poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Emilia Dziubak, Eliza Saroma-Stępniewska i Iwona Wierzba "Draka Ekonieboraka"

Dzisiaj Światowy Dzień Ziemi. Rymowaną opowieść o Ekonieboraku chciałam przedstawić kiedy indziej, ale że nadarzyła się taka okazja... (Poza tym niebawem zostanie zreformowany wywóz naszych śmieci, warto więc zawczasu "zaprzyjaźnić" się z sortowaniem odpadków i innymi zagadnieniami "eko".) 


 
Kim jest Ekonieborak?



To taki ktoś, kto na jest na bakier z ekologią, kto sobie z nią po prostu nie radzi. Bohater książeczki - tytułowy Ekonieborak - pada ofiarą wielu zaniedbań w materii dbałości o świat i najbliższe otoczenie. W łazience sikająca wszędzie woda? Nie przeszkadzała do momentu, kiedy jej zabrakło. Pozostawiający gdzie bądź swoje nieczystości Azor (i nieszczęśliwe "wdepnięcie" w nie naszego bohatera). Rozrzucanie papierków po cukierkach, kupowanie produktów w sklepach, zagubienie w kolorach kontenerów na odpadki, odpowiednie gospodarowanie prądem... W "Drace..." znajdziecie wszystko.

Najważniejsze używać mózgu, prawda? ;)






Oczywiście książeczka nie miałaby tak silnego wydźwięku edukacyjnego, gdyby nie postać Profesora Sumienie, który bacznie śledzi poczynania Ekonieboraka i podpowiada na kartach książki, co robić, żeby dobrze dbać o otoczenie. Prócz rad praktycznych pojawiły się również ciekawostki: np. liczba psich kup warszawskich pupili przeliczona na wagony pociągów albo wymienienie domowych "energożerców" z informacją, który swoje zadanie wykonuje bardziej.


Profesor Sumienie czuwa wszędzie! ;)






Tym, co przyciągnęło mnie do książki i ostatecznie zdecydowało o jej zakupie, są ilustracje. Uwielbiam takie połączenia: szczegółów, miłej grafiki i humoru. Poza tym... te liście!


Książka edukacyjna, ale nie nudna. Końcówka definitywnie "rozprawia się" z Ekonieborakiem - jak na pedagogiczne zapędy przystało, ma ambicje wykształcić odpowiednie zachowania wśród młodych czytelników. Niektórych może to razić. Mnie osobiście nie przeszkadza, w takim wydaniu wręcz przypadło do gustu. A ostatnie słowa (drugi z poniższych obrazków)? Może jestem nadwrażliwa, ale wzruszyłam się...



Emilia Dziubak (ilustracje i projekt graficzny), Eliza Saroma-Stępniewska (wiersze), Iwona Wierzba (redakcja i pozostałe teksty), Draka Ekonieboraka, Wydawnictwo Albus, Poznań 2012, 46 s.

czwartek, 18 kwietnia 2013

Tadeusz Wyrwa-Krzyżański "Strach się bać"

Swego czasu szukałam dla synka książeczek z wierszykami. Chciałam, żeby osłuchał się z brzmieniem słów, rymu, rytmu. Teściowa swoje biblioteczne zapasy przekopała i raczyła wnuka lekturą. Matka miała być gorsza? Gdzie tam! ;)
W efekcie znalazłam swoją starą książeczkę "Strach się bać" (z czasów, kiedy książeczki tego rodzaju kosztowały 420 złotych ;)). 



 
Uśmiechnęłam się w momencie, przypominając sobie długie chwile, które spędzałam jako mała dziewczynka, przeglądając poszczególne strony i sycąc oczy ilustracjami. Szczęśliwa, pokazywałam mężowi poszczególne grafiki. Och, zobacz, moje poziomki! Uwielbiałam je! Nie wiem, dlaczego akurat na nie zwracałam tutaj uwagę, ale zawsze się w nie wpatrywałam, urzeczona... Ach, ten strych! Chciałam się bawić na takim. Ojej, Dunder! Jaki on śmieszny... I tak dalej, i tak przez całą książeczkę. Mąż nie podzielał mojego entuzjazmu. 
 - Pełno tutaj strasznych obrazków... To nie książka dla dzieci!
Ale ja go nie słuchałam. Wszystko bowiem zależy od tego, czy się dziecko oswoi. Ja nie miałam problemów z ilustracjami, nie bałam się "potworów" z książeczki. Jeśli już, straszyły mnie raczej kosmici z filmów "Obcy" (jeśli zdarzyło mi się zerknąć na oglądany przez tatę film). Książki miały straszyć? W życiu!



Po spisie treści można wywnioskować, czego boją się najmłodsi. W kilku przypadkach (np. w wierszyku "Dunder") niepokoi to, co nieznane (powiedzenie "Niech to Dunder świśnie!"). W innych to, co straszyć może rzeczywiście, co jako takie przyjęło się w kulturze: diabeł, strach na wróble, duch. Pojawią się obcy, z którymi dziecko może bać się mieć cokolwiek do czynienia (baba, kominiarz, ale również Gwiazdor) oraz postaci, którymi - niestety - rodzice straszą swoje pociechy. Pojawi się więc Czarny Lud, Dziadyga. Pełno tu strachów różnego rodzaju i gatunku. Każdy jednak zostaje w jakiś sposób oswojony. Jak przeczytamy w ostatnim wierszyku: "Szurum-burum-pach! Nie straszny mi strach!"











Niektóre z ilustracji Izabeli Kowalskiej-Wieczorek zachwycały ilością szczegółów. Przy tych grafikach zatrzymywałam się na dłużej, zaczarowana.




Co innego oglądać obrazki, co innego czytać wierszyki dziecku. Niektóre z nich naprawdę ćwiczyły rodzicielskie zdolności posługiwania się językiem polskim. I dobrze! Dzięki temu miałam sporo frajdy, siląc się na nie połamanie sobie języka ;). Dodatkowo synek osłuchiwał się z ciekawymi połączeniami słów. Zabawowe z pożytecznym!


Po przeczytaniu całej książeczki przyszła refleksja, że pan Tadeusz Wyrwa-Krzyżański w kilku miejscach się powtarzał, że niektóre z jego wierszyków pisane były niejako na siłę, jakby dla zapchania przestrzeni przeznaczonej na książeczkę. Monotonny wydźwięk z wierszyków brzmiał: wszystko jest kwestią wyobraźni, nie ma się czego bać. Przestało dziwić, skąd owe powtórzenia czasem. Przekaz dla dziecka miał być jasny: można oswoić strach. Albo logicznym wyjaśnieniem, albo ośmieszeniem, obrotem w żart lub zabawę.

Szurum-burum-pach! Nie straszny mi
strach.
Niekiedy dla zabawy udaję, że się czegoś lękam.
Dziwo, ducha i straszydło
umiem wyczarować dzięki pomysłowi
i rękom.

(s. 46)


Tadeusz Wyrwa-Krzyżański (ilustrowała Izabela Kowalska-Wieczorek), Strach się bać, Zrzeszenie Księgarstwa, Warszawa 1989, 48 s.

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Tove Jansson "Uczciwa oszustka"

recenzja ukazała się na portalu StacjaKultura.pl (TUTAJ)
________________________________________________ 

Tove Jansson i literatura piękna? I problemy psychologiczne, społeczne? „Uczciwa oszustka” stanowi niejako mieszankę melancholijnej Filifionki i niepokojącego „Funny Games”. Mieszanka wybuchowa?

rysunek Buki autorstwa Tove Jansson; niejednoznaczni bohaterowie to jej specjalność

Tove Jansson kojarzy się polskiemu czytelnikowi głównie z serią opowieści o Muminkach: uroczych, okrąglutkich trollach, które przeżywają niezwykle przygody w barwnej Dolinie Muminków. Wyjątkowość tych historii nie polega tylko na pobudzających wyobraźnię perypetiach sympatycznych bohaterów. Narrację Jansson charakteryzuje pewien niepokój, tajemniczość, niejednoznaczność niektórych postaci. Nie inaczej skonstruowana jest „Uczciwa oszustka”. Osadzona w scenerii zmyślonego, skandynawskiego miasteczka, opowiada historię dwójki bohaterek, które połączy dziwna relacja…

Anna Aemelin jest samotną, starszą kobietą, która żyje na odludziu w „króliczym domu”. Czeka na nadejście wiosny i obnażenie runa w pobliskim lesie: jego skrupulatna obserwacja i wierne odwzorowanie w postaci ilustracji do książek dla dzieci stanowi dla kobiety źródło niewyczerpanej radości. Wydaje się, że chwile spędzone z przyrodą, sam na sam, motywują bohaterkę do życia. Tylko skąd jej swoista niechęć do rysowanych króliczków w kwiecistych wzorach?

Katri Kling potrafi świetnie liczyć, łączyć w głowie cyfry, sumować, odejmować, szybko kreślić rachunki. W tej materii nikt jej nigdy nie oszukał, ona sama cieszyła się renomą osoby z gruntu uczciwej, szczerej aż do bólu. Poruszająca się w relacjach międzyludzkich tak płynnie, jak między arytmetycznymi słupkami, udzielała porad mieszkańcom miasteczka. Porad, które ułatwiały podjęcie decyzji, ale jednocześnie obnażały najskrytsze ludzkie namiętności i motywacje.

Dwie bohaterki. Pierwsza, kojarząca się z melancholijną, poukładaną Filifionką, która nie lubi zmian i najlepiej czuje się we własnym otoczeniu. Druga, z niepokojącym spojrzeniem żółtych, świdrujących oczu. Tajemnicza i nieprzystępna, skrywająca ciepłe uczucia do brata. Również poukładana, ale na swój, „uczciwy” sposób: „Odkąd pamiętam, nie robiłam nic innego, tylko czekałam, czekałam,, czekałam, żeby w końcu przystąpić do działania, dać z siebie wszystko, co mam, całą moja wiedzę, zapobiegliwość i odwagę, czekałam na przełom, rozstrzygającą zmianę, która przywróci sprawiedliwy porządek rzeczy.” Katri już nie musi czekać.

Utrzymująca się zimowa aura skomponowała się z wydaniem po raz pierwszy w Polsce powieści dla dorosłych autorstwa Tove Jansson. Przeniesienie się do wyobrażonego przez autorkę miasteczka Västerby, leżącego nad skutą lodem zatoką, przyszło naturalnie. Błękitna szarość za oknem wpisała się w estetykę okładki. Łagodny uśmiech i uczucie dreszczy na ciele powędrowało ku mnie ze zdobiącej książkę grafiki, przeniknęło. Czekająca razem z Anną Aemelin na nadejście wiosny, wtopiłam się w lekturę. Duża czcionka, krótkie rozdziały, dwadzieścia dwa wersy na stronie. Tej książki się nie czytało, ją się pochłaniało.

fragment okładki książki

„Uczciwa oszustka” opowiada historię dwóch kobiet, które połączyła dość osobliwa relacja. Katri, krok po kroku realizująca swój skryty plan, wtopiła się w życie Anny, zawłaszczała jej przestrzeń, jej życie, po trochu tak, jak dwójka nieznajomych w filmie „Funny Games”: z tą różnicą, że bez rozlewu krwi, z mniejszym natężeniem przemocy (czy o takowej można tu w ogóle mówić?), ale z „zabawną grą” z ludzką psychiką. Na ile można uzależnić od siebie człowieka? Do czego można się posunąć, realizując marzenia? Co jest dla człowieka najważniejsze? Jaką twarz skrywają maski, które codziennie ubieramy? Tove Jansson nie pozostawia złudzeń: od tej pory nic już nigdy nie będzie takie samo.

Książka fińskiej autorki obnaża prawdę o człowieku, który z trudem akceptuje siebie takim, jaki jest, który lubi złudzenia, lepszy obraz siebie. Prawda – co wiemy już od Henryka Ibsena i jego „Dzikiej kaczki” – niekoniecznie bywa zbawienna, czasem ślepe podążanie jej śladem pozbawia człowieka uśmiechu. Obserwację runa przez Annę można potraktować jako metaforę ucieczki od ludzi w stronę natury, w kierunku podstawy istnienia, swoistych fundamentów, na których rozrastają się przewyższające człowieka przestrzenie. Czy kiedy nadejdzie wiosna i niewinnie biały śnieg obnaży wilgotną ziemię, dawne przyjemności będą tak samo cieszyły? Odpowiedzi udzieli „Uczciwa oszustka”.

Tove Jansson, Uczciwa oszustka, Wydawnictwo Nasza Księgarnia, Warszawa 2013, 240 s.

piątek, 5 kwietnia 2013

Niall Stokes "U2. Historie największych utworów"

recenzja ukazała się 4 kwietnia 2013 roku na portalu StacjaKultua.pl (TUTAJ)
_________________________________________________________________

Niall Stokes, ceniony dziennikarz muzyczny, wziął na warsztat twórczość jednego z największych rockowych zespołów: U2. Jego książka jest wędrówką od początków istnienia grupy do dnia dzisiejszego, fascynującą historią muzyki, wyjątkowych ludzi, świata.




Kiedy się rodziłam, kariera U2 nabierała tempa, sława grupy rosła w siłę, na niespodziewaną - przez samych muzyków nawet - skalę. Minęło prawie 30 lat a zespół wciąż uważany jest za jedną z ważniejszych kapel rockowych, głos Bono wciąż zachwyca. Jak wyglądała ich droga do sukcesu? Jak wyprodukować pobudzający publikę singiel? Jak oddać swoje emocje, przemyślenia? W tekście może być wszystko, prawda?, zapytał kiedyś retorycznie Bono. Niall Stokes próbuje ukazać wieloznaczność utworów U2, wpisać je w życie zespołu, przedstawić historię, jaką opowiadają. Autor stwierdził: O każdym albumie można powiedzieć dwie rzeczy - to, jaki jest, i to, jaki mógłby być - jego alternatywną historię. "U2. Historie największych utworów" łączy obie narracje, na osi czasu kreśli poszczególne nuty i pozwala muzyce płynąć.

U2 i drzewo Jozuego. "Gdy inni rzucali się naćpani po scenie otoczeni tłumem błyskotek, my byliśmy na pustyni. Zawsze pod prąd - w tym tkwi siła U2", powiedział Bono. Zdjęcie ze strony: http://www.americanpopularculture.com/archive/venues/joshua_tree.htm


Począwszy od historii jednego człowieka - Bono (śmierci jego matki, małżeństwa, poszczególnych wyborów życiowych), Stokes rysuje dzieje całego zespołu. Okazuje się, że sława nie przychodzi łatwo, że w procesie twórczym zaledwie kilka procent stanowi talent, reszta to ciężka praca. Muzycy udowadniają, że upór, wiara i zaufanie intuicji może zostać przekute w sukces. Kilkadziesiąt lat istnienia U2 zaowocowało ciekawymi historiami, anegdotami. Co, prócz interpretacji poszczególnych utworów, odnaleźć można w książce?


Przeczytamy o piosence dla gejów, improwizowaniu na koncertach zainspirowanym Iggy′m Popem, nagrywaniu nago, miesiącu miodowym Bono spędzonym w rezydencji "Goldeneye", która należała kiedyś do Iana Fleminga, improwizowanym utworze o upadku Elvisa, CockaColi, która chciała wykorzystać jeden z utworów U2 do swojej reklamy, naukach the Edge′a od Toma Veraline′a z zespołu Television, że "mniej znaczy więcej" lub o bezczelnej parodii autorstwa zespołu Negativeland, który na okładce płyty umieścił nawet oryginalne logo U2. The Edge miał swoich kilka śpiewnych minut w utworze "Seconds" - tam po raz pierwszy jest głównym wokalistą, choć i tak brano go za Bono. W "The Ocean" muzycy zamieścili portret Doriana Grey′a, w "The Refugee" wskrzesili i na nowo odkryli muzykę celtycką.  Od piosenki  "Surrender" Bono pisze lepsze teksty, zna swoje mocne strony, w narrację wplata historie fascynujących go ludzi. "Drowning man" to - według muzyków - jeden z ich najlepszych utworów.

Poznamy lepiej Bono, który "tworzył słowa podświadomie". Ten niezwykły żółw intelektualista (jak siebie nazwał), "poeta szukający własnego stylu", znawca sztuki czytający Joyce′a i Wilde′a, rozpoczął od buntu (był pierwszym punkiem w szkole, z łańcuszkiem od nosa do ucha, rzucił w brata nożem, który wbił się w drzwi), pisał niedopracowane teksty na pudełkach po papierosach i torebkach Air India (przeznaczonych na wymioty), by - poprzez modlitwę, kontemplację, zaangażowanie społeczne - dojrzeć i dojść do miejsca, w którym widzimy go teraz.



Przybliżone zostanie społeczne zaangażowanie muzyków: nie tylko w akcje na całym świecie, przede wszystkim zaangażowanie widoczne w tekstach. Przykładowo, w utworze "Sunday Bloody Sunday" Bono zawarł historię Irlandii. Piosenka nie miała wzywać do buntu, stanowiła raczej komentarz polityczny, komentarz spraw, które - Bono zdał sobie z tego sprawę - zaczynały dotyczyć i jego. W postawie muzyka dało się wyczuć jego dojrzałość; U2 nie są artystami stojącymi obok, tworzącymi z dystansu. Mają świadomość uwikłania w zdarzenia. Wywieszali na koncertach białą flagę, by zasygnalizować, że nie popierają żadnej frakcji politycznej, że chcą pokoju w ogóle. Ich zaangażowanie przybrało wyrazistą, ale obiektywną formę. Komentowali też wydarzenia bieżące: Bono dał upust swojej złości, wykrzykując słowa: Pieprzyć rewolucję! po 8 listopada 1987 roku, dniu masakry w Enniskillen. W kawałku "New Years Day" nawiązali do Solidarności. Zarzucano im czasem, że nie są wystarczająco punkowi, uważali jednak, że bunt dla samego buntu był przebieranką, nie wyrażał tego, co najważniejsze. Owszem, bawili się w maskaradę. Bono wcielał się w role Muchy lub MacPhisto, kreacje te jednak służyły pewnej idei, ubogacały artystyczny przekaz grupy.




Każdy utwór opatrzono informacją o długości trwania, krążku, z którego pochodzi (raczej gwoli przypomnienia, gdyż utwory uporządkowano chronologicznie, według wydawanych płyt). W przypadku niektórych podano miejsce na liście przebojów w Wielkiej Brytanii i w Stanach Zjednoczonych: zestawienie o tyle ciekawe, że pokazujące, co w konkretnym kraju podoba się ludziom, jaki rodzaj muzyki najbardziej do nich przemawia (swoją drogą, ciekawie byłoby przeprowadzić badania socjologiczne na podstawie podobnych danych). Do książkowej ekstazy zabrakło mi twardej oprawy, która chroniłaby strony przed zniszczeniem. Szkoda również, że poszczególnych płyt nie rozróżniono graficznie. Numery stron zaznaczono na zielonym polu, który odznacza się na przewracanych kartkach: zróżnicowanie barw (w zależności od krążka, na przykład) pozwoliłby czytelnikowi szybciej dotrzeć do poszukiwanych treści. Momentami mieszał w tekście chochlik bawiący się kursywą (którą zaznaczano poszczególne wypowiedzi, m.in. członków zespołu): nie zawsze wyszczególniano w ten sposób cytaty, co wprowadzało nieraz chaos poznawczy. Niemniej, pozycja prezentuje się zacnie. Kredowy papier, niemal każda strona ubogacona fotografią... Momentami zaskakujące lub zabawne puenty Stokesa wieńczące opis danego utworu przywoływały uśmiech. Książka na bogato: i pod względem treści, i formy.


Każdy utwór opowiada inną historię, każdy kawałek stanowi odrębną, bogatą opowieść. Razem tworzą epopeję zamkniętą na krążku: dawkę emocji, ludzkich podniet, wątpliwości, przemyśleń. W trakcie lektury miałam mieszane uczucia: z jednej strony odczułam - o ironio - stosunkową niewielką (raczej standardową) ilość "hitów" autorstwa U2. Z drugiej, każda piosenka otwierała przede mną spektrum znaczeń, wychodziła z muzycznego cienia, jakie zafundowały jej rozgłośnie radiowe. Nagle zapragnęłam słuchać każdej płyty, po kolei, od początku do końca. Głos Bono, muzyka the Edge′a, Larry′ego i Adama stały się wyraziste, jak gdybym usłyszała je na nowo, zwielokrotnione. Niall Stokes poniekąd otworzył mi oczy (uszy?), w każdym razie na pewno pobudził apetyt.


W podsumowaniu jednego z utworów czytamy:  Jest w nas tyle zapału, czujemy niesamowitą moc. Dlaczego tego nie wykorzystać? Dlaczego nie mielibyśmy wejść do studia i zobaczyć, co z tego wyniknie? Pytanie nie wymaga odpowiedzi. Pozostaje czekać na rezultat twórczych sesji muzyków, na kolejne kawałki ich kosmicznego rock and rolla, wzruszające ballady nazwane kiedyś muzyką gospel dla Amerykanów bez grosza. Ty też polubisz U2.


Adam, The Edge, Bono i Larry. Zdjęcie ze strony: http://zloteprzeboje.tuba.pl/zloteprzeboje/1,101972,9761264,Nowa_plyta_U2_dopiero_za_rok.html


Niall Stokes, U2. Historie największych utworów, Wydawnictwo In Rock 2013, 192 s.

 

poniedziałek, 1 kwietnia 2013