_________________________________________________________________
Sandra Gulland, autorka wyśmienitej trylogii o
Józefinie, żonie Napoleona, powraca z kolejną narracją osadzoną we
Francji czasów wielkich władców. Tym razem główną bohaterką czyni Petite
- uroczą i niepokorną poskramiaczkę koni.
Portret Ludwiki de La Vallière namalowany przez Louisa Ferdinanda II Elle’a |
Francja
skropiona złotem promieni słonecznych: błyszczy się, kusi przepychem
królewskich rezydencji, kokietuje muszkami na twarzach kobiet, pobudza
apetyt bogatymi ucztami, bawi i zaskakuje dowcipem Moliera i
pomysłowością inżynierów króla. Francja Ludwika XIV zwanego Słońcem -
prawdziwy raj na ziemi? Sandra Gulland, z właściwą
sobie wnikliwością i skrupulatnością, maluje rzeczywistość tamtych
czasów, odsłaniając czytelnikom - widzom niezwykłych pokazów Jego
Królewskiej Mości - kulisy życia na dworze. Fabuła, tkana z pociągającą
prostotą, nie nosi znamion ośmioletniego gromadzenia materiałów przez
autorkę. Z jednej strony posunięcie fatalne: "Kochanka słońca"
może kojarzyć się ze zwykłym romansem, nieco bardziej wyrafinowaną
formą harlequina (przybraną, jak jej bohaterki, brokatem i jedwabiami). Z
drugiej strony wybieg jak najbardziej trafny: miejsce długich wywodów,
kreślenia tła historyczno-socjologicznego zajmuje wciągająca akcja.
Sandra Gulland przyznaje się w do stosowania zabiegu znanego literackim reportażom: rezygnacja z mnogości szczegółów (mogących wprowadzić niepotrzebny zamęt) na rzecz ukazania prawdy esencjalnej. Żeby odtworzyć historię w utworze fikcyjnym, konieczne są pewne uproszczenia,
stwierdza autorka. Przykładowo, ojciec Patin, duchowy przewodnik
głównej bohaterki, stanowił złączenie cech wielu ludzi Kościoła, którzy
istnieli realnie i służyli radą pannie de la Vallière. Jaki sens miałoby
więc multiplikowanie dramatis personæ w niemal 500-stronicowej powieści, jeśli pojedyncza postać zdolna jest unieść odpowiedni bagaż fabularny? Jeden bohater z dziesięciu
często staje się nośnikiem ładunku emocjonalnego, posłannikiem
historycznej prawdy. "Kochanka słońca" nie ma bowiem ambicji
przynależności do poważnego grona ksiąg historycznych - to fikcja oparta
na wydarzeniach autentycznych. W tej kobiecej narracji fakty mają prawo mieszać się a bohaterowie operować giętkim językiem, bez skrupulatnego pilnowania cytatów. W żeńskich opowieściach najważniejsze są emocje - ich odwzorowanie staje się kluczem, zarówno tworzenia, jak i interpretacji.
Ludwika de la Vallière, zwana Petite,
wkracza na karty powieści z charakterystyczną dla siebie lekkością -
pewna siebie panna, nie stroniąca od męskich rozrywek (polowania, jazda
konna), szczera i bezkompromisowa. Chociaż jej historię poznajemy z
przekazu narratora trzecioosobowego, wszechwiedzącego - odwrotnie niż u
snującej swoją opowieść Józefiny - świat przedstawiony zdaje się być
przefiltrowany przez postać głównej bohaterki. Zmuszona - najpierw w
posłudze, później w potajemnym związku z żonatym władcą - stroić się,
powściągać emocje i grać w teatrze dworskiego życia, Petite jednocześnie
zachowywała czystość serca, brzydziła się kłamstwem. Podobnie utkana
jest narracja: wkraczamy za autorką do znanego (przynajmniej pobieżnie)
świata Ludwika XIV, króla uwielbiającego taniec, sztukę, często
wzbogaconą efektami wizualnymi. Wspaniały Wersal, przepiękne labirynty
ogrodów, bogactwo i przepych. Jednak przyglądając się dokładniej,
wgłębiając się w opowieść, dostrzec można rzeczywistość, często budowaną
na fundamencie powiedzenia: "zastaw się, a postaw się". Ogród iluzji - podsumuje Petite. Z wież wyrastają drzewa, w fontannach stoi woda pokryta zielonym kożuchem. Gdzie magia? Gdzie przepych?
- pyta narrator. Tandeta wynikająca z oszczędności, ale i rozrzutność
prowadząca do marnotrawstwa - przykładowo zaobserwowane przez bohaterkę
"butelki zamykane pakułami zamiast korkiem, bezcenne cebulki tulipanów
gnijące w stojącej wodzie." Zniszczone relikty dawno minionej chwały - skomentuje później narrator.
Smutny krajobraz wypełniają barwne postaci. Swoiste matrioszki - puste w środku, ale pięknie przyozdobione, jak wańki-wstańki kiwające się we wszystkie strony, zależnie od aktualnego kierunku pchnięcia. Nawet jeśli kolorowa maska odkrywa kolejne bogactwo, jest to następna warstwa uśmiechniętej, mizdrzącej się lalki, zabawki w rękach króla. Autorka obnaża zakłamanie dworu i zwraca uwagę na mechanizmy Goffmanowskiej gry w spektaklu życia. Nie odbiera jednak bohaterom ich specyfiki, żywotności - w puste historyczne konstrukty tchnie ducha, w literackiej materii ożywia wymarłe postaci. Król-bóg okazuje się być człowiekiem pchanym zupełnie ludzkimi żądzami. Książę i księżna rozczarowują bohaterkę: ten człowiek w zwisającej krezie miał być synem króla Henryka? Ziemskie Królestwo okazuje się być skrojone na swoją miarę: przyziemne, tarzające się w kurzu codziennych problemów. Sandra Gulland stawia diagnozę, zamkniętą w wymownym zdaniu: Mówiło się, że dwór to kraj, w którym radość jest widoczna, ale udawana, a smutek ukryty, ale prawdziwy. Czyżby pełne rozmachu królewskie widowiska miały odwrócić uwagę, przesłonić rzeczywistość oślepiającym blaskiem fajerwerków?
Petite jest postacią wyjątkową. Utykająca, jeżdżąca konno po męsku, polująca, czytająca po łacinie i w innych językach, zainteresowana filozofią, a przy tym niezwykle kobieca: wrażliwa i subtelna, poruszająca się z gracją, której pozazdrościć mogłaby bohaterce niejedna księżniczka. Niezwykłe połączenie cech jest niejako uargumentowane jedną z pierwszych scen w książce: oporządzaniem królika przez matkę bohaterki. Jej uroda i delikatność zderzone z dokładnym opisem czynności, rozlewem krwi zabitego przed momentem zwierzęcia, dają poczucie kontrastu (w przypadku Petite można zaryzykować stwierdzenie, że niemalże wyssane z mlekiem matki). Podobnych zderzeń w powieści nie brak: religijna (momentami zdawałoby się fanatyczna) rodzina de la Vallière garściami czerpie z pozostałości pogaństwa - używa amuletów, korzysta z wywarów na wpół magicznych, które mocą ziół (bóstw ziemi) mogły odwrócić przykre dolegliwości. Sama bohaterka sięga po magię kości, chcąc ujarzmić swojego ukochanego - wspaniałego, ale opętanego konia Diablo. Kolejne przykłady mnożą się na królewskim dworze: przyjaciele okazują się wrogami, boski władca jedynie usprawiedliwiającym się grzesznikiem. Słońce przecież - od zbyt długiego wpatrywania się - wyciska z oczu łzy, oślepia. Chociaż jest koniecznym do życia - jak w przypadku zaślepionej miłością Petite - sprawia ból. Czy można z niego zrezygnować?
Powieść Sandry Gulland - jak i poprzedzająca ją trylogia o Józefinie - wzrusza i daje do myślenia. Z jednej strony pociesza, pokazując, że niezależnie od czasów i warstw społecznych, ludzie myślą i czują tak samo. Z drugiej, zmusza do refleksji: na ile człowiek zmienił się w ciągu wieków, ewoluował, dojrzał?
Sandra Gulland, Kochanka słońca, Wydawnictwo Bukowy Las 2012.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz