Razu pewnego Andrzej Wajda zażyczył sobie scenariusz. Chciał nakręcić film o Andrzeju Wróblewskim - "oryginalnym polskim malarzu, który namalował coś, co było innego od wszystkiego, co powstało w Polsce na temat wojny i tego, co widzieliśmy na własne oczy." (A. Wajda, Być głosem naszych zamordowanych, [w:] S. Czycz, Arw, Korporacja ha!art, Kraków 2007, s. 5.) Padło na Stanisława Czycza, którego sposób konceptualizacji wydawał się Wajdzie najbliższy temu, co chciałby wyrazić w filmie. "Liczyłem na to, że Stanisław Czycz jako poeta, wolny i swobodny umysł, zaproponuje coś, co mnie zdziwi i pchnie na właściwą drogę," (Tamże.) zwierzył się reżyser. I Czycz - wolny i swobodny umysł - zaproponował rzeczywiście coś zadziwiającego. Coś, przez co Wajda do dziś nie nakręcił filmu o Andrzeju Wróblewskim.
"Arw" można zaliczyć do liberatury - literatury, której nierozerwalną część stanowi forma. "Czycz to słowotwórca i tłumaczenie go na język innej sztuki zawsze będzie chybione," (Tamże, s. 6.) tłumaczył Wajda, wyjaśniając niemożność wykorzystania "poematu" Czycza. Teoretyczny scenariusz stał się "samoistnym dziełem sztuki" (Tamże, s. 5.). Reżyser podsumował: "Jestem szczęśliwy, że Czycz rozwinął scenariusz w coś własnego. W jakiś sposób przyczyniłem się więc do powstania rzeczy niezwykłej, utworu poetyckiego. Czy to nie coś więcej niż jeszcze jeden film?" (Tamże, s. 6.)
Trudno o lepszą charakterystykę książki: to w istocie jeszcze jeden film, zapisany na kartkach papieru.
Poszczególne strony podzielono wedle aktualnego "dziania się": i tak obok postaci wypowiadającej się, jednocześnie słychać inny głos, muzykę, jakiś hałas w tle. Jak w filmie, prawda? Zapisane obok siebie tworzą siatkę bieżących wydarzeń, otoczkę wokół opisywanej akurat sceny. Ludzka percepcja jest w tym momencie zawodna: nie da się ogarnąć wszystkich elementów naraz, zagubieni w chaosie możemy albo skupić się na jednym fragmencie (np. jednej kolumnie), albo próbować ogarnąć całość, brnąc jednak w niezrozumienie. Być może gdyby przeczytać książkę na głosy, zostałby osiągnięty zamierzony efekt. Cóż, pozostaje sprawdzić. Pomocna w wędrówce/lekturze jest swoista legenda umieszczona na początku:
Teoretycznie pomoc, w trakcie lektury niekoniecznie. Dowód na pewną ułomność ludzkiego umysłu (niemożność odczytania "właściwego") i jednocześnie na jego niezwykłość (wymyślić coś takiego!). Ukłony, panie Stanisławie, ukłony.
Sam "Arw" zajmuje stron niewiele: od 7 do 53 ze 160. Resztę stanowią omówienia pozycji, przyglądające się dziełu Czycza z różnych perspektyw. Kolejny dowód na to, że o literaturze można pisać i pisać...
Nachylająca się nad książką mam ochotę wydać z siebie krótki, stylizowany na piracki okrzyk dźwięk: Arw! ;)
Stanisław Czycz, Arw, Korporacja ha!art, Kraków 2007, 160 s.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz