poniedziałek, 4 marca 2013

Maria Rodziewiczówna "Wrzos"

recenzję napisałam na zaliczenie zajęć z literatury popularnej
______________________________________________________________

Przeczytaj, dziecko! Zakochasz się, mówię ci. Wzniosłe ideały, z gruntu polskie wartości (jak umiłowanie ziemi, Bóg-Honor-Ojczyzna), szlachetność serca głównej bohaterki... Piękne to, Marta, naprawdę... - Uśmiechnęłam się czule, słuchając, z jakim zapałem mama zachwalała "Wrzos" Marii Rodziewiczówny. Na moją, może lekko zdystansowaną, reakcję rodzicielka odpowiedziała przytoczeniem argumentu ostatecznego: Poryczysz się.

Powieść rozpoczyna plotka: niemal urosła do rangi bohaterki literackiej metoda prowadzenia narracji. Wykorzystanie schematu: Czy pani słyszała, co mówią na mieście?Fama niesie, że..., Najnowsze wieści, to..., wprowadza w fabułę, na wstępie przykuwa uwagę zaintrygowanych czytelniczek, których kobieca ciekawość musi przecież zostać zaspokojona. Szybko też "plotkarski" opis przechodzi w narrację trzecioosobową, złapane w pułapkę niewiasty szybko raczej od lektury nie odejdą. Jak skończy się ta historia? A może on się zmieni? Och, te wszystkie literackie łobuzy - męskie, silne i takie pociągające - przechodzą przecież zawsze na jasną stronę!

Andrzej Sanicki od początku jawi się czytelnikowi jako przystojny i elegancki, dumny i zuchwały mężczyzna. Gwarant aktywizacji fabuły jak się patrzy. Gwałtowność jego usposobienia - zderzona z kontrastującą postawą powściągliwej i ułożonej Kazimiery Szpanowskiej - zapowiada pełne emocji konfrontacje pary głównych bohaterów. On - porywczy i pragnący wolności, ona - cnotliwa i poświęcająca dla dobra ojca pierwszą, prawdziwą miłość. On - rozrzutny mieszczuch przyzwyczajony do zbytków, ona - miłujące wieś wcielenie skromności i gospodarności. Dwa odmienne światy złączone przez Bogiem: małżeństwo Nieba i Piekła. O ile Andrzej przedstawia typ bohatera pełnego pasji, interesującego, o tyle Kazia zostaje z początku zarysowana schematycznie: ot, nijaka i uboga polska wersja Kopciuszka. Rozwój fabuły oddaje bohaterce nieco sprawiedliwości, zamykając jej opis w metaforze wrzosu: kwiatu subtelnego i silnego zarazem. Łącząc nieugiętość bohaterki z upartością i porywczym usposobieniem Andrzeja, Rodziewiczówna otwarła sobie furtkę do dzikiego ogrodu targających ludźmi pasji. Poznawszy parę głównych postaci, czytelnik nie ma złudzeń: będzie się działo. Dzieje się zresztą od początku, niemal wedle Hitchcockowskiej zasady: Najpierw trzęsienie ziemi, a potem napięcie rośnie. Szkoda tylko, że historię Kazi Rodziewiczówna gwałtownie ucięła. Rodzące się między bohaterami napięcie psychofizyczne (ze zwróceniem uwagi na człon drugi) zostało zahamowane z doskwierającym czytelnikowi (czy może raczej: czytelniczce) uczuciem wżynania się w ciało pasów bezpieczeństwa. Tragiczne zakończenie sprawia, że "Wrzos" stanowi swoiste preludium do "Trędowatej". Brak happy-endu podkreśla melodramatyzm utworu, niejako uwypukla przesłanie, które – zamiast obietnicy ludzkiej przemiany na lepsze - akcentuje stałość wartości, niezmienność pewnych ideałów. Kazia staje się gwarantem trwałości cnót, o które coraz trudniej w świecie (zwłaszcza współczesnym). To też zresztą podkusiło moją mamę do odkurzenia tej - dosłownie - wiekowej lektury.

"Wrzos" wpisuje się w nurt powieści popularnej, korzystając z wygenerowanych przez nią rozwiązań: odnajdziemy tutaj cnotę wystawioną na próbę (choć nie tak bezwolną, jak chciałby tego żelazny model3), jednoznaczną i konsekwentną aksjologię, czy potwierdzenie stereotypów związanych z płcią. Niejako przynależność do literatury brukowej - wszak fabuła opowiada o losach sfer wyższych - uszlachetniona zostaje tragicznym zakończeniem. Gdzie bowiem wyższe wartości (reprezentowane również przez autora w procesie twórczym), tam nie ma miejsca na łatwe rozwiązania i optymistyczny uśmiech naiwniaka. 

Świat powieści, pomimo konkretnego osadzenia fabuły na mapie świata, skurczony jest do rozmiarów "tu i teraz" postaci, przykładowo przez zastosowanie uniwersalizującej formuły: "Na świecie był kwiecień" odnoszącej się do mijanego przez Andrzeja krajobrazu. Można odnieść wrażenie, że w konstrukcji wykorzystano czas awanturniczy: nijak mający się do czasu biologicznego, służący wpleceniu w fabułę wielu epizodów komplikujących życie bohaterów, nie wpływających jednak w ostatecznym rozrachunku na zmianę ich rysu charakterologicznego. Swoistą ahistoryczność tychże wątków zauważył wydawca: Bez zmian oczywiście pozostawiono takie nieścisłości w treści utworu, jak np.: »od dziesięciu lat skojarzone stadło« Tuni z Juliuszem Dębskim (...), podczas gdy owa Tunia była koleżanką z pensji klasztornej bohaterki powieści, która na początku utworu ma lat 20 (...), a umiera mając 23 lata (sic! - akcja Wrzosu toczy się od wiosny do początku lutego następnego roku. Ową niedokładność tłumaczyć można autorskim niedopatrzeniem lub wymogami struktury powieści, w której - jak było mówione - nieistotne jest ukazanie przemiany bohaterów, ale stałość wartości, pewną ahistoryczność właśnie, która potwierdza uniwersalność idei. Z czasu historycznego, tudzież powszedniego, Rodziewiczówna przecież nie rezygnuje. Jest on jednak - w odniesieniu do zamysłu autorskiego - drugorzędny.

Powieść rozpoczyna stylizacja na plotkę, plotka też ją kończy. Wydarzenia relacjonowane są ze, zdawałoby się, zbędną szczegółowością. Autorka przytacza co barwniejsze historyjki szeptane z ucha do ucha przez zainteresowanych sensacją przedstawicieli klas wyższych. Opis pogrzebu i wydarzeń po nim następujących przywodzi na myśl wcześniejszy, dotyczący opery: Lornetki były w ruchu, odnajdywano znajomych, zamieniano spojrzenia i uśmiechy, taksowano brylanty, krytykowano stroje, szeptano skandale, uśmiechano się zjadliwie lub cynicznie, pokazywano sobie modne kokoty, robiono przegląd karnawałowych panien, szacowano ich posagi, a o uwerturze myślał tylko nieboszczyk Moniuszko w grobie. Struktura przytoczonego zdania w pełni koresponduje z jego przesłaniem: nagromadzenie słów, spiętrzenie formuł i błahych czynności  oddaje powszechne dziś przedkładanie ilości nad jakość. Ważniejsze od cnót są pieniądze, sława, władza. Nad grobem Kazi brzęczy tłum zajęty plotkowaniem. Może wydawać się, że ideały nie mają szans na przetrwanie, że pochowane zostaną wraz z wyznającym je człowiekiem. Nie można jednak przystać na taką diagnozę, jakkolwiek byłaby ona umotywowana. Dopóki literatura pokroju "Wrzosu" istnieje i porusza serca, dopóty pamięć o wartościach (czy to ujawniona w eskapistycznej tęsknocie, czy szukaniu w utworze dowodów na istnienie ludzi czystego serca) nie zginie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz