recenzja ukazała się 8 lipca 2013 roku na portalu StacjaKultura.pl (TUTAJ)
_______________________________________________________________
Nikt nie wymaże z pamięci smaków i zapachów dzieciństwa. Próżno szukać ich współczesnych odpowiedników. Madhur Jaffrey, swoisty autorytet w dziedzinie kuchni indyjskiej, autorka kilkudziesięciu książek, dzieli się z nami swoimi przepysznymi wspomnieniami.
Świat dzieci wydaje się przypominać bajkę. To czas pewnej niewinności, oddalony od problemów ludzi dorosłych, ich skomplikowanej i niejasnej logiki, postrzegania życia. Świat malowniczy, kolorowy, przepełniony gamą świeżych pomysłów, doprawiony szczyptą szaleństwa, szczerym chichotem niewysokich sylwetek stojących na palcach i wyciągających się ku niebu. Świat stojący przed człowiekiem otworem.
Dzieciństwo wspomina się po latach z
sentymentem. Dawne wielkie problemy przypomina się z lekkim uśmiechem
rozczulenia, przecenia się po latach zapamiętane krajobrazy, idealizuje
wspomnienia. Wzdycha się wreszcie do potraw gotowanych przez mamę i babcię, jak gdyby kobiety te były w dziecięcym świecie wróżkami czarującymi tańcem palców.
Madhur Jaffrey zabiera nas w
magiczną podróż do przeszłości. Nie tyle przeszłości obiektywnej, co
naznaczonej piętnem indywidualności. Wydarzenia historyczne
stanowią tutaj raczej tło dla snucia opowieści o upływającym w Indiach
dzieciństwie autorki. Krótkie rozdziały, skrócone dodatkowo swoistym
pokawałkowaniem w podtytułach, zdają się przypominać niewielkie migawki
poupychanych między zabawkami wspomnień. "Wśród mangowych drzew"
brak wielkich narracji. Ich miejsce zajęły przebłyski dzieciństwa, raz
pachnące słońcem, innym razem skropione obficie deszczem.
Ta książka pachnie. Od niemal pierwszych stron Madhur Jaffrey
wprowadza nas do swojego świata, który w głównej mierze składa się ze
smaków i zapachów, odbierany jest zmysłowo. Opisy poszczególnych potraw
uruchamiają ślinianki, szczery zachwyt autorki nad zmysłowością
soczystych kawałków mango, ciągnących się karmelków, doprawionego
kalafiora lub tajemniczych obiadów koleżanek sprawia, że lekturę, niemal
dosłownie, "połyka się" w całości. Trudno bowiem nie przebiec powieści
oczami, przeskakując - jak w znanej w naszym kręgu kulturowym grze w
klasy - z rozdziału do rozdziału, ze strony na stronę. Pobudzony
wyrazistymi opisami apetyt nie pozwala się oderwać: książkę chce się pochłonąć, pożreć, przeżuwać długo i ze smakiem, z rozkoszą.
Być może głównymi (jeśli nie jedynymi) adresatami "Wśród mangowych drzew" będą kobiety.
Narracja wspomnieniowa, snuta przez przedstawicielkę płci pięknej,
oddaje żywioł damskich pogaduszek: pełnych emocji, którym
podporządkowane są fakty. Poruszane tematy? Kuchnia, gotowanie, ciuchy,
kosmetyki, pielęgnacja, pierwsze miłości. W telegraficznym skrócie i
ogólnikowo, rzecz jasna, bo - jak na kobiece opowieści przystało -
książkę nasycono dygresjami, wieloma wątkami. Trudno w kilku słowach
opisać fabułę: to jakby próbować streścić połowę czyjegoś życia,
kalejdoskopową mieszaninę kolorowych opowieści. (Przypomniałam sobie
swój własny kalejdoskop; siadałam z nim na dywanie dziecięcego pokoju w
pewnej kamienicy, mrużyłam jedno oko, drugim wyłapując zmieniające się
odcienie i kształty. Słońce otulało moją źrenicę, przechodząc przez
barwione szkiełka. Może właśnie tak działają wspomnienia? Przewracane
przed oczami, w zależności od kąta padania światła - naszego rozumu,
chwilowego kaprysu, przekazują nam inną prawdę o świecie, układance
zgromadzonych w głowie puzzli).
Niewątpliwego "smaczku" (trudno tu
nie odmienić tego słowa przez wszystkie przypadki!) dodają pozycji
przepisy autorki, które zaserwowano czytelnikowi "na deser". Wszelkie
obco brzmiące nazwy potraw nagle stają się jakby bliższe. Ulotne
zapachy, sugerowane jedynie słowną materią, mają szansę prawdziwie
rozejść się po czytelniczej kuchni. Prawdziwa uczta dla wszystkich, którzy uwielbiają i książki, i gotowanie.
Swoją książkę najlepiej określiła chyba sama Madhur Jaffrey: Niewinny
indyjski miód dzieciństwa zmieszał się z ostrymi indyjskimi
przyprawami, ze smakiem słodko-kwaśnym, orzechowym, z aromatami. W smaki
te, niczym nieustępliwe pnącza, wplotły się narodziny, zgony, choroby,
kasty i religie. Każdy zjedzony kęs, każdy smak, jakiego
zakosztowałam, spoczywał w głębi mojej istoty, schludnie
zaszufladkowany, czekając, aż sięgnę po niego, gdy nadejdzie czas.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz