Wokół nowego projektu ministerstwa - darmowego "Elementarza" dla wszystkich pierwszaków - zawrzało. Środowiska związane z książkami dla dzieci (w tym graficy, nauczyciele) skrytykowali projekt podręcznika, którym - ich zdaniem - powinien był zająć się jakiś dobry projektant. Argument? Wykształcamy u dzieci poczucie estetyki już od najmłodszych lat (jedno z najczęstszych, jeśli nie najczęstsze, uzasadnienie), a ministerialny "wytwór" to poczucie estetyki zaburza.
Byłam skłonna zmarszczyć brwi i pomarudzić nad przesadą tychże środowisk, które - jak można by wywnioskować z ogółu wypowiedzi, nieco generalizując oczywiście - najchętniej zakazałyby wszystkiego co jest w potocznym rozumieniu "ładne", "komercyjne" w pewien sposób. W tym ujęciu strona graficzna książek powinna burzyć stereotypy, zmuszać do namysłu, inspirować, a przy tym podobać się dziecku. Dla mnie takie skrajne podejście jest poniekąd hipokryzją; owszem, najlepiej, byśmy możliwie tylko wartościowe pozycje przekazywali dzieciom, niemniej każdy - dziecko też - potrzebuje czasem obcować z przedmiotami "tylko" ładnymi. Ja sama bywam krytycznie nastawiona do kultury popularnej, słodko-lukrowej rzeczywistości, ale bywają też momenty, w których przyjemność sprawia mi przeglądanie kolorowych magazynów, obejrzenie jakiegoś serialu, wzruszenie się na "głupawej" komedii... Człowiek potrzebuje czasem "odmóżdżenia" - nawet ten (a może przede wszystkim on?) inteligentny, wykształcony. Nie da się za każdym razem analizować, krytycznym okiem ogarniać całość otaczającego nas świata - skończyłoby się to pomieszaniem zmysłów dla takiego interpretatora kultury 24h/dobę.
Ale...
"Elementarz" przejrzałam (można go ściągnąć TUTAJ) i przyznałam rację tym, którzy go krytykują. O ile ilustracje "główne" są sympatyczne i z przyjemnością się je ogląda, o tyle pozostałe czy ich połączenie na poszczególnych stronach pozostawiają wiele do życzenia.
Podręcznik razi brakiem spójności stylistycznej. Obok "głównych" ilustracji (tworzonych przez jednego człowieka) występują inne, często z zupełnie innej projektowej bajki. Prócz tego grafiki komputerowe imitujące zdjęcia, obok nich prawdziwe fotografie... Dodatkowo proste, niemal clipartowskie elementy... Jeśli dodamy do tego bałagan typograficzny: rozrzucone po stronach litery w różnych rozmiarach i kolorach... Człowiek doznaje niemiłego oczopląsu. (A co ma powiedzieć dziecko, które ma jeszcze czegoś się z tego nauczyć?) Być może to próba odpowiedzi na zmienioną percepcję nowego pokolenia, które przyzwyczajone do szybko zmieniających się obrazów w telewizorze czy na ekranie komputera jest w stanie przyswoić sobie taką różnorodność stylistyczną i jeszcze się w niej odnaleźć. Pytanie tylko, czy rzeczywiście chcemy utrwalać właśnie takie postrzeganie rzeczywistości...
Ilustracje połączone z grafikami komputerowymi imitującymi zdjęcia:
Obok tego (na kolejnych stronach) zupełnie nieprzystające stylistycznie do całości fragmenty opowieści:
Istny oczopląs przez nagromadzenie różnorodnych elementów:
Na koniec perełka: grafiki z lewej strony najwyraźniej wklejał amator - widać połączenia, brak np. cienia, który "ożywiłby" np. muszelkę, latawiec... Nawet ja - graficzny samouk, właściwie laik w tym temacie - zrobiłabym to lepiej (a przynajmniej efekt końcowy kłułby mnie w oczy i nie pozwalał oddać takiej grafiki jako "skończonej")...
Na stronie "Elementarza" można przeczytać, że podręcznik został oddany do naszej - rodziców, opiekunów, nauczycieli, dzieci - konsultacji, by dzięki naszym uwagom był jak najlepszy. Cóż, mam nadzieję, że mój głos - głos rodzica, zostanie wzięty pod uwagę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz