się z bohaterką: kobietą odczuwającą jak i my, którą historia postanowiła uczynić królową. "Napoleon twierdził, że podbijał kolejne kraje, natomiast Józefina podbijała ludzkie serca", miała powiedzieć Sandra Gulland, dodając: "A co najbardziej zdumiewające, robi to nadal." I moje serce podbiła ta niezwykła kobieta, którą znałam do tej pory jako nieco enigmatyczną postać z filmów, wyblakłych kart historii, mało znaczącą, kryjącą się w cieniu przesławnego Napoleona. Jakże przyjemne są pozytywne rozczarowania...

Pozostaje nam dziękować - jak autorka w dedykacji - Richardowi, który nalegał.

Sandra Gulland, Józefina, Bukowy Las 2011, 496 s.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz