piątek, 15 marca 2013

"Mały książę" - kłopotliwe nowe tłumaczenie i edycja


Szwagierka zaskoczyła mnie niedawno informacją, że - chcąc kupić "Małego Księcia" - natknęła się na "nowy przekład", który zmienił zapamiętane, kultowe już cytaty. I tak, przez wszystkich kojarzone chyba: "Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu" w nowym przekładzie brzmi: "To co najważniejsze skrywa się przed wzrokiem". Teoretycznie sens pozostał ten sam, niemniej przyzwyczajenie, sentyment, wreszcie funkcjonowanie w czytelniczej świadomości... Trudno mi przyjąć nowe tłumaczenie, tak mocno stare zakodowało się w mojej pamięci.


O swoim niezadowoleniu rozmawiałyśmy ze szwagierką z teściami, moim mężem. Wszyscy wyraziliśmy rozczarowanie wprowadzaniem zmian w coś, co zaczęło już niejako żyć własnym życiem. "Nie powinno się zmieniać czegoś, co jest doskonałe" - mniej więcej w takich duchu wypowiadał się teść.

Życie po raz kolejny postanowiło jednak roześmiać mi się w twarz i, pod choinkę, od teściów właśnie, dostałam wydanie "Małego księcia" z... nowym tłumaczeniem. Najpierw ucieszyłam się: chciałam mieć książkę w domu, żeby czytać synkowi i przy okazji samej ją sobie przypomnieć. Potem zobaczyłam dopisek o tłumaczeniu i jęknęłam w duchu. "A mówiłam, że wolę nie kupować, niż mieć wydanie poprawione..." Trudno. Podobno darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby. Ja nie wytrzymałam: kiedy zaczęłam czytać synkowi książkę i odkrywałam coraz to nowe "cuda" (nie tylko dzieła tłumaczenia, ale i edytora), zamknęłam pozycję z trzaskiem.

Prócz nowości przekładu, który wprowadził np. słowo "indagować" w miejsce "pytać" (a podobno miał być bardziej zrozumiały dla dzieci), co rusz pojawiały się w książce "samotne literki" na końcach wersów:


Z miejsca zrobiło mi się ich szkoda, powinny przecież towarzyszyć następującemu po nich słowu... Kombinacja klawiszy Backspace, potem Shift+Ctrl+Spacja jest nieznana korektorowi/edytorowi.

Następnie rzuciła mi się w oczy, nagminna np. na blogach, maniera zapisywania określeń rodzaju "Ci", "Tobie" z dużej litery. Ok, tak się pisze, ale w... listach. Duża litera traktowana jest w takich przypadkach jako forma grzecznościowa. Jak pojawienie się jej uargumentować można w powieściowych dialogach? Czy mam rozumieć, że bezpośrednim odbiorcą tekstu jest... Mały Książę? (Słowa narratora: "Dałem Ci całkiem maluśkiego baranka.") Chyba nie tędy droga, zwłaszcza, że na kolejnej stronie pojawia się pytanie o pochodzenie naszego małego bohatera już bez formy grzecznościowej: "Gdzie jest to »u ciebie«?" Oj, ktoś się chyba pogubił...


Powyższe zdjęcie ilustruje również rzecz dodatkową, która mnie ubodła: ilustracje. Oczywiście, do akwareli autora nic nie mam, wręcz przeciwnie: uwielbiam je i uważam, że fantastyczną sprawą jest łączenie treści z obrazem, ich wspólne pochodzenie, np. w postaci ręki jednego człowieka ;). W omawianej pozycji zirytowało mnie umieszczenie ilustracji, momentami, zdawałoby się, zupełnie przypadkowe. 
Ze zdjęcia powyżej: ilustracje baranków powklejano "gdzie bądź". Czytamy w tekście o różnych wersjach zwierzątka, rysowanych przez narratora w podarunku dla Małego Księcia. Miło byłoby (tak sobie wymyśliłam i tego się będę trzymać), gdyby konkretny obrazek widniał obok pojawiającego się w tekście do niego odwołania. Gdy czytałam ten fragment synkowi, łapałam się na tym, że - zatrzymana w połowie zdania - kombinowałam, który baranek jest właściwym. Parodia!
W innym miejscu np. Antoine de Saint-Exupéry robi w tekście miejsce na ilustrację Małego Księcia, zaznacza to bezczelnie w zdaniu: "Oto najlepszy z jego portretów, jaki udało mi się później narysować:", gdzie kończący zdanie dwukropek wyraźnie wskazuje miejsce na ilustrację. A w omawianej książce?


I kicha. Dopiero kiedy przewróci się stronę, portret Małego Księga ujawnia się w całej okazałości, zajmując stronę. Cóż, miło, że chciano ilustrację powiększyć i, w ten sposób zapewne, wyróżnić. Niemniej należało to według mnie zrobić w miejscu dla niej przeznaczonym, przewidzianym przecież przez samego autora!

Jak wspomniałam, zamknęłam książkę z trzaskiem. Tego było dla mnie za wiele. Zaczęłam szukać przekładu, z którym zetknęłam się sama w trakcie lektury. Zaczęłam zwracać większą uwagę na szczegóły. Synkowi przeczytam "Małego Księcia" takiego, jakim ma być, jakim zaplanował go Antoine de Saint-Exupéry, jakim zapamiętałam go ja. 
Nie lubię być niezadowolona z książek, narzekać na ludzi personalnie, ale odniosłam wrażenie, że nie uszanowano mnie jako czytelnika, jako osoby w jakiś sposób obytej z literaturą, znającej zasady (nie zostawiania "pustych liter" na końcu wersu np.) Być może są ludzie, dla których forma nie ma znaczenia, bo już samą czynność czytania traktują jako "wysoką", więc nie zagłębiają się w szczegóły, pilnowanie logiki, czy zwyczajnego porządku. Autorzy wydania z 2005 roku (wydawnictwo Algo) mieli pecha: jestem pedantem i nie dam się tak łatwo.


Odnośnie przekładów jeszcze: wspomniany nowy jest autorstwa Ewy Łozińskiej-Małkiewicz. Ten, który ja pamiętam, i który zapisał się chyba najmocniej w świadomości czytelniczej, należy do Jana Szwykowskiego. Więcej na ten temat poczytać możecie między innymi TUTAJ.

4 komentarze:

  1. Nie chcę być jakimś wielkim krytykiem, ale u Pani także te literki na końcu wierszy są trochę "samotne". :) Co do przekładu, znam obie wersje i zdecydowanie bardziej podoba mi się przekład Ewy Łozińskiej-Małkiewicz niż Jana Szwykowskiego. To tłumaczenie jest po prostu bardziej przemyślane, a autorka zadbała o dobre brzmienie języka polskiego, styl, nie zapominając o wiernym oddaniu treści... Ułożenie obrazków na stronach także mi w trakcie lektury nie przeszkadzało. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To blog, nie mam wpływu na niektóre kwestie formalne, m.in. na "samotne" literki (dobrze że można chociaż wyjustować tekst! ;)). Natomiast pilnuję tego, pisząc wszelkiego rodzaju teksty w Wordzie, na przykład. Gdzie jest taka opcja - korzystam z niej. Wydawcy mają swoich edytorów, do których obowiązków to należy, by książka była wydana porządnie. Blog akurat w tej materii jest mniej formalnym "narzędziem" wymiany informacji.
      Jak wspomniałam przy okazji Międzynarodowego Dnia Tłumacza i tłumaczenia "Władcy pierścieni" (http://mcbooki.blogspot.com/2013/09/trojka-zasuzonych-na-miedzynarodowy.html), dobrze, że są różne wersje, tłumaczenia, bo wówczas każdy może znaleźć coś dla siebie. Jak wspominał pewien Brytyjczyk: zazdrości nam, bo mamy wielu Szekspirów, oni jednego. Co kto woli. Ja pisałam ze swojej perspektywy (wszystko w kategorii "ze sznura" zalicza się do moich subiektywnych uwag). Jak wspomniałam w tekście: zapamiętałam tłumaczenie Jana Szwykowskiego i każde inne nie było dla mnie "tym" właśnie. Poza tym wspominałam o słowach, które już funkcjonują w kulturze (nie będę się powtarzała w tym miejscu); w przypadku nowych tłumaczeń znanych utworów zawsze istnieje niebezpieczeństwo, że zostaną różnie odebrane... Przyzwyczajenie drugą naturą człowieka.
      Co do ilustracji - uważam, że nie ma żadnego uzasadnienia zupełnego pomijania sensu ich rozmieszczenia, wklejania ich "gdzie bądź". To wyraz ignorowania czytelnika (albo wydawanego utworu, autora). Gdyby były to "tylko" ilustracje - "tylko" dodatek do tekstu, ok. Być może nie miałabym problemu. Ale one są jego istotną częścią, tekst został tak zaplanowany, by one pojawiały się w konkretnym (tak! konkretnym!) miejscu. Zazdroszczę Panu faktu, że ich ułożenie nie przeszkadzało w trakcie lektury. Mnie, niestety, tak.

      Usuń
  2. Dzień dobry,
    Konfrontacja nowego z kultowymi, ukochanymi treściami bywa bolesna. Ja właśnie przypadkowo (myślałam, że kupuję nowe wydanie starego przekładu, które się rozpada)zetknęłam się z kolejnym nowym przekładem pani Barbary Przybyłowskiej. I również cierpię, czytając:)) Strategia tłumaczeniowa w moim odczuciu polega tutaj na tym, że część tekstu pozostała bez zmian, natomiast część słów i zwrotów przerobiono, "upiększając" je. Tutaj "najważniejsze jest niewidzialne dla oczu" - no tak, coś trzeba było zmienić. Tylko czy coś może być niewidzialne dla oczu? Czy to na pewno poprawne stylistycznie? Mały Książę zaś wzdycha nad różą: "Ten kwiat jest taki POGMATWANY"! Natomiast narrator obiecuje narysować barankowi... NAMORDNIK!!! (sic!!). W ten oto sposób dowiadujemy się, że baranek Małego Księcia posiada mordę:(( Zastanawiamy się, czy baranek schrupał kwiat. W rocznicę SPADKU MK na ziemię. No i tak potykam się co krok...:( W dodatku wydane to jest pod dumnym mianem "Perły literatury młodzieżowej" (wyd. Oleksiejuk) Na ruszanie takich świętości powinno być specjalne pozwolenie :D A w każdym razie zalecany byłby rzetelny namysł wydawców przed wypuszczeniem kolejnej wersji.
    Joanna S.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Totalnie zgadzam się z końcowymi postulatami! To powinno być przynajmniej przedyskutowane publicznie, na szeroką skalę, co by ludzi nie porażać! A jeśli by poszło już do druku, powinno mieć wytłuszczone ostrzeżenie na okładce - ot, dla bezpieczeństwa psychiki i estetyki czytelnika ;)

      Namordniki? Omatkokochana! Haha, pogmatwana róża... No tak, tekst jak z młodzieżowej telenoweli ;D

      Pozdrawiam Cię serdecznie i mam nadzieję, że będziemy rzadziej trafiać na takie "kwiatki"... Wszystkiego dobrego! :)

      Usuń