piątek, 24 stycznia 2014

Aleksandra Mizielińska i Daniel Mizieliński "Miasteczko Mamoko"

Na początku podchodziłam do publikacji podejrzliwie, skłonna zakupić raczej pozostałe pozycje z serii: "Dawno temu w Mamoko" albo "Mamoko 3000"; zielona okładka "Miasteczka Mamoko" pachniała mi nieco współczesną opowieścią o katastrofie ekologicznej... w każdym razie czymś, co - jak uznałaby Patti Bellantoni (polecam jej znakomitą książkę "Jeśli to fiolet, ktoś umrze. Teoria koloru w filmie") - kojarzy się z trucizną, co niepokoi i - no właśnie - pozbawia zaufania. Cóż. Pstryczek w nos: nie oceniać książki po okładce*... Któregoś dnia wzięłam książkę do ręki i uczyniłam to, co uczynić z książką należy (i nie tylko z nią, jak sądzę): zajrzałam do wnętrza... Od tego momentu do zakochania minęły może... dwie sekundy? Możliwe, że nawet mniej. Książka jest genialna.


Skąd nazwa miasteczka? "Mamoko" to nic innego jak mam-oko - zwrócenie uwagi na zmysł wzroku, który przyda się tutaj, oj, przyda! To książka z rodzaju tych, które bazują na szczegółach, na dokładnych ilustracjach, w których nic nie jest przypadkowe, które można oglądać godzinami, co chwila zauważając coś nowego/ciekawego.

Kiedy przeglądaliśmy z synkiem Mamoko (młodzian książkę uwielbia, potrafi ją oglądać godzinami, jeździć z samochodami bohaterów, szukać piesków i szczekać razem z nimi) zauważyłam, że każda kolejna strona jest kontynuacją historii, a książka zawiera cały dzień z życia miasteczka. Kapitalny pomysł! Sądziłam na początku, że to po prostu kolejne karty ze scenkami z życia, nijak (lub, jeśli już, średnio) z sobą powiązane. A tu proszę! Dzięki temu można śledzić nie tylko szczegóły zawarte na poszczególnych stronach, szukać zagubionych tudzież ukrytych przedmiotów, ale i uprawiać narrację: opowiadać sobie historię, pielęgnując w ten wyjątkowy sposób oralność, snucie opowieści. Poza tym śledzenie bohaterów jest świetną zabawą również (być może na obecnym etapie rozwoju mego dziecka: wyłącznie) dla rodzica. Poniżej przedstawiam fragment ze wzruszającej historii niedźwiadka:




Do znudzenia można oglądać. Postaci jest w książce multum, a swoje "pięć minut" mają nie tylko te wyszczególnione (i nazwane przecudnie) na okładce. Mnie np. frajdy dostarczyło obserwowanie pewnej podróżniczki, która przypomina mi sąsiadkę... ;)

Zachwyciło mnie również, że każda z "rozkładówek" zawiera kolor dominujący - ciekawa lekcja odnośnie odcieni i różnych odmian jednej barwy. Podziw dla autorów, którzy odwzorowali niemal całą paletę Painta: od jasnych do ciemnych, w różnych konfiguracjach. Wyśmienity efekt!

W "Miasteczku Mamoko" nie brak również książkowych zapowiedzi... W tym celu odsyłam do bohaterki tomu, niejakiej Otylii, która na ostatniej karcie uchyla rąbka tajemnicy... ;)












Aleksandra Mizielińska i Daniel Mizieliński, Miasteczko Mamoko, Wydawnictwo Dwie Siostry 2010, 14 s.


* O okładkach będzie osobny wpis. Okazuje się, że czasem jednak warto po okładce ocenić. W każdym razie... Okładka też może być dziełem samym w sobie. Mądra okładka. Ale o tym innym razem.

2 komentarze:

  1. Kurka, miałam podobnie! Ale babcia się wyłamała i Mamoko kupiła. I teraz to nr 1 na Mieszkowej półce. Dokupiliśmy ostatnio mam oko na litery:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Pocieszyłam się, że nie tylko ja tak miałam i że najwyraźniej normalna jestem ;D

      Czekam, aż młodzian podrośnie i też sprawię mu "Mam oko na litery" i wersję z cyframi :) Widziałam zdjęcia w sieci i zapowiada się fascynująca lektura na dłuuuugie godziny :)

      Pozdrawiam ciepło!

      Usuń