W Krakowie mieści się siedziba korporacji ha!art - bodaj jedynego wydawnictwa w naszym kraju, które drukuje teksty liberackie; mieści się też Czytelnia Liberatury. Wreszcie, 22 czerwca br., do pracowni Piwnicy pod Baranami zawitała sama Katarzyna Bazarnik, by porozmawiać z nami o fascynującej literaturze. Tym samym Kraków (podejrzewam, że nie tylko dla mnie) stał się polską stolicą liberatury.
Mieliśmy przyjemność obejrzeć kilka egzemplarzy liberackich tekstów. Prócz dziecka Zenona Fajfera i Katarzyny Bazarnik o iminieniu "Oka-leczenie" (którego poród tylko rozochocił twórców do dalszych płodnych działań) trzymaliśmy w rękach "Nieszczęsnych" B. S. Johnsona, "Sto tysięcy miliardów wierszy" Raymonda Queneau (które znałam z wykładów z literatury współczesnej), wiersze z pudełka Herty Müller, czy wiele, wiele innych. Rozłożyliśmy (po części, bo miejsca brakło) niesamowitą "Ulicę Sienkiewicza w Kielcach" Radosława Nowakowskiego, Raymond Federman zachwycił "Podwójną wygraną jak nic". Długo by opowiadać o poszczególnych książkach! (Po to m.in. stworzyłam kategorię postów "liberatura" - by nie musieć w podskokach opowiadać o fascynujących książkach, bym mogła smakować się poszczególnymi pozycjami, dzielić się z Wami swoim zauroczeniem.)
Katarzyna Bazarnik jest kobietą niezwykłą. Niepozorna, której być może nie wyłowiłbyś z tłumu, zachwyciła pasją, z którą prezentowała kolejne tomy. Jeśli człowiek naprawdę kocha to, co robi, reszta świata to odczuwa i daje się ponieść: tutaj roztaczanej wokół magii nieprzypadkowych słów, wyławianiu fascynujących propozycji literackich. Zachwycające były wreszcie opowieści, anegdotki.
Przykładowo: zaskoczona i ucieszona Herta Müller, kiedy - po bezowocnych próbach nawiązania współpracy z jej przedstawicielami w Polsce (nikt nie słyszał o Hercie-poetce) - zgłosili się do niej bezpośrednio i zaproponowali wydanie poetyckich kolaży. Tym samym polski przekład był pierwszym na świecie... A jakże niezwykle zbiegło się to w czasie! Ledwie otrzymali maila ze zgodą na wszelkie warunku umowy, już następnego dnia ogłosili laureata literackiej Nagrody Nobla. Domyślacie się, o kogo chodzi? Polskie przedstawicielstwa Herty Müller nagle przypomniały sobie o liberackich poszukiwaczach skarbów i nagle wyraziły ochotę na współpracę. Ale było już dla nich za późno. Gorączkowa wiadomość wysłana do noblistki i jej, równie gorączkowa, bo pisana w pośpiechu, odpowiedź, że wszystko zostaje tak, jak ustalono. Że z nikim nie mają się kontaktować, tylko z nią bezpośrednio.
Jak powstała niezwykła "Ulica Sienkiewicza w Kielcach"? Autor przypadkowo wysiadł nie na tej stacji kolejowej, na której planował. Do odjazdu kolejnego pociągu miał 3 godziny. Co robić przez tyle czasu? Zwiedzać! A żeby nie oddalać się zbytnio, warto przechadzać się po głównej ulicy. 3 godziny to wszak czasu wiele, acz nie za dużo. Tak właśnie powstała książka-rozkładówka. Przez 3 godziny autor przechadzał się ulicą Sienkiewicza w Kielcach, którą następnie postanowił przenieść na papier. Co ciekawe, podobno lektura pozycji również trwa 3 godziny! (Można więc prawdziwie wczuć się w doświadczenia autora.)
Liberacki świat wciąga. Forma łączy się z treścią, nierzadko przenikają się, tworząc całość: kompletną i przesiąkniętą znaczeniami. Rozpad klasycznej powieści w wykonaniu B.S. Johnsona, który w pudełku zamknął 27 składek tworzących powieść właśnie, symbolizował rozpad ludzkiej pamięci, jej chaotyczność, gromadzenie w pudełku wspomnień, które - jak w sytuacji czytelniczych działań - porządkowane są różnie, przywoływane przypadkowo. Puste miejsca, jaśniejące bielą plamy na kartkach odwoływały się do luk w głowie, miejsc zapomnienia, namysłu, próby przypominania. Wreszcie okładka: estetyczne plamy różu, które kojarzą się z komórkami oglądanymi pod mikroskopem. Tak, właśnie tak - wedle autorskiego zamysłu na okładce znalazły się... komórki rakowe. Śmiertelne, wyniszczające, ale piękne.
Pasję pani Bazarnik (oraz jej męża) widać również w upartym dążeniu do tego, by tytuły wydawane w liberackiej serii ha!artu możliwie jak najwierniej oddawały zamierzenia autorów. W przypadku tych konkretnych dzieł forma ma bowiem ogromne znaczenie, powinna być traktowana na równi z treścią, o czym - niestety - często zapominali poprzedni wydawcy.
Śmiech wybrzmiał, westchnienia potopiły się w pustych szklankach po drinkach/kawie, poszczególne tomy otworzyły się przed nami i zaprosiły do wycieczki w cudze dusze.
W Piwnicy pod Baranami zostawiłam parasolkę. Zapomniałam o niej, zachłyśnięta pomysłowością pisarzy i zauroczona możliwościami literatury. Przekonana wreszcie, że droga, którą podążam - swoiste zaślubiny z literaturą właśnie - to ta właściwa. (A może podświadomie chciałam tam zostać i dalej wsłuchiwać się w opowieści pani Katarzyny? Na pewno o to chodziło.)
Katarzyna Bazarnik jest kobietą niezwykłą. Niepozorna, której być może nie wyłowiłbyś z tłumu, zachwyciła pasją, z którą prezentowała kolejne tomy. Jeśli człowiek naprawdę kocha to, co robi, reszta świata to odczuwa i daje się ponieść: tutaj roztaczanej wokół magii nieprzypadkowych słów, wyławianiu fascynujących propozycji literackich. Zachwycające były wreszcie opowieści, anegdotki.
Przykładowo: zaskoczona i ucieszona Herta Müller, kiedy - po bezowocnych próbach nawiązania współpracy z jej przedstawicielami w Polsce (nikt nie słyszał o Hercie-poetce) - zgłosili się do niej bezpośrednio i zaproponowali wydanie poetyckich kolaży. Tym samym polski przekład był pierwszym na świecie... A jakże niezwykle zbiegło się to w czasie! Ledwie otrzymali maila ze zgodą na wszelkie warunku umowy, już następnego dnia ogłosili laureata literackiej Nagrody Nobla. Domyślacie się, o kogo chodzi? Polskie przedstawicielstwa Herty Müller nagle przypomniały sobie o liberackich poszukiwaczach skarbów i nagle wyraziły ochotę na współpracę. Ale było już dla nich za późno. Gorączkowa wiadomość wysłana do noblistki i jej, równie gorączkowa, bo pisana w pośpiechu, odpowiedź, że wszystko zostaje tak, jak ustalono. Że z nikim nie mają się kontaktować, tylko z nią bezpośrednio.
Jak powstała niezwykła "Ulica Sienkiewicza w Kielcach"? Autor przypadkowo wysiadł nie na tej stacji kolejowej, na której planował. Do odjazdu kolejnego pociągu miał 3 godziny. Co robić przez tyle czasu? Zwiedzać! A żeby nie oddalać się zbytnio, warto przechadzać się po głównej ulicy. 3 godziny to wszak czasu wiele, acz nie za dużo. Tak właśnie powstała książka-rozkładówka. Przez 3 godziny autor przechadzał się ulicą Sienkiewicza w Kielcach, którą następnie postanowił przenieść na papier. Co ciekawe, podobno lektura pozycji również trwa 3 godziny! (Można więc prawdziwie wczuć się w doświadczenia autora.)
Liberacki świat wciąga. Forma łączy się z treścią, nierzadko przenikają się, tworząc całość: kompletną i przesiąkniętą znaczeniami. Rozpad klasycznej powieści w wykonaniu B.S. Johnsona, który w pudełku zamknął 27 składek tworzących powieść właśnie, symbolizował rozpad ludzkiej pamięci, jej chaotyczność, gromadzenie w pudełku wspomnień, które - jak w sytuacji czytelniczych działań - porządkowane są różnie, przywoływane przypadkowo. Puste miejsca, jaśniejące bielą plamy na kartkach odwoływały się do luk w głowie, miejsc zapomnienia, namysłu, próby przypominania. Wreszcie okładka: estetyczne plamy różu, które kojarzą się z komórkami oglądanymi pod mikroskopem. Tak, właśnie tak - wedle autorskiego zamysłu na okładce znalazły się... komórki rakowe. Śmiertelne, wyniszczające, ale piękne.
Pasję pani Bazarnik (oraz jej męża) widać również w upartym dążeniu do tego, by tytuły wydawane w liberackiej serii ha!artu możliwie jak najwierniej oddawały zamierzenia autorów. W przypadku tych konkretnych dzieł forma ma bowiem ogromne znaczenie, powinna być traktowana na równi z treścią, o czym - niestety - często zapominali poprzedni wydawcy.
Śmiech wybrzmiał, westchnienia potopiły się w pustych szklankach po drinkach/kawie, poszczególne tomy otworzyły się przed nami i zaprosiły do wycieczki w cudze dusze.
W Piwnicy pod Baranami zostawiłam parasolkę. Zapomniałam o niej, zachłyśnięta pomysłowością pisarzy i zauroczona możliwościami literatury. Przekonana wreszcie, że droga, którą podążam - swoiste zaślubiny z literaturą właśnie - to ta właściwa. (A może podświadomie chciałam tam zostać i dalej wsłuchiwać się w opowieści pani Katarzyny? Na pewno o to chodziło.)
fot. Dagmara Bator, © Stowarzyszenie Piórem Feniksa |
fot. Dagmara Bator, © Stowarzyszenie Piórem Feniksa |
fot. Dagmara Bator, © Stowarzyszenie Piórem Feniksa |
fot. Dagmara Bator, © Stowarzyszenie Piórem Feniksa |
fot. Dagmara Bator, © Stowarzyszenie Piórem Feniksa |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz