środa, 18 grudnia 2013

Yōko Ogawa "Muzeum ciszy"

recenzja ukazała się  2 września 2013 roku na portalu StacjaKultura.pl (TUTAJ)
_________________________________________________________________
Rozpoczęcie lektury to jak wejście do Muzeum Ciszy: nachylasz się nad zapisanymi historiami utrwalonych na papierze istnień. Nikt Cię nie rozprasza. Liczysz się Ty, Twój oddech i ta kartka, na której osadzają się nanocząsteczki śliny.

Przygotowując się do pisania recenzji, szukałam dookreślenia gatunku; rozczarowana znajdowałam na kolejnych stronach internetowych suche, bardzo pojemne określenie: "powieść". Nikt nie pomógł mi w klasyfikacji książki Yōko Ogawy, nikt nie podjął się nawet takiej próby. Pierwotny zawód ustąpił jednak miejsca zrozumieniu: czy dałoby się rzeczywiście przyporządkować utwór jednej tylko kategorii? Czymże by wtedy był? Kryminałem? Thrillerem? Dramatem psychologicznym? Książką obyczajową? I wszystkim, i niczym - chciałoby się odpowiedzieć. Książka wymyka się szufladkowaniu.

W "Muzeum Ciszy" panuje aura nabożnego milczenia, które pochłania wyartykułowane myśli. Zbędne słowa zamrażane są w szkło gablot, unieruchomione jak nakrapiane skrzydełka ważek. Wręcz słychać napięcie zastygających w bezruchu mięśni, czuć każdy ruch pojedynczej komórki, jakbyśmy oglądali pod mikroskopem niewidzialne, ale ruchliwe życie. Yōko Ogawa pozostawiła wiele miejsc niedookreślonych. Choć, wydawałoby się, część zagadek została rozwiązana, w ich miejsce pojawiły się kolejne, niknące w ciszy i pozostawione bez odpowiedzi, jak spowiedź szeptana do ucha milczącemu mnichowi, powiernikowi ludzkich sekretów. Koniec powieści nie wyznacza końca w ogóle - o ile, podejrzewam, nie warto oczekiwać kontynuacji (mimo wszystko jest to fabuła zamknięta, wedle autorskiego zamierzenia pełna), o tyle czytelnik zastyga nad tomem z plątaniną własnych myśli, domysłów, emocji, które próbuje uporządkować i zwerbalizować.

Historia rozpoczyna się niepozornie. Do pewnego miasteczka przyjeżdża muzealnik, by - zgodnie z wolą pewnej ekscentrycznej, starszej pani - stworzyć na terenie jej posiadłości muzeum pamiątek po zmarłych mieszkańcach miasteczka. Mężczyzna nie spodziewa się jednak, że eksponaty w większości są potajemnie odbierane lub zwyczajnie wykradane i stanowią niepokojącą kolekcję artefaktów definiujących cudze istnienie. To, co z początku wydaje się pachnieć egzotycznością orientu (zarówno Yōko Ogawa, jak i Haruki Murakami posługują się elementami ohydztwa, budując poruszające sceny na długo zapadające w pamięć; można domniemywać, że brutalne - w inny niż europejski sposób - sceny charakteryzują w pewien sposób japońską wrażliwość) wraz z rozwojem opowieści nabiera cech uniwersalnej walki człowieka z upływającym czasem. Miasteczko zostaje jakby oderwane od realnego świata, zawieszone w próżni pomiędzy życiem a śmiercią - być może to tłumaczy konieczność połączenia jednego z drugim, odnalezienia w chaosie pamiątek porządku? Bohater niejako umiera - jako kustosz Muzeum Ciszy nakłada na ciało metaforyczne futro z bizona (zwierzę również musiało wpierw pożegnać swoje dotychczasowe życie, by móc otulić inne). Odtąd będzie istniał jako powiernik cudzych opowieści.

Recenzja właściwie napisała się sama. Słuchałam opowieści o okruchach ludzkiego życia a słowa płynęły same. Jak w przypadku autorki i jej bohaterów - trzymany w rękach przedmiot (czy to książka, czy inne artefakty) prowokował interpretację. Jak zauważył narrator: każda rzecz ma stronę, która powinna być oświetlona i widoczna, i tę, która powinna zostać w cieniu, tak, by nikt jej już więcej nie zobaczył. Pamiątka pozwoliła ująć się w historię, w której żadne słowo nie jest zbędne a reszta jest milczeniem.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz