wtorek, 10 czerwca 2014

Joanna Guszta i Maciek Blaźniak "Sklepy"

"Sklepy", wydane w ubiegłym roku nakładem wydawnictwa Ładne Halo, zaprosiły do wycieczki młodych i starszych tropem małych, tradycyjnych sklepików, często wyspecjalizowanych, proponujących konkretny rodzaj produktu. Pomysł ciekawy, zachęcający do wyjścia z domu i spaceru ulicami miasta w poszukiwaniu interesujących witryn, specyfiki miejsca, zapachów, które właściwe są tylko księgarni, tylko kwieciarni albo tylko sklepowi mięsnemu.

Pozycja powstała niejako w odpowiedzi na coraz popularniejsze centra handlowe, które oferują wszystko. W głowie malucha dorastającego w takich czasach może zrodzić się przekonanie, że na świecie nie ma niczego poza proponowanym nam miszmaszem (charakteryzującym przecież także telewizję, internet, media w ogóle...). Może warto mu pokazać, jak różnorodna jest przestrzeń wokoło...

Wspaniałe, utrzymane w świetnej kolorystyce ilustracje Maćka Blaźniaka dopełniają proste opisy Joanny Guszty. Właściwie, nic więcej nie potrzeba... To zachęta do odkrywania, kreatywności... Wsparta zadaniem do wykonania z ostatniej strony: otwarciem własnego sklepu... Motyw często wykorzystywany na warsztatach dla najmłodszych...





















W wielu europejskich miastach dba się o małe sklepiki. Traktuje się je inaczej niż wielkie molochy, ponieważ to one tworzą nie tylko klimat okolicy, ale i kulturę. Jeśli pod nosem będziemy mieć kaletnika, to nie kupimy kolejnej torby, tylko będziemy mogli naprawić tę, która się zepsuła. Jeśli obok naszego domu będzie księgarnia, to nie będziemy musieli lecieć do sieciowego sklepu handlującego plastikiem, który udaje "miejsce kultury". Przestaniemy krążyć jak w hipnozie po sztucznych miastach pełnych szkła i ogłupiającej muzyki, a zaczniemy oddychać powietrzem. Zapatrzymy się w szyld, odwiedzimy sympatyczną panią za ladą, która doradzi nam w zakupach. Sama z siebie, a nie w wyszkolonym uśmiechu. Będziemy wreszcie niczym XIX-wieczny flaner przechadzać się po ulicach, czując związek z miejscem, w którym żyjemy, napisała Sylwia Chutnik (źródło).


Czuć związek z miejscem, w którym żyjemy...
"Sklepy" natchnęły mnie do wędrówki wstecz: wsteczny wrzucony na pamięć, wsteczny ruch z miejsca obecnego zamieszkania do miejscowości mojego dzieciństwa...
Wspaniała lodziarnio-cukiernia "u Rojewskiego", do której zabierała nas babcia... Uwielbiałam ich lody jagodowe: zamknięte w dużych, metalowych "garńcach", robione na miejscu... Z prawdziwymi jagodami - dorzucanymi do masy w całości, dzięki czemu pękały na języku, przygniecione podniebieniem...
Pamiętam zapach sklepu mięsnego na ulicy Bytomskiej: ekspedientki w białych fartuchach i z siateczkami na głowie odcinały tasakami kawałki mięsa, nożem porcjowały kiełbasy zwisające z haków. Zapach przypominający żelazo; świeże mięso, detergenty i chłód zabytkowych kafelków... Brązowy papier do pakowania, który tak misternie obejmował zakupy... (Chciałam pracować przy pakowaniu mięsa - tak mnie fascynowało równe składanie pakunków...)
Wreszcie stoiska z owocami i warzywami; aromat jabłek różnych gatunków mieszał się z zapachem drewnianych skrzynek; chciałam nauczyć się dodawać, żeby móc zapisywać rozliczeniowe słupki w pobrudzonym zeszycie w kratkę...

Tyle wspomnienia. A rzeczywistość?

Gdy wpisałam w wyszukiwarkę grafik hasło "Mysłowice cukiernia u Rojewskiego", ironiczny wujek Google nie pozostawił mi złudzeń, prezentując mural autorstwa Marcina Maciejewskiego:


Oooo tak... W moim rodzinnym mieście nie było mnie dawno. Wiele się pozmieniało, w przypadku zapamiętanych przeze mnie sklepów - na minus.

Cukierni "u Rojewskiego" już nie ma. W formie, którą pamiętałam z dzieciństwa, dawno przestała być. Ale jeszcze kilka lat temu funkcjonowała jako odświeżona kawiarnio-cukiernia; kuzynka była tam nawet na czyichś urodzinach. Dzisiaj mieszczą się tam delikatesy (choć kilka metrów dalej są jeszcze jedne - gdzie tu sens? Wybadanie rynku?). Paskudny napis przykrył rzeźbione pnącza i charakterystyczną wstęgę z nazwą; dobrze, że chociaż przykrył, a nie zniszczył. Kartki z promocjami i najnowszymi ofertami biją po oczach, znudzone wypatrywaniem ulicy z okna. Smutny widok...




Starego sklepu mięsnego też już nie ma, został przeniesiony na miejsce byłej pasmanterii lub byłego zakładu pogrzebowego - zależy, kto co pamięta, jaka lokalizacja została zapisana na naszym "dysku twardym" miękkich tkanek mózgu. (Swoją drogą znamienne: na miejscu dawnej pasmanterii, byłego zakładu pogrzebowego... Wszystko jest "byłe", istniało, ale już tego nie ma... Umarło... Odwołanie do domu pogrzebowego zdaje się być sarkastycznym uśmiechem Losu...) Zakurzone szyby, podłoga w nieładzie, zniszczone kafelki... Jedynie żółć z kartki informującej o przenosinach zawiera w sobie jakiś pierwiastek życia.




Na szczęście gdzieniegdzie zachowały się jeszcze miejsca, które przypominają mi czasy dzieciństwa. Stragany na mieście wciąż pachną mieszaniną świeżych owoców, warzyw i drewna, sklepikarki przekrzykują się, a w sklepach mięsnych chłód lodu odbijają nienagannie białe kafelki.
Oby te miejsca utrzymały się jak najdłużej - chcę je kiedyś pokazać synkowi.

Joanna Guszta (tekst), Maciek Blaźniak (ilustracje), Sklepy, Wydawnictwo Ładne Halo, Łódź 2013, 24 s.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz