wtorek, 28 października 2014

zjazd blogerów książkowych podczas Targów Książki w Krakowie (25.10.2014)

Byłam ogromnie ciekawa zjazdu blogerów książkowych - pierwszego tak dużego, na taką skalę. Nikogo z "branży" nie znałam (czyt. z nikim nie koresponduję, wymieniam komentarzy itp.), wobec czego pulsowała we mnie mieszanka ciekawości, obawy, dystansu i jednocześnie gotowości do "asymilacji". Przed wejściem na salę wręczono blogerom rejestrującym się na targi upominek: płócienną torbę z lizakiem i przypinką - każde nawiązujące logo czy hasłem do Targów Książki. Miło. Na tym jednak, jak sądzę, można poprzestać jeśli idzie o organizację czy jakieś wcześniejsze przygotowanie. Sam zjazd z dumą (albo i nie?) prezentował bowiem... chaos. Wydaje się, że był jedynie pretekstem do wręczenia eBuki - jedynego zaplanowanego punktu programu (co i tak nie ustrzegło organizatorów przed wpadką: deski-wyróżnienia zjawiły się na terenie targów... chwilę przed tym, jak miały zostać wręczone zwycięzcom poszczególnych kategorii). Co do reszty należałoby, w zasadzie, zachować milczenie; planowałam nawet ostentacyjnie pominąć ten wątek w swojej relacji, z czego ostatecznie zrezygnowałam. Dlaczego więc wyplułam wodę, którą najpierw nabrałam w usta? Bo poczucie wstydu, swoistego niesmaku oraz niezgoda na pewne zachowania i wewnętrzna potrzeba wyprostowania kilku kwestii zwyczajnie nie pozwoliły mi machnąć na ten zjazd ręką.
Pal licho nieprzygotowanie i pomysły-improwizacje, które miały być próbami ratowania formuły spotkania. (Współczułam - zapewne nie tylko ja - prowadzącemu, który wielokrotnie tłumaczył się, dlaczego brakuje mu słów i tematów do poruszenia; podejrzewam, że nikt nie lubi dowiadywać się w ostatnim momencie, że ma coś prowadzić.) Ale brak pokory, generalizowanie, egocentryzm wielu zabierających głos... Tak się nie godzi!

Odniosłam wrażenie, że na zjeździe królowało Ego. Rozdmuchane, wydęte i nadęte ludzkie Ego. Wyrywanie sobie mikrofonu, przerywanie sobie nawzajem, wypowiedzi pokroju: "JA na SWOIM blogu...", "Nigdy nie odmawiam wydawnictwom, jeśli widzę, że mogą mnie czymś zainteresować...", "Zakładam, że większość z was pisze standardowe recenzje <<czyli opis i własne odczucia>>, ale ludzie nie chcą tego czytać...", "Od kiedy mój blog stał się (pop)kulturalny, wzrosły mi statystyki...", "Ja recenzuję książki z wyższej półki..." Jak gdyby świat kręcił się wokół blogera książkowego, jakby to bloger właśnie był tu najważniejszy. Przedstawicielki Śląskich Blogerów Książkowych zaprosiły na listopadowe targi w Spodku obietnicą, że będzie wiele paneli dla blogerów. Padł nawet komentarz: "Postaramy się, żeby te targi w ogóle były dla blogerów". Wkład w organizację targów - świetnie! - przyklaskuję aktywizacji blogowego grona. Ale czy nie zapomniano tu o czymś? Otóż targi książki nie są wyłącznie czy przede wszystkim dla blogerów książkowych. Są dla wszystkich. Nie robimy wydawnictwom "łaski", przyjmując ich książki do recenzji. Nie powinniśmy się też wywyższać z uwagi na fakt, że np. wolimy Tokarczuk od Steel. Pokora... Pokora, głupcze!

Dokładając do tego głos reprezentantki małego wydawnictwa: "Wy blogerzy zdradzacie zakończenia, a tak nie można! Mówicie, że czytacie książki nagradzane, popularne, ale nie czytacie książek niszowych! W tym kraju promuje się jedynie trzy duże wydawnictwa!" i biorąc pod uwagę odpowiedź-atak przedstawicielki jednego ze wspomnianych "dużych": "Wysyłajcie blogerom książki do recenzji, to będą o was pisać!" oraz kontrargument w formie krzyku: "A jaki macie nakład?!"...

Zawinił brak (sic!) umiejętności formułowania myśli, ubierania ich w słowa - odpowiednie słowa... Poruszono kilka naprawdę ważnych i zajmujących problemów: swoista schematyczność blogosfery zajmującej się literaturą, postrzeganie blogerów książkowych przez jej pryzmat, trudność małych wydawnictw w promocji, bo i budżet ograniczony... Każdy z tych tematów można było rozwinąć i każdy mógł być przyczynkiem do naprawdę wartościowej i merytorycznej dyskusji. Może udałoby się nawet poszukać (jeśli nie znaleźć) jakieś rozwiązanie? Ale nie. W miejsce jasnego formułowania poglądów, wychodzenia z własnymi przemyśleniami do człowieka, otwarcia się na dialog, pojawiły się emocje i - o czym wspominałam - Ego. Wypowiedzi z punktu widzenia "ja", silnie ukierunkowane na jednostkę, generalizacja, argumenty władzy i siły zamiast rzeczowych... To wszystko sprawiło, że spotkanie przerodziła się w farsę. I być może opuszczałabym salę z uśmiechem rozbawienia na ustach (dystans zachowany dla zdrowia psychicznego pozwolił mi nawet w trakcie zjazdu na rzucenie kilku niewybrednych żartów pod nosem), gdyby nie fakt, że dyskusja toczyła się na... serio. Pod koniec spotkania ze strony samozwańczych gospodyń zjazdu padło kilka słów będących ni to przeprosinami, ni to usprawiedliwianiem się, udowodniły one jednak to, o czym wspomniałam przed momentem: niektórzy zajmujący się Słowem, pracujący z nim, traktujący je jako materiał, narzędzie swojej pracy, nie potrafią jasno formułować swoich myśli w sytuacjach "na gorąco". Ciekawe zjawisko. (Między innymi dlatego nie zabrałam głosu, choć w kilku momentach miałam na to ochotę; bałam się, że emocje - czyt. rozdrażnienie generalizacją innych, podziałem na ja/my-wy, wywyższaniem się zamierzonym lub nie - przejmą kontrolę nad moją wypowiedzią, która stanie się przez to przekłamana, nie zabrzmi tak, jak miała zabrzmieć. Stwierdziłam po prostu, że w pewnych sytuacjach milczenie w istocie jest złotem; szkoda, że zapomniały o tym niektóre z wypowiadających się osób.)

Pomimo tej mieszanki uczuć, która buzowała we mnie, gdy stałam przed salą w oczekiwaniu na rozpoczęcie zjazdu, byłam nastawiona pozytywnie, optymistycznie. Stwierdziłam, że nie może być źle, skoro przyjdzie mi poznać osoby należące do "elity" - elity czytających. Więcej: nie tylko czytających, ale i piszących o literaturze! Przyjęłam a priori, że ludzie ci - kulturalni, kulturą zajmujący się na co dzień (a na pewno częściej niż przysłowiowy Kowalski) - będą reprezentowali podobne mi wartości, nie dadzą się łatwo sprowokować (więcej: nie będą mieli do tego okazji!), będą chcieli rozmawiać merytorycznie, a przynajmniej (jeśli reszta zawiedzie) ostrożnie, z rozwagą będą dobierali słowa - wszak doświadczenie pisarskie uczy (a przynajmniej powinno)... Będą kulturalni na różnych poziomach, behawioralnych także.

Skąd podział na ja/my-wy/oni? Ja - autorka danego bloga, wy - reszta świata. My - wydawnictwo, wy - blogerzy książkowi. My - blogerzy piszący niestandardowo, nieszablonowo, wy - blogerzy piszący standardowo i szablonowo, czyli nudno...
Łudziłam się, że pomimo podziałów na pewne grupy/grupki, kręgi koleżeńskie czy momentami wręcz towarzystwa wzajemnej adoracji, na spotkaniu wszyscy staniemy się jednością - złożoną, wielowymiarową, zróżnicowaną wewnętrznie, ale jednością. Że to Literatura będzie stanowiła epicentrum, że będzie słońcem, wokół którego kręcimy się my - blogerzy książkowi, wydawcy, redaktorzy - całkowicie od siebie inne planety, ale należące do tego samego układu... Sądziłam, że połączą nas wspólne interesy: promowanie dobrych książek, wreszcie czytelnictwa w ogóle. Odniosłam jednak wrażenie, że akurat ta sfera naszych (?) zainteresowań pozostała gdzieś w tyle, przytłumiona interesami własnymi... (Po raz kolejny do głosu doszło Ego.)

Jedna z blogerek rzuciła w pewnym momencie: "Lubię z moimi czytelnikami rozmawiać nie tylko o książkach..." Zastanowiła mnie formuła "moi czytelnicy". Z jednej strony racja: jestem blogerem, publikuję, a więc piszę, odwiedzający moją stronę są więc czytelnikami. Z drugiej strony... czy to nie jest niebezpiecznie bliskie zrównaniu się z autorami książek? Podniesienie siebie na jakiś wyższy poziom w jakiejś hierarchii?* Przytoczony komentarz padł bowiem w niedalekim odstępie czasowym od tego, w jaki sposób potraktowano zaproszonych na spotkanie autorów książek właśnie. Przywitano ich w pewnej chwili, zapraszając na środek i zachęcając do opowiedzenia o swoich relacjach z blogerami, przemyśleń dotyczących blogów książkowych. Pomysł ciekawy, dający nadzieję na jakąś ciekawą wypowiedź, ułudę rozmowy o blogosferze książkowej z różnych stron i punktów widzenia. Zakończony jednak... przerwaniem jednemu z autorów stwierdzeniem: "Nie zgadzam się." i prowadzeniem dyskusji już na własną rękę, jak gdyby zaproszeni autorzy - wraz z tą nieszczęsną optymistyczną diagnozą jako zakończeniem - rozpłynęli się w powietrzu, stali się niewidzialni... (Nie wiem nawet, czy ich pożegnano, czy podziękowano za przybycie i tych kilka wygłoszonych słów...) Po raz kolejny powtórzę: pokora. Pokora, głupcy!

Ze zjazdu wyszłam zażenowana, zawstydzona i zniechęcona. Trochę przestało mnie dziwić, dlaczego blogerzy książkowi bywają negatywnie oceniani - my sami nie potrafimy rozmawiać, usiąść razem i - dobierając odpowiednie słowa - budować dialog. Zawiodły podstawowe umiejętności komunikacyjne: przede wszystkim chęć porozumienia, nawiązania relacji, otwarcia się na interlokutora. Być może część z nas potrafi dobrze pisać, przelewać przemyślenia na papier czy białe pole do edycji blogowej notki. Zjazd ujawnił jednak, że wielu osobom brakuje umiejętności jasnej werbalizacji myśli "tu i teraz". 


______________________
* (dodane 1 listopada) Konieczne wydaje się, jak widzę, doprecyzowanie, co mam na myśli i odpowiedź na pytanie, jak w takim razie ja sama mówię o tych, którzy czytają moje notki. Po pierwsze, określenie "moi czytelnicy" może (nacisk na "może") funkcjonować jako metonimia (moi czytelnicy, czyli czytelnicy moich książek). Samo określenie na zlocie nie byłoby dla mnie niepokojące (czyt. nie pomyślałabym o jakimkolwiek "złym" jego odczytaniu), gdyby nie fakt - na co zwróciłam uwagę wyżej - okoliczności potraktowania autorów i ogólne wrażenie wyniesione ze zjazdu, tzn. że królowało na nim Ego. Moje rozdrażnienie sprawiło, że zaczęłam przykładać wagę do może niewinnych wypowiedzi, szukać drugiego dna. Po drugie, o czytelnikach tego bloga mówię "czytelnicy mojego bloga". Używam określenia "moi czytelnicy", ale raczej wtedy, gdy mówię o swoim blogu literackim, czyli tym, na którym zamieszczam własne teksty, ale teksty literackie. Wydaje się, że współcześnie w ogóle jest jakiś problem z terminologią, niektórymi pojęciami, które stały się tak obszerne, pojemne znaczeniowo, że właściwie przestały znaczyć, coś charakteryzować (przynajmniej porządnie, tak jak to miało miejsce wcześniej). Przykładem np. określenie "pisarz" - dzisiaj może nim być każdy, ten piszący notki na blogu także... To jest problem (czyt. problem nazewnictwa), ale zbyt obszerny, by nim się tutaj teraz zajmować.

Wydaje mi się, że sens mojego posta został przez "osobiście zaangażowanych" niezauważony. Ja nikogo nie chcę atakować, nie chcę wymieniać się złośliwościami (w innym wypadku odezwałabym się na zjeździe, nie bacząc na emocje czy wręcz odwrotnie - dając się im ponieść). Chciałabym tylko, żeby to moje "wylewanie żalów" przyczyniło się do refleksji na temat tego, co tak naprawdę jest ważne. Jak pisałam, liczyłam na dobrą zabawę i sympatyczne rozmowy z różnymi ludźmi, którzy - jak ja - kochają książki i chcieliby tą miłością zarazić innych. A właśnie tego aspektu zabrakło (w skali makro, na jaką liczyłam, bo w skali mikro się udało ;)), odnosiło się wrażenie, że każdy niejako krążył wokół własnej osi, był skupiony na sobie i własnych interesach.
Nie tylko ja wychodziłam ze spotkania zażenowana, tak czuli się też inni (m.in. komentujący pod nosem w trakcie spotkania to, co się działo). To nie jakiś mój wymysł, chęć podbicia sobie statystyk czy jeszcze jakiś inny powód biadolenia na forum. Chciałabym tylko, by wyciągnięto jakieś wnioski na przyszłość, byśmy wspólnie (!) budowali dobrą atmosferę i dawali podwaliny pod merytoryczną rozmowę o książkach, byśmy w relacjach z innymi nie zapominali o tej drugiej stronie... Wreszcie, byśmy ćwiczyli się w wyrażaniu naszych myśli - bo to przyda się nie tylko na zjazdach, ale i w ogóle w życiu...

4 komentarze:

  1. Bardzo mądrze napisałaś. Na blogach pojawiło się już tyle postów komentujących w różny sposób ten zjazd, że mam wręcz trochę dość tematu... Ale naprawdę podoba mi się to, co napisałaś i w jaki sposób to ujęłaś. Mnie też denerwuje generalizowanie, wywyższanie się, irytowały mnie wypowiedzi do mikrofonu typu "ja na moim blogu". Ale dobrze zauważyłaś - zawiodła w dużej mierze zdolność formułowania wypowiedzi "na gorąco". Mam nadzieję, że to też trochę wina tego organizacyjnego chaosu. Bo na przykład na tym nieoficjalnym spotkaniu bloggerów siedziałam bardzo blisko dwóch z trzech dziewczyn, które przejęły dyskusję. I chociaż wtedy się trochę zjeżyłam na niektóre ich słowa, to właśnie myślę, że nie do końca o to im chodziło. Prawdopodobnie mają trochę inny pogląd na blogowanie niż ja, ale chyba nie chciały powiedzieć tego tak jak ja to wtedy odebrałam ("pisanie recenzji jest złe", "wasze blogi są nudne"). No i ja mam jakiś głęboki lęk przed wypowiadaniem się do mikrofonu, więc przynajmniej tyle dobrego wynikło z tej "dyskusji", ze ominęło mnie przedstawianie się :)

    Bo tak w ogóle to cześć, siedziałam obok Ciebie i razem wyszłyśmy ze spotkania :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć, miło mi Cię znowu "spotkać" :)

      Czytałam u niektórych o tym spotkaniu w Kolanku, pamiętam też przepraszającą minę Gosiarelli i jej próby uratowania na koniec sytuacji... Cóż. Może dlatego kilka razy przerabiałam tekst notki - nie chciałam, żeby wyszło na to, że atakuję dziewczyny personalnie, bo szczerze wierzę, że miały dobre intencje, ale wyszło jak wyszło... Stąd taki apel, by ćwiczyć nie tylko pisanie, ale i wyrażanie myśli wyrzucanych z ust (a nie przez palce ;)) - ćwiczę to z mężem, gdy dochodzimy do tego, o co komu chodziło ;). Proste to nie jest, ale bardzo potrzebne...

      PS. Dziękuję za Twoje słowa!

      Usuń
  2. To zło, jeżeli prowadzonego przez siebie bloga ktoś nazwie swoim. To źle, jeżeli ktoś o ludziach go czytających powie, że to są jego czytelnicy. Bo przecież tak naprawdę to ten blog prowadzony jest przez kogoś innego, bardziej pokornego. I nie ma jego czytelników, są spamboty zostawiające komentarze oraz maszyny nabijające wejścia. Tak, te są jego, blogera.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, to nie jest zło. Rozumiem zastosowanie ironii - jeśli potraktuje się moje słowa personalnie, weźmie je do siebie, rzeczywiście można się najeżyć. Prosiłabym jednak o odczytanie ich całościowo, w kontekście całości, którą ujęłam w notce... Jasne, każdy pisze SWÓJ blog, każdy ma czytelników, bo - co zresztą zaznaczyłam w poście (sic!) - komentujący nas i odwiedzający czytają nasz blog, a więc są czytelnikami. Tego nie atakuję, tego złym nie nazywam. (Bo co tu złym nazywać? Tak po prostu jest i tyle!) Ale niepokoić może to wtedy, gdy mówi się o swoim blogu, stronie, własnej osobie i czytaniu z wyraźnym ukierunkowaniem na siebie, z cały czas powtarzającym się "ja", "ja", "ja"... (Oczywiście, pytanie, jak o własnej stronie mówić inaczej, skoro - no właśnie - jest ona nasza? Nie to jednak mnie zajmuje w tym momencie; nawet miałam ochotę dłużej się nad tym zastanowić, ale te rozważania rozrzedziłyby moje "sprawozdanie" ze zjazdu, dlatego ich zabrakło.) Nie chcę nikogo atakować personalnie, zapewne gdyby nie skumulowanie tak wielu wypowiedzi ukierunkowanych na własne "ego" (albo źle wyrażonych, bo nie ukierunkowanych w głąb, ale na takie wychodzące), wszystko byłoby w porządku, nie dostrzegłabym problemu. Mnie chodzi o to, że właśnie większość osób - tak się przynajmniej wydawało - była głównie zapatrzona w siebie i to mnie zirytowało. I to nie dotyczyło tylko blogerów... Co do "czytelników" - powiedzenie "moi czytelnicy" naprawdę brzmi dobrze i może sprawić, że ktoś mówiący tak poczuje się lepiej, nie wiem, może ważniejszy niż inni. Znów nie mówię, że każdy tak ma, że to powszechne, że to miało miejsce na tym zjeździe, ale w tym określeniu jest coś takiego... I - co też zaznaczyłam w poście - gdyby nie bliskość tego, w jaki sposób potraktowano autorów książek - znów nie widziałabym żadnego problemu...

      CAŁOŚCIOWO, proszę czytać całościowo, mieć na względzie kontekst.

      Dobrze jest też czasem dać sobie chwilę na ostudzenie emocji.
      (Ja po zjeździe musiałam dać sobie kilka takich chwil ;))

      Usuń