recenzja ukazała się 20 grudnia 2010 roku na portalu StacjaKultura.pl (TUTAJ)
_________________________________________________________________
Mocna, szczera, bezkompromisowa i nieocenzurowana autobiografia Księcia Ciemności Ozzy′ego Osbourne′a, legendarnego wokalisty Black Sabbath.
"Odgryzł łeb nietoperzowi. W porządku. Odgryzł łeb gołębiowi. Niech będzie. Ale nie jestem zabójcą szczeniaków, czcicielem diabla albo kimś, kto chce, żeby jego fani strzelali sobie w głowę. Męczą mnie tego typu pierdoły. Wiecie, ludzie ubarwiają swoje opowieści."
Autobiografia Ozzy’ego Osbourne’a jest szczerą opowieścią o sobie, nierzadko ukróceniem wielu mitów krążących wokół dawnego wokalisty zespołu Black Sabbath. To opowieść ubrana w formę wielu historyjek i anegdot, które w pamięci Anglika złożyły się na jego życie. Ludzie snują własne opowieści, media podsycają plotki, które zostają powielone z dołożeniem nowych szczegółów, często zresztą wyssanych z palca. Ciemna otoczka, którą swego czasu okrył się "Książę Ciemności", zostaje w książce rozwiana cichym westchnieniem starego narkomana i alkoholika pomieszanym z wesołym chichotem żartownisia. Ozzy opowiada w swej autobiografii o pozytywach i negatywach narodzin po wojnie, życia w ubóstwie, dorastania w atmosferze buntu, wreszcie rozwoju kariery czy świata show biznesu. W jego wypowiedzi pobrzmiewają dwa rodzaje narracji: refleksyjna i łobuzerska. Historie z życia zmieszane są z opowiastkami o innych, z ogromu lat w miejsce długiego i rozciągniętego w czasie monologu sprowadzone do krótkich scenek z życia, które lekko spaja z sobą chronologia. I dobrze, tą wielką, czterystustronicową pozycję czyta się dzięki temu z zapartym tchem, nie mogąc doczekać się ciągu dalszego. A może tak działa przelana na kartki osobowość Ozzy’ego?
"Życie po wojnie, wiecie, nie było łatwe. Kiedy tata wracał nad ranem z fabryki General Electric, moja mama – Lilian – wyruszała do fabryki Lucasa. I tak dzień w dzień, bez żadnej, kurwa, odmiany, a jednak nie można było od nich usłyszeć słowa skargi." Może dlatego młody John, pierwszy po trzech siostrach chłopak urodzony w rodzinie Osbourne (po nim na świat przyszło jeszcze dwóch jego braci) postanowił urozmaicać sobie życie żartami. Błaznowanie, jak zaznacza, wiele razy pomogło mu wyjść z opresji. Myślę, że sprawiało również, że świat stawał się bardziej znośny. Mieszkanie z pięciorgiem rodzeństwa w jednym pokoju w ubogim Aston, gdzie jedyną perspektywą zarobkową było tyranie w fabryce przez resztę życia, nie dawało dogodnych warunków rozwoju. Ozzy (pochodzenie przezwiska nie zostało w autobiografii wyjaśnione: dla samego Anglika jego pojawienie się stanowi zagadkę) wypowiada się jednak ciepło o rodzinie, w jego wspomnieniach wyraźnie pobrzmiewa nieskrywany sentyment.
Po szkole stanął przed dylematem: praca fizyczna albo praca fizyczna. Kilka razy go wyrzucano, był typem buntownika, który nie zgadzał się na męczenie zdrowia i psychiki dla dożywotniej pracy za grosze. Wolał kraść, przez co trafił pierwszy raz w życiu do więzienia. "Nie jest to dla mnie żaden powód do dumy, ale nie należę do ludzi, którzy mówią: "Nieźle mi się powodzi, kasy nie brakuje, co będę wracać do przeszłości..." To są przecież moje korzenie." Autobiografia Ozzy’ego zawiera wiele historii smutnych czy wręcz odstręczających (jak praca wokalisty w masarni, dokładnie opisywana). Dzięki nim jednak krystalizuje się postać człowieka żywego, z krwi i kości, nie osnutej słodką otoczką tajemnicy gwiazdy rocka, której zależy na kształtowaniu swego wizerunku. Osbourne na kartach swej książki wiele razy przyznaje się otwarcie do tego, że był narkomanem i alkoholikiem, co zrozumiał jednak po latach, wcześniej myląc nietrzeźwość z byciem "kul". Niektóre z zabawnych sytuacji z czasem mieszały się również z momentami pełnymi grozy, jak nagłe przebudzenie się Ozzy’ego na autostradzie pełnej rozpędzonych samochodów - oczywiście po zażyciu dużej ilości środków odurzających. Z jednej strony książka stanowi świetne kompendium wiedzy na temat Księcia Ciemności, Black Sabbath, Wielkiej Brytanii tamtych czasów, z drugiej jednak jest opowieścią starzejącego się człowieka o latach szaleństwa, z których nie wszystko było kolorowe i warte zachodu. Przy tym Ozzy daleki jest od wybielenia się czy ucieczki od problemu. Jego bezkompromisowa szczerość zachwyca (mnie przynajmniej ujęła): jest autentycznym świadectwem o życiu i czasach. Człowiek, który wyłania się z tej opowieści, wydaje się być ciepłym facetem, zagubionym w nieprzychylnym, powojennym świecie, kiedy o lepszym życiu można było jedynie pomarzyć. Tworzę tu może dekonstrukcję mitu ostrego, budzącego kontrowersje rockmana, po lekturze autobiografii jednak nie można inaczej. Kto zresztą oglądał choć raz "Rodzinę Osbourne’ów" na MTV ten wie, co mam na myśli.
Książkę uważam za pozytywną (choć nie brak i chwil budzących grozę czy obrzydzenie): dawno nie uśmiechałam się tak szeroko, jak przy tej lekturze. Niekonwencjonalne zachowania Ozzy’ego czasem inspirują i pobudzają wyobraźnię, jak chociażby opowieść o wytatuowaniu sobie na dłoni słowa "thanks", żeby w ciągu dnia nie musieć zbyt często używać do dziękowania aparatu mowy. Oburzona Sharon zaprowadziła wówczas męża do lekarza, który miał usunąć "ozdobę" z ciała muzyka. Okazało się jednak, że bez amputacji dłoni będzie to niemożliwe, państwo Osbourne podziękowali więc za wizytę: Sharon męcząc głos, Ozzy tylko podnosząc rękę. Lub też wspomnienie czyhających pod hotelem, w którym zatrzymali się na czas jednego z koncertów muzycy z Black Sabbath, grupy ubranych w czarne peleryny satanistów odprawiających przy świecach modły. Mieli oni wiele razy żądać od zespołu specjalnego koncertu w trakcie ich czarnej mszy czy dziwnych obrządków. Dla Ozzy’ego był to wówczas szok: nie sądził, że istnieją ludzie, którzy biorą takie sprawy na poważnie. Któregoś wieczoru więc, zdenerwowany wciąż dręczącymi ich satanistami, nie przejmując się groźbą klątwy, podszedł do zakapturzonych postaci, zdmuchnął znajdujące się wokół nich świece i jak gdyby nigdy nic zaśpiewał "Happy Birthday". Raz przydarzyło mu się nawet "naprawić" wagonik kolejki górskiej: gdy stanęli nad przepaścią wokalista wyszedł przez klapę na dach w celu ponownego uruchomienia pojazdu, który jednak w tym momencie ruszył sam: rozpłaszczonemu na dachu Ozzy’emu nie pozostało nic innego jak odśpiewanie piosenki "Good Vibrations". To tylko niektóre z wielu anegdotek, gdybym chciała przytoczyć ich więcej, musiałabym zacytować większość książki. Oczywiście, wiele zachowań Osbourne’a powodowanych było alkoholem albo narkotykami. Zachęcony kiedyś przez pierwszą żonę, Thelmę, Ozzy wybrał się na degustację wina. Wyobraził sobie, że połączy przyjemne z pożytecznym. Niestety, darmowa zawartość kieliszków szybko znikała w przełyku Anglika, który pod koniec imprezy złożył zamówienie u organizatorów. Wydawało mu się wówczas, że zamawia kulturalnie 140 butelek znamienitego trunku. W ciężarówce przyjechało 140… skrzynek. "Nie byłbym zdziwiony, gdyby facet w laboratorium przywołał mnie i powiedział: Panie Osbourne, w pańskim alkoholu znaleźliśmy ślady krwi.", pisał później Ozzy. Problem alkoholowy dręczył go bardzo długo, gdy w końcu udało mu się przełamać, nie mógł zrozumieć znajomych. "Ale tak właśnie robią Anglicy: idą do pubu, żeby uczcić śmierć kogoś, kto nie żyje z powodu zbyt częstego chodzenia do pubu. To kraj alkoholików. Kiedy byłem młody, myślałem, że cały świat jest do bani. Potem wyjechałem do Ameryki i okazało się, że do bani jest tylko Anglia." Napisał też: "Jestem wdzięczny losowi. Nie ma takiego dnia, żebym nie myślał o tym, skąd pochodzę, do czego doszedłem i że w tamtych czasach nikt o zdrowych zmysłach nie postawiłby na mnie złamanego szylinga."
Ozzy dokonuje niejako rachunku sumienia. Jego autobiografia jest rodzajem rozliczenia się z przeszłością i życiem. Księgą pamiątkową, w której swoje miejsce znaleźli otaczający go ludzie i zapamiętane wydarzenia, ale również miejscem na refleksję. Nie brak tu zdań rodzaju: "Nienawiść nie prowadzi do niczego pozytywnego. Było minęło, więc nie życzę mu źle. Ja ciągle tu jestem, widzicie? Nie zakończyłem kariery. Więc po co jeszcze kogoś nienawidzić? I bez mojego wkładu dość jest nienawiści na świecie.", "Zawsze twierdziłem, że najlepszym sposobem na walkę z narkotykami jest zalegalizowanie tego ciulstwa. Ludzie w pięć sekund zrozumieją, że być narkomanem to straszny obciach, bo na razie jest w tym czadowy klimat buntu.", czy wreszcie "Mogę powiedzieć z ręką na sercu, że nie miałem zielonego pojęcia, czym jest miłość, dopóki nie poznałem Sharon. Wcześniej myliłem miłość z zadurzeniem. Potem zrozumiałem, że miłość to nie tylko figle w łóżku, ale poczucie pustki, kiedy druga osoba jest daleko. Kiedy daleko była Sharon, czułem się fatalnie." To lektura zwariowana, popieprzona, ale również mądra i nie pozbawiona dojrzałości. Wspaniała pozycja dla każdego fana Ozzy’ego, Black Sabbath, czy wreszcie mocniejszego grania. To też wspaniały materiał poglądowy dla wszystkich innych, z pouczającym przekazem, że nie należy oceniać po pozorach. Dopracowane wydanie książkowe wspaniale uzupełniają unikalne zdjęcia na kredowym papierze.
Uzależniony szaleniec, jajcarz, rockman, kochający mąż i ojciec, Książę Ciemności. Po kolejnym ostrym koncercie, ze słowami "Gdzie jest Dzidzia?" szukający za kulisami ukochanego kocyka syna. Odrzuca go kolor zielony, wierzy, że może się od wszystkiego zarazić, w stanie trzeźwości przejawiał zdolności parapsychiczne, kilka razy miał prorocze sny. Dla fanów psychol odgryzający nietoperzom i gołębiom głowy, sam uważający niektórych swoich fanów za psycholi (jednego, który na każdy koncert woził po świecie kieł mamuta mający pięć miliardów lat lub drugiego, który wszystko w swoim domu podpisał nazwiskiem Osbourne i wykupił grobowiec dla siebie i Ozzy’ego). Spotkał Johna Lennona, Marlina Mansona, Andy’ego Warhola ("Nie odezwał się nigdy ani słowem. Po prostu siedział z odjechaną miną i malował portrety."), George’a Busha, księcia Karola, stał na przyjęciu u brytyjskiej królowej obok Cliffa Richardsa (widząc ich Elżbieta II roześmiała się i powiedziała: "A, to na tym polega ta cała rozmaitość."), z fascynacją wspominający Boba Marley’a ("Jego twarz ginęła w kłębach dymu z marychy. Palił największego, najgrubszego dżointa, jakiego widziałem w życiu, a wierzcie mi, widziałem już to i owo. Myślę sobie wtedy: "Będzie śpiewał z playbacku, będzie śpiewał z playbacku. Nikt na takim haju nie zaśpiewa na żywca." On jednak zaśpiewał. I to bez potknięcia."), był idolem dla Kurta Cobaina, którego z kolei sam podziwiał. Oto on: niepowtarzalny Ozzy Osbourne.
John "Ozzy" Osbourne, Ja, OZZY. Autobiografia, Wydawnictwo TELBIT 2010, 402 s.
zdjęcie ze strony: http://www.antyradio.pl/Muzyka/Newsy-Muzyczne/Ozzy-Mam-wiecej-zyc-niz-kot |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz