recenzja ukazała się na portalu StacjaKultura.pl 12 grudnia 2013 roku (TUTAJ)
__________________________________________________________________
Robert Galbraith zabiera nas w podróż do współczesnego Londynu, który pomimo upływu lat wciąż boryka się ze złem żyjącym pod słońcem.
Udany pseudo-debiut Roberta Galbraith (pseudo, gdyż pod nazwiskiem ukrywa się wprawiona "w boju" J.K. Rowling) przeszedłby nieomal bez echa, gdyby pewna zamożna Brytyjka nie przyznała się po czasie do jego autorstwa. Wynik sprzedażowy liczący 1500 egzemplarzy, które rozeszły się w kwietniu br., tuż po premierze "Wołania kukułki", nagle zanotował skok. Dzięki dociekliwości badaczy języka i/lub nieumiejętności J.K. Rowling do trwania w ukryciu (albo, jak wolą domniemywać niektórzy, sprytnemu chwytowi marketingowemu) kryminał mógł trafić jeszcze w tym roku do rąk polskiego czytelnika. I dobrze. Przyjemna, wciągająca lektura - idealna na czas świąteczny, kiedy mamy trochę czasu na odpoczynek. W fabule zresztą pojawiają się na początku lekkie opady śniegu, które współgrają z widokiem za naszymi oknami - doprawdy trudno o lepsze sprzężenie świata wyobrażonego z tym rzeczywistym (i cóż z tego, że fabuła właściwa ma miejsce po trzech miesiącach od tragicznych wydarzeń).
Wydawcy chwalą się na tylnej stronie okładki, że takiego detektywa jak Cormoran Strake do tej pory nie było. Całościowo - faktycznie. W kreacji postaci odnaleźć można jednak pewne elementy charakterystyczne, które nie ujdą uwadze czytelników, szczególnie wielbicieli gatunku. Gdyby przypiąć detektywowi łatki, na jego pomiętym garniturze można by odnaleźć m.in. etykietki: "pracujące szare komórki (patrz Hercule Poirot)", "skrupulatność i dokładność, istotny każdy szczegół (patrz Sherlock Holmes i dedukcja)", "palenie i picie alkoholu, kontakty z kobietami, wdawanie się w bójki (patrz Philip Marlowe)". Redaktorzy "Sunday Times" doszukali się analogii z twórczością P.D. James czy Ruth Rendell. Co ciekawe, przywołane autorki kryminałów są właśnie... kobietami. O żeńskim twórcy "Wołania kukułki" miały świadczyć chociażby zbyt drobiazgowe opisy damskich ubrań. To dopiero gratka dla recenzentów, krytyków i badaczy języka/literatury: sami mogli się wcielić w rolę detektywa! Wracając do Cormorana Strake′a: mimo pewnych podobieństw (czy może raczej skojarzeń z innymi bohaterami), sylwetka detektywa rzeczywiście wyróżnia się na tle innych. Być może jest to kwestia jego wojskowej przeszłości, służby w Afganistanie i protezy nogi. Lub innych cech, które czynią z tej wielkiej, nieco niezgrabnej postaci mężczyznę sympatycznego, przy wszystkich swoich przywarach budzącego respekt. Czy Strake ma szansę stanąć obok najlepszych "kolegów z branży"? O tym zapewne zadecydują kolejne powieści Roberta Galbraith (będę posługiwała się okładkowym nazwiskiem autora) - "Wołanie kukułki" rozpoczęło serię kryminałów z udziałem detektywa.
Co do samej powieści - opis szerszy niż zamieszczony przez wydawcę wydaje się być zbędny. Książka wpisuje się w standardowe prowadzenie śledztwa: wywiady z poszczególnymi świadkami i składanie faktów w całość, stąd wszelkie dopowiedzenia stanowią już właściwie streszczanie tekstu, a nie o to raczej chodzi.
Przy rozwiązaniu zagadki Galbraith posłużył się swoistą "metodą A. Christie" (o ile można o takiej mówić): od samego początku z radością zwodził czytelnika, by na końcu zademonstrować zaskakujący finisz. Czy można było domyślić się prawdy? I tak, i nie. Tak, jeśli zgodzimy się z redaktorami odpowiadającymi za większość opisów powieści Królowej Kryminału (przywoływanej już Agathy Christie) - utrzymywali oni, że wszelkie możliwe wskazówki autorka zawarła w tekście. Nie, jeśli trzeźwo ocenimy sytuację - gdyby bowiem tropy leżały tuż przed naszym błądzącym nosem, kryminał nie gwarantowałby dobrego suspensu, co znalazłoby odzwierciedlenie w słupkach sprzedażowych. Można wyciągnąć dwa wnioski: albo czytelnik jest za głupi, by znaleźć odpowiedź, albo zbyt dumny, by przyznać się do porażki. Ja proponuję trzecie: autor zwyczajnie gra nam na nosie, a frazesy o prowadzeniu śledztwa wraz z detektywem mają jedynie zamydlić oczy. Podobnie z wypowiedzią J.K. Rowling: Tytuł zawiera również subtelne odniesienie do pewnego aspektu fabuły, jednak nie potrafię wyjaśnić, o co chodzi, nie rujnując opowieści, także pozostawiam czytelnikom pracę w tym zakresie. Otóż, drogi czytelniku, nie trudź się zbytnio pracą w tym zakresie, gdyż... nie ma to sensu. "Wołanie kukułki" w żaden wyraźny czy nawet sugestywny sposób nie wnosi niczego nowego do sprawy, nie naprowadza na żaden trop. Żadnym spoilerem nie będzie, jeśli wyjawię, że Kukułką nazywano zamordowaną modelkę Lulę - główną ofiarę. Jej wołanie - czy metaforyczne, czy rozumiane w sposób jak najbardziej dosłowny - nijak nie wiązało się z fabułą. Oczywiście uparty zawsze znajdzie powiązania, np. interpretację, że należy skupić się na błagalnej, ostatniej rozmowie telefonicznej kobiety lub wołaniu innego rodzaju. Dalej jednak będzie się błądzić, jak cień podążać za detektywem z nadzieją, że wyjawi on swojej Robin (nawiązanie do młodego towarzysza Batmana?*), "kto zabił".
Podsumowując, "Wołanie kukułki" powinno przypaść do gustu każdemu, kto lubi literaturę z tajemnicą do rozwiązania. Spodoba się tym, których nie rozczarował "Trudny wybór". Powieść docenią ci, których bawią trafne i ironiczne spostrzeżenia dotyczące świata nas otaczającego. Wykształconych ucieszą łacińskie sentencje czy cytaty otwierające każdą z części książki. Sentymentalnych fanów Agathy Christie wzruszy inspiracja angielską poezją, tak przecież charakterystyczna dla twórczości Królowej Kryminału. "Wołanie kukułki" i mnie zainspirowało:
Kukułeczka kuka,
Chłopak panny szuka.
Znajdzie ją, zabije,
Ciała nie ukryje...
Udany pseudo-debiut Roberta Galbraith (pseudo, gdyż pod nazwiskiem ukrywa się wprawiona "w boju" J.K. Rowling) przeszedłby nieomal bez echa, gdyby pewna zamożna Brytyjka nie przyznała się po czasie do jego autorstwa. Wynik sprzedażowy liczący 1500 egzemplarzy, które rozeszły się w kwietniu br., tuż po premierze "Wołania kukułki", nagle zanotował skok. Dzięki dociekliwości badaczy języka i/lub nieumiejętności J.K. Rowling do trwania w ukryciu (albo, jak wolą domniemywać niektórzy, sprytnemu chwytowi marketingowemu) kryminał mógł trafić jeszcze w tym roku do rąk polskiego czytelnika. I dobrze. Przyjemna, wciągająca lektura - idealna na czas świąteczny, kiedy mamy trochę czasu na odpoczynek. W fabule zresztą pojawiają się na początku lekkie opady śniegu, które współgrają z widokiem za naszymi oknami - doprawdy trudno o lepsze sprzężenie świata wyobrażonego z tym rzeczywistym (i cóż z tego, że fabuła właściwa ma miejsce po trzech miesiącach od tragicznych wydarzeń).
Wydawcy chwalą się na tylnej stronie okładki, że takiego detektywa jak Cormoran Strake do tej pory nie było. Całościowo - faktycznie. W kreacji postaci odnaleźć można jednak pewne elementy charakterystyczne, które nie ujdą uwadze czytelników, szczególnie wielbicieli gatunku. Gdyby przypiąć detektywowi łatki, na jego pomiętym garniturze można by odnaleźć m.in. etykietki: "pracujące szare komórki (patrz Hercule Poirot)", "skrupulatność i dokładność, istotny każdy szczegół (patrz Sherlock Holmes i dedukcja)", "palenie i picie alkoholu, kontakty z kobietami, wdawanie się w bójki (patrz Philip Marlowe)". Redaktorzy "Sunday Times" doszukali się analogii z twórczością P.D. James czy Ruth Rendell. Co ciekawe, przywołane autorki kryminałów są właśnie... kobietami. O żeńskim twórcy "Wołania kukułki" miały świadczyć chociażby zbyt drobiazgowe opisy damskich ubrań. To dopiero gratka dla recenzentów, krytyków i badaczy języka/literatury: sami mogli się wcielić w rolę detektywa! Wracając do Cormorana Strake′a: mimo pewnych podobieństw (czy może raczej skojarzeń z innymi bohaterami), sylwetka detektywa rzeczywiście wyróżnia się na tle innych. Być może jest to kwestia jego wojskowej przeszłości, służby w Afganistanie i protezy nogi. Lub innych cech, które czynią z tej wielkiej, nieco niezgrabnej postaci mężczyznę sympatycznego, przy wszystkich swoich przywarach budzącego respekt. Czy Strake ma szansę stanąć obok najlepszych "kolegów z branży"? O tym zapewne zadecydują kolejne powieści Roberta Galbraith (będę posługiwała się okładkowym nazwiskiem autora) - "Wołanie kukułki" rozpoczęło serię kryminałów z udziałem detektywa.
Co do samej powieści - opis szerszy niż zamieszczony przez wydawcę wydaje się być zbędny. Książka wpisuje się w standardowe prowadzenie śledztwa: wywiady z poszczególnymi świadkami i składanie faktów w całość, stąd wszelkie dopowiedzenia stanowią już właściwie streszczanie tekstu, a nie o to raczej chodzi.
Przy rozwiązaniu zagadki Galbraith posłużył się swoistą "metodą A. Christie" (o ile można o takiej mówić): od samego początku z radością zwodził czytelnika, by na końcu zademonstrować zaskakujący finisz. Czy można było domyślić się prawdy? I tak, i nie. Tak, jeśli zgodzimy się z redaktorami odpowiadającymi za większość opisów powieści Królowej Kryminału (przywoływanej już Agathy Christie) - utrzymywali oni, że wszelkie możliwe wskazówki autorka zawarła w tekście. Nie, jeśli trzeźwo ocenimy sytuację - gdyby bowiem tropy leżały tuż przed naszym błądzącym nosem, kryminał nie gwarantowałby dobrego suspensu, co znalazłoby odzwierciedlenie w słupkach sprzedażowych. Można wyciągnąć dwa wnioski: albo czytelnik jest za głupi, by znaleźć odpowiedź, albo zbyt dumny, by przyznać się do porażki. Ja proponuję trzecie: autor zwyczajnie gra nam na nosie, a frazesy o prowadzeniu śledztwa wraz z detektywem mają jedynie zamydlić oczy. Podobnie z wypowiedzią J.K. Rowling: Tytuł zawiera również subtelne odniesienie do pewnego aspektu fabuły, jednak nie potrafię wyjaśnić, o co chodzi, nie rujnując opowieści, także pozostawiam czytelnikom pracę w tym zakresie. Otóż, drogi czytelniku, nie trudź się zbytnio pracą w tym zakresie, gdyż... nie ma to sensu. "Wołanie kukułki" w żaden wyraźny czy nawet sugestywny sposób nie wnosi niczego nowego do sprawy, nie naprowadza na żaden trop. Żadnym spoilerem nie będzie, jeśli wyjawię, że Kukułką nazywano zamordowaną modelkę Lulę - główną ofiarę. Jej wołanie - czy metaforyczne, czy rozumiane w sposób jak najbardziej dosłowny - nijak nie wiązało się z fabułą. Oczywiście uparty zawsze znajdzie powiązania, np. interpretację, że należy skupić się na błagalnej, ostatniej rozmowie telefonicznej kobiety lub wołaniu innego rodzaju. Dalej jednak będzie się błądzić, jak cień podążać za detektywem z nadzieją, że wyjawi on swojej Robin (nawiązanie do młodego towarzysza Batmana?*), "kto zabił".
Podsumowując, "Wołanie kukułki" powinno przypaść do gustu każdemu, kto lubi literaturę z tajemnicą do rozwiązania. Spodoba się tym, których nie rozczarował "Trudny wybór". Powieść docenią ci, których bawią trafne i ironiczne spostrzeżenia dotyczące świata nas otaczającego. Wykształconych ucieszą łacińskie sentencje czy cytaty otwierające każdą z części książki. Sentymentalnych fanów Agathy Christie wzruszy inspiracja angielską poezją, tak przecież charakterystyczna dla twórczości Królowej Kryminału. "Wołanie kukułki" i mnie zainspirowało:
Kukułeczka kuka,
Chłopak panny szuka.
Znajdzie ją, zabije,
Ciała nie ukryje...
_______________
* Tylko na pozór ta sugestia wydaje się być poczyniona na wyrost. Towarzysząca Batmanowi postać Robina (a właściwie szereg postaci) wzorowana była m.in. na… doktorze Watsonie z przygód o Sherlocku Holmesie. Robin miał być odpowiednikiem właśnie takiego towarzysza dla Człowieka-Nietoprzerza. Aluzja jest teraz bardziej wyraźna, prawda?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz