poniedziałek, 4 marca 2013

Joe Alex "Cichym ścigałam go lotem..."

recenzję napisałam na zaliczenie zajęć z literatury popularnej, umieszczona została również 15 czerwca 2012 roku na portalu StacjaKultura.pl (TUTAJ)
________________________________________________________________

Literatury kryminalnej dla inteligencji, autorstwa skrywającego się za pseudonimem Joe Alex, Macieja Słomczyńskiego wstydzić się nie można. Jako jedyny na świecie przetłumaczył wszystkie dzieła Shakespeare′a - przecież to coś znaczy. Czy jednak za tym, jak by nie było, snobizmem czytelniczym skrywa się głębsza wartość?

"Cichym ścigałam go lotem..." nie odbiega w zasadzie od konstrukcyjnego pomysłu Słomczyńskiego. Stałych czytelników zadowoli powielany schemat kompozycyjny: Joe Alex, pisarz i detektyw, bierze udział w sprawie, którą następnie szczegółowo relacjonuje w postaci książki. Swoje twory nazywa "traktacikami o zbrodni", używa wobec nich lekceważących zdrobnień ("moja ostatnia książeczka"). Mówi o sobie per "pan", stosuje narrację trzecioosobową, próbując zdystansować się do opisywanych wydarzeń, przedstawić je możliwie najbardziej obiektywnie, co zresztą mu nie wychodzi. Joe Alex - detektyw -konsultant - jest zarozumiałym inteligentem, uosobieniem męskich ciągot narcystycznych. Jego postawa przywodzić może na myśl inną postać literacką - Herculesa Poirota Agathy Christie. O ile jednak mały, zadufany w sobie Belg bawi czytelnika swoją pewnością siebie, o tyle bohater Słomczyńskiego na dłuższą metę drażni. Zapewne z uwagi na wspomnianą bezpośredniość relacji - u Christie katalizatorem próżności detektywa staje się kapitan Hastings (fabuła przedstawiana jest z jego punktu widzenia, nierzadko z komentarzem, z którym czytelnik może się utożsamić) lub narrator wszechwiedzący, ale narzucony powieści z zewnątrz, przez autorkę.

Bohater Słomczyńskiego, pozbawiony wiernego towarzysza, który spisywałby na wzór Watsona poszczególne sprawy, zostaje niejako rzucony na głęboką wodę. Niemal usłyszeć można głos twórcy: "Radź sobie sam. Zobaczymy, jak ci pójdzie." Cóż, nie poszło za dobrze. Nawet jeśli autorskim zamiarem była gra z konwencją, sznurki sterujące postacią zostały tak znakomicie zakamuflowane, że czytelnicze zniecierpliwienie uderza bezpośrednio w Joe Alexa. Nie wiem, czy z pożytkiem dla odbioru utworu. Dla mnie osobiście: nie.

Słomczyński, świadomy konwencji literackich, bawi się nimi, prowadząc swoistą grę z czytelnikiem. To już nie tylko wspólne prowadzenie śledztwa (wedle zalecenia, by wszystkie tropy były odpowiednio wcześnie ujawniane, służąc zmysłowi śledczemu czytającego). "Cichym ścigałam go lotem..." - korzystając nawet z metaforyki samego tytułu - stanowi poszukiwanie między słowami odniesień do innych dzieł, reprezentantów gatunku. I tak odnajdziemy tutaj nawiązania do wspomnianego już Hercule Poirota ("A kiedy jest tak wiele faktów, wtedy zawsze nasze szare komórki mają duże pole do popisu." [podkreślenie własne - MRC] lub "mój najdroższy przyjacielu" przywołujące Poirotowskie mon ami), czy Sherlocka Holmesa (" - Panienka pochodzi ze Szkocji, prawda? Gdzieś z okolic Loch Shaerne? Uśmiechnął się widząc jej zdumienie. (...) - A skąd pan wiedział?/ - Akcent... - szepnął Alex i uśmiechnął się do niej."). Nieobce są autorowi opracowania teoretyczne (chociaż znajomość pewnych konwencji można wysnuć na podstawie samej lektury, wystarczy czytać uważnie i łączyć fakty) - przykładowo koncepcja bohatera-wzoru, wedle której powinniśmy podziwiać go za wiedzę, w normalnych warunkach niezwykle zbędną. W "Cichym ścigałam go lotem..." ilustracją zabiegu jest chociażby znajomość Alexa szczegółów z życia ciem.

Pojawiają się w tekście ponadto elementy stereotypowe: konstrukcja zagubionego śledczego, któremu trzeba pomóc, głupiego policjanta, którego ten ma pod sobą... Pozostali bohaterowie również nakreśleni są w sposób schematyczny: mamy do czynienia z femme-fatale, prostą i naiwną pokojówką pochodzącą ze wsi, czy bratem marnotrawnym. Chociaż utwór wpisuje się w pełni w gatunek powieści detektywistycznej (wedle systematyki Barańczaka), tak nie brak odwołań do czarnego kryminału. Echem tego jest pojawiająca się w książkach Joe Alexa jego narzeczona (element kobiecy, który jest zazwyczaj w powieści detektywistycznej pomijany), jak również nacechowane erotycznie, prawdziwie męskie opisy kobiety (przykładowo pokojówki, która miała "wysokie, silnie rozwinięte piersi", skupiające uwagę Alexa).

W budowie utworu zawierają się wszystkie cechy, których celem jest skupienie czytelniczej uwagi. Rzecz rozpoczyna epilog - odwrócenie standardowej konstrukcji powieści intryguje (stanowi też wyśmienitą ilustrację sposobu prowadzenia narracji w powieści detektywistycznej, czyli zastosowanie układu "odwróconego": od mającej miejsce zbrodni wstecz). Tytuły rozdziałów, często niejednoznaczne, Słomczyński kreuje z wykorzystaniem kilku mechanizmów służących wciągnięciu czytelnika w wir wydarzeń. Najbardziej czytelny i reprezentatywny przykład stanowi tytuł rozdziału dziesiątego - ucięte zdanie: "Odciski palców na gablotce i na fotografii należą do...". Opisy postaci i miejsc są szczegółowe, nieomal widzimy przed sobą wszystko, o czym wspomina autor (poza rozwiązaniem oczywiście, chociaż teoretycznie i to powinno być w zasięgu naszej ręki). Na początku części drugiej (retrospektywnej już) zarysowany zostaje wątek romansowy, który przeplata się z przedstawieniem dramatis personae. Wedle kodeksu ojca Knoxa morderca winien pojawić się na początku powieści, Słomczyński więc - śladem wielkich tegoż gatunku - prezentuje postaci stanowiące zamknięte grono podejrzanych. Ta swoista jedność czasu, miejsca i akcji (zamknięty dom, w którym dokonano morderstwa, zabójca będący jednym z domowników) każe traktować powieść jako czystą grę: logiczną, intelektualną, z czytelnikiem, wreszcie - z uwagi na przemycone odwołania - z konwencją.

Intryga zostaje dobrze zarysowana, kompozycja utworu jest bez zarzutu. Prezentowane po kolei relacje bohaterów pozwalają czytelnikowi (przynajmniej w teorii) podążać śladem detektywa, chociaż w praktyce pozostaje on wciąż za jego plecami, zaskoczony końcowym rozwiązaniem. Ot, zdawałoby się, kryminał idealny. Niestety, konstrukcja głównego bohatera nie pozwala w pełni cieszyć się fabułą. Trącące zarozumialstwem opisy Joe Alexa irytują, a porównania bohatera z wielkimi detektywami z literatury światowej wydają się lekko naciągane i czynione na wyrost. Po to jedynie, by - jak mniemam - wodzić czytelnika za nos i bawić się z nim w berka. Cóż, jedni może zechcą pobiegać w kółeczku, wesoło szczebiocząc. Mnie egocentryzm Alexa znużył.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz