czwartek, 19 maja 2016

Magazyn ogólnego przeznaczenia. Iwona Chmielewska. (wystawa w ramach cyklu "Mistrzowie ilustracji")

Nie było mnie tu prawie rok (bez miesiąca). Złożyły się na to sprawy i zawodowe, i prywatne. To pisanie artykułu naukowego (niezwykle dla mnie trudnego, bo na przełamanie materii zmarnowałam dobrych kilka miesięcy), to narodziny córki na początku tego roku.
Nie zapomniałam jednak o tym miejscu, jak i nigdy nie zapomniałam o książkach - wciąż je czytam, wciąż nimi żyję, wciąż lubię o nich opowiadać.
Nie wiem, czy będę tu tak często jak kiedyś, ale będę. Zaglądajcie więc czasem... Do przeczytania!

____________________________________________________


Osóbka niewysoka, o wzroście wysokiego Hobbita. Cichutka, skromna. Kryjąca delikatny uśmiech w kącikach ust, odziana w sukienkę à la Mała Mi, rozchichotana wewnętrznie - drzemiące w Niej Dziecko (to, które sprawia, że inaczej patrzy się na świat - nieskrępowanie, bez nudnych "dorosłych" szufladkowań, odważnie) cieszy się, a ta radość wzlatywała ku nam jak motyl.

Iwona Chmielewska - osóbka niewielka, ale jak Wielka! (Jeśli z jakiegoś powodu nie wiesz, kim Ona jest, leć szybko nadrobić luki w edukacji książkowej i artystycznej - informacji szukaj chociażby w Internetach!)

Miałam zaszczyt poznać Ją w sobotę 9 maja podczas wernisażu wystawy Jej prac w ramach cyklu Mistrzowie Ilustracji (wystawa w ramach cyklu organizowana jest corocznie przy okazji konkursu, konferencji i wystawy Książka Dobrze Zaprojektowana - zacznijmy od dzieci).


Głos oddany najważniejszej postaci - Autorce. Po lewej kurator wystawy - Wojciech Luchowski.

Kto nie był na wystawie, a chciałby ją zobaczyć na własne oczy - niech nie czyta mojego wpisu, niech nie psuje sobie niespodzianki, a twórcom wystawy efektu. Bo efekt jest. A obserwowanie nas - zwiedzających czy odwiedzających - było chyba niemałą gratką dla twórców wystawy i samej Iwony Chmielewskiej...


MAGAZYN
ogólnego przeznaczenia
Iwona Chmielewska


   Gdy przybyłam do Ronda Sztuki, przespacerowałam się przez księgarnię Zła Buka (starając się nie zwracać uwagi na szepczące do mnie książki), uchyliłam drzwi galerii i... zastygłam w konsternacji. Bałam się, że jestem spóźniona, że słyszane przeze mnie stłumione głosy i oklaski zwiastują otwarcie wernisażu. Tymczasem zaglądałam do pustego pokoiku, który od właściwego pomieszczenia wydzielała taśma budowlana - wyraźny sygnał "Przejścia brak". Nieco zbita z tropu, niedopuszczająca do siebie przesłanek z zastanego "tu i teraz", stanęłam na palcach (próbując wykonać ćwierć jaskółki) i wychyliłam się lekko za taśmę. A tam? Nic. Pusto, nie licząc setek kartonów, palet... Hej, tu miała być wystawa! Jeszcze niegotowa? A może mają tu remont, a wystawa jest na pierwszym piętrze? O co chodzi? - pytałam samą siebie, drapałam się po głowie i szybkim marszem skierowałam kroki w stronę schodów.

   Na piętrze poznałam rozwiązanie zagadki głosów i oklasków - wciąż trwało ogłaszanie nagrodzonych w konkursie Książka Dobrze Zaprojektowana - zacznijmy od dzieci. Zatoczyłam więc po sali koło, obejrzałam plansze z ilustracjami, a nawet gotowe projekty książkowe. Uśmiechałam się, czasem wzdychałam, nerwowo też spoglądałam na zegarek. Gdy w kierunku wyjścia ruszyła pewna para: wysoki jegomość oraz niższa od niego postać kobieca (mówiąca coś o czasie), ruszyłam za nimi. A może...? - przeszło mi przez myśl, wywołując lekki rumieniec. Tak, miałam rację. To była Iwona Chmielewska.

   Zła Buka kurczyła się. Tj. nie ona sama, raczej przestrzeń między nami - ludźmi. Atmosfera gęstniała, podobnie jak człowiecza masa. Wówczas (kiedy przybyli do księgarni próbowali spacyfikować nerwowe bicie serca dialogami słanymi szeptem) zabrzmiał głos z mikrofonu. Kurator przywitał nas, przywitał i Autorkę. O wystawie mówił tajemniczo, z wykorzystaniem kilku słów-kluczy (mikro, makro, wnętrze, zewnętrze i inne, równie enigmatyczne określenia), z lekkim uśmiechem brojącego chłopca tłumaczył, że gdyby powiedział więcej, zdradziłby wszystko.
   Iwona Chmielewska opowiedziała z kolei o tym, co jej bliskie. O ukochanych konwaliach, których nie zabrakło (Łącznie z pierniczkami!), o tym, jaką siłę ma wyobraźnia. To wystawa o sile dwóch rąk i dziesięciu palców - bo mając tylko je, można wyczarować właściwie wszystko. (Każda z Jej prac została wykonana całkowicie ręcznie. Rysowanie, wycinanie, klejenie, szycie... Cudowne DIY, artyzm i sztuka, do których każdy z nas ma dostęp - codziennie!)

   Wystawę otwarto. Zaproszono nas... do tego pokoiku, który pomyliłam z kulisami placu budowy. Zerwano taśmę i dopiero wtedy spostrzegłam tabliczkę na ścianie: Magazyn ogólnego przeznaczenia. Iwona Chmielewska. Dopiero wtedy przypomniałam sobie, że tak brzmiała nazwa wystawy. Więc to on - magazyn!
   Rozemocjonowani, przekroczyliśmy przysłowiowy próg i... trochę zgłupieliśmy. Całą przestrzeń galerii zajmowały kartony. Większe, mniejsze, pudła i pudłaszcza, palety puste i nabrzmiałe od pakunków, przesyłki wciąż zapieczętowane i te jeszcze nieobleczone czarną folią z połyskiem. Na niektórych widniały naklejki z okładką schowanej w środku, zmultiplikowanej książki i informacjami prawdopodobnie w języku  koreańskim.






   Kroczyliśmy między kartonami, słaliśmy sobie (ludziom obcym, a jednak tożsamym w figlu, który nam spłatano) zawstydzone uśmiechy i rozglądaliśmy się. Wówczas spostrzegaliśmy je - dodatkowe pomieszczenie w galerii (Jak mogłam o nim zapomnieć!) - mały pokoik, który na czas tej wystawy zyskał miano "pomieszczenia socjalnego".

   Ciepłe światło lampy wyswobadzało nas z półmroku magazynu, choć nie bez dyskomfortu - stosunek ilości ludzi do wielkości miejsca nie pozwalał na złapanie oddechu, zatrzymanie się w miejscu na dłużej (co było możliwe, paraliżowało jednak ruch). Pod czujnym okiem ochroniarza, który od czasu do czasu zaglądał do środka i przyglądał się nam w ciszy, przechodziliśmy od ściany do ściany, od ramy do ramki i patrzyliśmy. Patrzyliśmy i oglądaliśmy, nie mogąc oderwać wzroku od prac Iwony Chmielewskiej. Zgromadzono ich w tym pokoiku (choć może na to nie wygląda, wedle słów kuratora) dziewięćdziesiąt. 




   Oto one: ilustracje. Wykonane ręcznie - dzieło pracy dwóch dłoni i dziesięciu palców. Dowód na nieskończoność wyobraźni i ludzkich możliwości twórczych. Potencjał drzemiący w każdym z nas. Pieczołowicie tworzone, wyrysowane ołówkiem lub niebieską kredką (od razu przypomina mi się Karolcia i jej magicznie ożywione rysunki), składane, klejone, wyszywane... Artyzm - w tym słowie mieszczą się wszystkie właściwe terminy.

   Na ścianach prezentowały się obrazy, które znałam z ekranu komputera lub zadrukowanych kart książek. "Pamiętnik Blumki", "Kłopot", "Królestwo dziewczynki", "O tych, którzy się rozwijali", "W kieszonce", "Dwoje ludzi", "Oczy"... W rzeczywistości jeszcze piękniejsze, oczarowujące detalami, maestrią wykonania, pietyzmem...



 












   Proszę sobie przeczytać! Instrukcja obsługi... A tutaj co robić w razie czyjejś utraty przytomności...
Iwona Chmielewska na moment zajrzała do swojego "pokoju socjalnego". Kryjąca uśmiech w kocich, bezszelestnych ruchach, szybko zajrzała do kilku kątów (Może podsłuchiwała ludzkie rozmowy?), by cichcem opuścić pomieszczenie. Złapałam ją spojrzeniem tuż przy wyjściu; robiłam właśnie zdjęcie instrukcjom bezpieczeństwa. Spotkałyśmy się wzrokiem, a filuterny uśmiech zagościł na twarzy Autorki. Proszę sobie przeczytać! - rzuciła szybko, wskazując tabliczkę. Instrukcja obsługi... Świetne!
   Obserwowałam, jak - ciesząc się jak mała dziewczynka (szczerze, z radością właściwą niemal w większości tylko dzieciom) - zniknęła w magazynie pomiędzy kartonowymi ścianami.





 

Środek pomieszczenia zajmował stolik z ulubionymi kwiatami Autorki i pierniczkami (podobno nie można ich było zjeść - być może ochroniarz pilnował). Obok - jak na pomieszczenie socjalne przystało - znajdował się inny stolik z zamierzonym bądź nie lokowaniem produktu. I książki. Książki, które można było wziąć do ręki, rozsiąść się w wysiedzianych fotelach i oddać lekturze.



***

Wystawa nietypowa, w istocie skłaniająca do namysłu nad tym, co wewnątrz i na zewnątrz. O skali mikro i makro. Wreszcie o ukrytych znaczeniach samego magazynu, który jawi się jako miejsce obce i znajome zarazem. Odpowiednio zorganizowane, urządzone, przeznaczone do przechowywania we właściwych warunkach określonych obiektów. (fragment z opisu wystawy). Co mówi to o Literaturze? O książkach Iwony Chmielewskiej? O samej Iwonie Chmielewskiej? Ciekawa jestem Waszych interpretacji.

***

Niewątpliwą atrakcją (Tak! Dla mnie to gratka i moment pełen emocji!) była możliwość otrzymania dedykacji od Autorki. I to nie byle jakich, ale rysowanych... Obserwowanie Iwony Chmielewskiej w trakcie pracy? Bezcenne! 






Całkowicie urzekły mnie zindywidualizowane dedykacje - każda z nich komponowała się z książką, w której została wyrysowana. 
Synek otrzymał więc zagadkową zawartość materiałowej (!) kieszonki (dowiedziałam się przy okazji, że książka była napisana dla najmłodszego dziecka pani Iwony - Jasia właśnie ;)), a córcia motylka z dwóch KŁOPOTliwych plam.

To była czysta przyjemność: być tam, widzieć to, doświadczyć.






2 komentarze:

  1. Świetna relacja i zdjęcia. Szkoda, że już to było i tak daleko... z pozdrowieniami M.

    OdpowiedzUsuń